Chleba takiego jak ten od Cześka
Nie kupisz nigdzie nawet w Warszawie
Bo Czesiek piekarz nie piekł lecz tworzył
Bochny jak z mąki słoneczne kołacze
Kłaniali mu się ludzie gdy wyjrzał
Przez okno w kitlu łyknąć powietrza
A masłem kromkę smarując każdy
Mówił: nad chleby ten chleb od Cześka
Chleb się chlebie chleb się chlebie
Bo nad chleb być może co
Chleb się chlebie chleb się chlebie
Niech ci nigdy nie zabraknie
Drożdży wody rąk i ziarna
(mruczał Czesiek tak noc w noc)
Kami aka Czesiek pomaga odmierzać i bacznie pilnuje czy chlebek rośnie ("Kami popatrzy, Kami popatrzy! Gdzie latarka, mama?").
Kiedyś napisałam mały esej na temat szwedzkiego chleba. Pani nauczycielka bardzo się śmiała i jednocześnie widać było, że ją zatkało. W szkole szwedzkiego trzeba było bowiem napisać krótkie wypracowanko na temat "najdziwniejsza rzecz w Szwecji" i ja wybrałam ... chleb. Bo szwedzka kultura chleba jest przedziwna i mi się w ogóle nie mieści w głowie. A raczej w gębie.
Do chleba bowiem dodaje się cukru (na tyle dużo, że chleb jest naprawdę słodki), a potem do jedzenia smaruje się go bardzo słonym masłem...
Esej esejem, ale ja naprawde nie jestem w stanie jeść tego chleba. Masła niesłonego ze świecą szukać (tylko w dużych sklepach jest, jak się skończy wieczorem i pójdę do lokalnego "araba" to nie ma szans), chleba niesłodkiego także. Choć z tym nieco lepiej, różne bułki, na przykład, są inspirowane bagietkami i ciabattami.
Ale chleba takiego jak ten od Cześka tu nie ma.
Zainspirowana różnymi artykułami i opiniami, a przede wszystkich tęsknotą za prawdziwym chlebem, postanowiłam spróbować. Kupiłam sprzęt, bo wyszło mi że to się opłaci. Wielka wygoda, włączasz maszynę i wychodzisz z domu, po powrocie chleb gotowy. Albo programujesz wieczorem, o 3 w nocy maszyna się uruchamia, i na rano świeży chlebek...
Do wypiekacza chleba dołączono przepisy, ale jakoś nie próbowałam jeszcze żadnego. Przepis z pudełka na zakwas sprawdził się i póki co ten modyfikuję (głównie testuję proporcje mąki). Te z wypiekacza nie miały zakwasu tylko same drożdże, więc musza poczekać na dzień kiedy mój mąż zażyczy sobie bielutkiego pszennego chlebka.
Ostatnia, póki co najlepsza, wersja to taka:
500 ml wody
800 g mąki (mieszam pełnoziarnistą pszenna, żytnią i orkiszową z mąką razową żytnią i zwykłą pszenną; pszennej powinno być ok 30%)
12 g świeżych drożdży
150 g zakwasu
3 łyzeczki soli
ok 80 g pestek z dyni
łyżka oliwy z oliwek
łyżeczka cukru (do wzrostu drożdży)
Wszystko się wsypuje do wypiekacza, w takiej mniej więcej kolejności jak wypisałam (woda na początku, potem mąka i dopiero potem reszta). Włączam program "chleb pełnoziarnisty".
Wypiekacz sam wszystko miesza. Kami zagląda. Potem ja zaglądam, a raczej nasłuchuję. Jak ciasto już się wymiesza i "odpoczywa" to wyjmuję mieszadła (potem zostawały w chlebie i robiły dziury). Chlebek rośnie, potem zaczyna się piec. Po ok 4 godzinach wszystko gotowe.
Wyjmuję gorący chleb na kratkę z piekarnika, przykrywam ściereczką lnianą. Wypiekacz jest czyściutki, nie ma żadnego "sprzątania po pieczeniu", tylko umycie metalowej foremki, co zajmuje może minutę.
Chleb waży ok 1 kg i przecudnie pachnie. Jest potem lekko wilgotny, nie kruszy się, robi wspaniałe kanapki. Człowiek najada się tak, że do lanczu wystarcza bez problemu.
Muszę tylko popracować jeszcze nad tym lekkim opadaniem.