25 kwietnia 2010

Lagaan2 czyli niedziela w Malmo (Once Upon A Time in Malmo)



W piekną słoneczną niedzielę poszliśmy sobie pobiegać do pobiskiego parku a tam...... GRAJĄ W KRYKIETA. Stanął mi jak żywy przed oczami obraz z filmu Lagaan, jeden z moich ulubionych nota bene. Piękna zielona trawka, te białe charakterystyczne stroje i ... pełno Hindusów!!!

Dałabym sobie rękę uciąć, że jest to jakiś towarzyski mecz Szwecja - Indie (ewentualnie Szwecja - Pakistan). Na stoiku serwują chlebek naan, ryż pilau i jakąś hindską potrawkę, wszyscy rozmawiaja po angielsku...

Zaczęłam się zatem z zainteresowaniem przyglądać i zostałam zagadnięta przez graczy ("proszę się odsunąć, bo pani piłką w głowę dostanie, a piłka jest twarda") no i w wyniku tej pogawędki okazało się że to... FINAŁ LOKALNEJ LIGII, a mecz jest rozgrywany między drużynami MALMO i LANDSKRONY.........


no comments... to pokazuje jak popularny jest ten sport w Szwecji :)

...oraz jaki jest skład szwedzkiej imigracji...ciekawe czy kamyczek też łyknie bakcyla krykietowego, wujek Dżastin byłby dumny!

22 kwietnia 2010

Kazachskie Biryani czyli PŁOW

Musiałam jakoś wytłumaczyć mojemu mężowi co to jest PŁOW... słowo ‘pilau’ które określa ryż po hindusku/pakistańsku z dodatkami warzyw nie oddaje sposobu gotowania płowu, za to biryani – doskonale.

Co do tego sposobu gotowania to niestety nie mogłam znaleźć instrukcji od Damira nagranej swego czasu jako filmik. A zapomniałam zupełnie jak się gotowało płow! Zgroza. Musiałam szperać w sieci i znalazłam :)
Na koniec przypomniałam sobie jeszcze o krojeniu marchewki w SŁUPKI i już byłam w domu.

No, prawie... coś przegapiłam jednak. Płow wyszedł całkiem całkiem, zdecydowanie uzyskał kazachski smak bo miałam zakitrane w szafce ‘pripravy dlia plova’ i zire. Niestety mieso coś było twardawe, nie wiem jak kazachowie je gotują... może jedzą twarde i są szczęśliwi, że w ogóle kawałek im się dostał...?

Dało się zauważyć, niestety, bo w oryginalnych biriani, które gotuje mój mąż, mięsko się po prostu rozpływa w ustach.

No ale i tak mąż miał miłą niespodzianke po powrocie z pracy – żona wreszcie coś ugotowała!
P.S. ciasto też upiekłam, jutro goście przychodzą w końcu... niech sie Amir nie wstydzi... ;)

19.07.2010
UPDATE... znalazłam instrukcję gotowania płowu! teraz już nie zapomnę :)


składniki i proporcje:
1 kg mięsa (wołowina lub baranina, w kawałkach jak na gulasz)
1 kg ryżu krótkiego
1 kg marchewki pokrojonej w słupki
0,5 kg cebuli
3-4 główki czosnku (ja obieram...)
przyprawy: zeera, sól, pieprz
można eksperymentować :)

na oleju podsmażyć mięso, dodać cebulę, smażyć dalej. Dodac marchewkę i czosnek, przyprawy. Zalać wodą.
Dusić ok 0,5 godz.
Ryż umyć dokładnie.
Rozłożyć na płasko na wierzchu warzyw, zalać wodą na wys. ok 2 cm od ryżu, tak, żeby zakryć równo ryż.
Po jakimś czasie, jak woda się wchłonie, zrobić nożem pionowe 'otwory' aż do dna.

Jak ryż będzie miękki wymieszać i jeść.

10 kwietnia 2010

Wybuchowe Mango w Smoleńsku

Smutny dzień dziś nastał. Jak przeczytałam wiadomości nie mogłam uwierzyć. Jakaś parszywa ironia losu, TO SAMO miejsce co 70 lat temu - i podobny dobór ofiar... ciekawe co ruscy teraz ukryją w swoich aktach, ktorych nikomu nie ujawnią...
Dwa inne wydarzenia stanęły mi jednakże przd oczami:
1. katastrofa samolotu z Pakistańskim prezydentem i wszystkimi oficjelami armii + ambasadorem USA, rok 1988 (speklacje o autorach zamachu trwaja do dziś, vide książka "Wybuchowe mango"... że niby ktoś na poklad wniósł bombę w kartonie z mango... )
2. kłótnia prezydenta z premierem o wspólny lot samototem, głośno komentowana sprawa swego czasu. Ktoś z kimś nie chciał lecieć na to samo spotkanie w Brukseli (nie pamietam kto) i lecieli dwoma samolotami... ile było potem komentarzy o KOSZTACH
a jakie są koszty jak jednak wszyscy lecą tym samym samolotem?
['] ['] [']


EDIT prawie 3 lata później, 18 luty 2013:
ze zgrozą czytam mój wpis sprzed trzech lat... obecne teorie mówią właśnie o WYBUCHU, czyli o zamachu:
http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/cejrowski-to-nie-byla-katastrofa,-tylko-zamach,6734406980

9 kwietnia 2010

Navigare necesse est, vicere non est necesse

Już nie pamiętam kto jest autorem tego powiedzenia, ale zawsze mi się podobało. Jako młody żeglarz myślałam, że to znaczy że żeglarstwo jest tak wspaniałe, że nie sposób przeżyć życia bez niego... Ale potem przeczytałam gdzieś właściwą interpretację tego powiedzenia, w książce Teligi bodajże.
Otóż chodzi o to, że własne życie można zakończyć w każdej chwili, kiedy człowiek dojdzie do takiej decyzji. Natomiast kiedy jesteś na morzu i żeglujesz to się NIE DA skończyć na życzenie. Dopóki płyniesz musisz zajmować się łodzią/statkiem, nie możesz przestać żeglować i sobie po prostu wysiąść (ilu cierpiących na chorobę morską by sie dało za to posiekać...)
Po pierwszych 7 tygodniach macierzyństwo bardzo mi przypomina ŻEGLOWANIE: jak się raz zostanie matką to nie można przestać nią być na żądanie. Chcesz czy nie chcesz – musisz płynąć dalej, nieustannie zmagać się z Żywiołem i ... celebrować jego piękno.
1. Cykl dnia wyznaczają wachty, o różnych porach dnia i nocy – wachta pokładowa tylko jest dodatkiem do ‘normalnych’ zadań żeglarza, tj jedzenia, spania, załatwiania podstawowuch fizjologicznych spraw...
2. Na morzu nie przewidzisz pogody, nie zaplanujesz jakim kursem będziesz płynąć i ile ‘rąk na pokładzie’ będzie potrzebnych... twój własny mały ‘żywioł’ też nie da się zaprogramować zgodnie z Twoim upodobaniem
3. Możesz wyznaczyć kurs żeglugi, ale nie jesteś w stanie zagwarantować docelowego portu .... nie bez przyczyny żaden zeglarz nie wpisze do dziennika jachtowego portu przeznaczenia dopóty, dopóki nie dotrze do niego... trochę przesąd (żeby nie ‘zapeszyć’), ale przede wszystkim ... rzeczywistość. Wypływajac z portu naprawdę nie da się przewidzieć tego, co się zdarzy na morzu. A czy ktokolwiek może przewidzieć co wyrośnie z dziecka...?

Ale jakie to wszystko potrafi być piękne. Po zejściu na ląd czlowiek ogląda sie wstecz i tęskni...

Tysiące strof piękno Twe już zna
I nie ma gamy Twoich barw,
A Ty wciąż dumne i zachłanne tak,
Urodą swoją stale mamisz nas
I znów w chłopięcych jesteś snach...

Ref.: Czy w martwej ciszy, czy w sztormie, ja to wiem:
Nieczułe jesteś morze me.
Czy błogosławić, czy przeklinać mam ten dzień,
W którym w niewolę wzięłoś mnie?

Z chłopięcych marzeń co zostaje, gdy
Już Twą prawdziwą zna się twarz?
Oraczem Twoim dzisiaj jestem i
Ech, jakże ciężko wiernie służyć Ci,
Lecz chyba sól we krwi już mam...

Morze staje sie Twoją miłością i przekleństwem, gdyż zabiera ci Twoje Własne życie, ale jednocześnie ta walka z nim stawia cię w prawdzie o samej sobie – daje w zamian taką znajomość własnej duszy, której nie da nic innego.
Ale wierzę, że zakończenie ‘romansu’ z morzem jest zdecydowanie inne niż efekty macierzyństwa :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...