26 lutego 2013

Tymczasem w Rzymie...

... szykują się do wyborów nowego papieża.

W Szwecji totalna cisza w mediach (wczoraj zostały one opanowane przez oskary, bo Szwed dostał statuetkę za dokument... ale już dzisiaj powrót to amerykańskich sitkomów, programów kulinarnych i gladiatorów)

O konklawe cisza. O Benedykcie cisza.

Na szczęście jest fejsbuk i tam trwa potężna wymiana informacji, a nawet powstała swoista wspólnota. Bo jak inaczej nazwać ludzi, którzy wzajemnie mobilizują się do modlitwy za nasz kościół? Otóż każdy z nas może wziąć udział w konklawe przez modlitwę się za jednego konkretnego kardynała (jeśli klikniesz na link otworzy się strona akcji).


Ja "dostałam" jednego afrykanina, i teraz codziennie pamietam o nim w modlitwach. Bardzo to wymowne. Uświadomiło mi to, że za mało modlimy sie za naszych pasterzy. Zakładamy, że oni zawsze byli, są i  będą. Traktujemy jako pewnik to, że poszli za swoim powołaniem, to przecież sie teraz starają, nie?

A to nie jest takie proste Każdy potrzebuje wsparcia wspólnoty. Każdy pasterz jest bardzo samotny, wiele wymagań i oczekiwań, same kłody pod nogami. Tak, wygodne plebanie i maybachy też, ale ogromna większość księży haruje w pocie czoła w tej winnicy pańskiej. W samotności. Bez rodziny, często bez przyjaciół (takich, z którymi pojedzie się w góry albo pójdzie na piwo).

Doświadczam czegoś podobnego w życiu na emigracji. W ojczyźnie to ucieka jakoś, wydaje nam sie że koło nas jest tłum, że tyle życia... a wcale nie jest. Miesiącami nie widujesz się z niektórymi "przyjaciółmi" albo z "najbliższą rodziną". Oni nie dzwonią, Tobie też przechodzi w końcu inicjatywa... na obczyźnie jednak nawet nie ma tej namiastki, człowiek zostaje ogołocony, wychodzi na swoistą pustynię.

I tam spotyka Boga Żywego.

I tam doświadcza czym jest Kościół. Bo na pustyni przychodzi prawdziwa miłość. Do innych ludzi zwłaszcza, do Kościoła. Takiego jaki jest, ułomnego, egoistycznego, ale zbudowanego na Skale, której szatan nie przemoże. Na Piotrze.

Zachecam do modlitwy za nowego Piotra.

***

Ale nie zapominajmy o "starym". Bo ten wiekowy schorowany teolog to nie byle kto. To wspaniały człowiek, wielki papież i mądry teolog. Inicjator ROKU WIARY.

Dzisiaj znalazłam wywiad z Georgiem Weiglem, o tym, jak to Benedykt XVI wprowadził Kościół do nowej epoki. Bardzo bliski mi jest ten wywiad, bo dokładnie tak samo czułam w sercu.

Dla mnie osobiście Benedykt stał się kimś bardzo ważnym.
Pp raz pierwszy w życiu czytam publikacje papieża nie powodowana sentymentem czy emocjami. Jego głęboka wiara i ogromna pokora wprawiły mnie pewnego dnia w osłupienie. Przeczytałam wywiad z kardynałem Razingerem w książce "Jednostki Specjalne" i po prostu siedziałam z otwartą buzią. Trudne pytania, proste, konkretne, spokojne odpowiedzi...

Dawno nie spotkałam człowieka takiej wiary...

***

Napisałam ten post po to, żeby Was zachęcić do modlitwy za obu Piotrów. Każdemu z nich jest bardzo potrzebna. Każdemu z nas też.

16 lutego 2013

O drugiej szansie

Dawno nie byłam w kinie (wyjście do kina w Szwecji to duży wydatek, obliczyliśmy, że czteroosobowa rodzina wyda na to minimum 700 koron / ok 350 złotych. Nasi pracodawcy mają jednak w zwyczaju darować wszystkim darmowe bilety do kina z okazji urodzin czy innych okazji, więc mieliśmy akurat 4 karnety), więc teraz skorzystaliśmy z okazji i wybraliśmy się na "Nędzników". Film miał być musicalem, uznaliśmy, że nada sie dla nas i naszych nastolatków. W końcu troje z nas wychowane na Bollyłudzie, a ja na "Skrzypku na Dachu" :D
Temat filmu nie był znany Amirowi ani dzieciom, ja oczywiście wiedziałam czego się spodziewać. Ale zupełnie zaskoczyła mnie forma tego "musicalu"!

Dla mnie musical to normalny film abularny, przeplatany piosenkami (taki właśnie "Skrzypek..."). Moim zdaniem ten powinien być określany POP-OPERĄ. Nie pada w tym filmie żaden dialog mówiony. Całość to śpiewane libretto, wykonane (na najwyższym poziomie) przez Hugh Jackmana, Russella Crowe'a, Anne Hathaway i innych... Uwielbiam takie formy, ale chyba nie zabrałabym jedenastolatka na popową operę...

Swego czasu opera rockowa Jesus Christ Superstar zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Znałam ją wręcz na pamięć. Tak, wiem, ona przedstawia postać Jezusa w sposób kłamliwy. Ale trzeba jej przyznać, że muzyczna warstwa jest najwyższą sztuką, wywarła niezatarte piętno na historii musicali...

"Nędznikom" nie można zarzucić fałszywego przesłania. Jak określił to "Gość niedzielny", film jest swoistym wyjątkiem w kolekcji hollywoodzkich obrazów, dyskredytujących za wszelką cenę chrześcijańską moralność, już nie mówiąc o tej katolickiej (wyszydzanej bez ogródek, patrz choćby na serię ekranizacji Dana Browna...). Niektórzy renzenci określali go wręcz jako "przeżarty chrześcijaństwem", co miało go zdyskredytować w oczach szerokiej publiczności.

Ale ponoć nie udało się. Film bije rekordy popularności, przede wszystkim z uwagi na formę, ale i na treść. Każdy potrzebuje wiedzieć, że ma drugą szansę. Że dobro i miłość są potężniejsze niż oskarżenia o grzech. Że nie zawsze ludzkie prawo i grzech to to samo. Że trzeba mieć wiarę w człowieka, a raczej te boskie pierwiastki w nim, które czasem zdają się nie istnieć... że wiara czyni cuda.
Ale dopóki wierzysz, że gdzieś bije serce, które bije dla Ciebie, wybaczaj ludziom. Jedno ludzie serce, które, bezinteresownie, żywi uczucie do ciebie, wystarczy, abyś wybaczył tym wszystkim, których samolubne i marne serca zdążyłęś poznać; wystarczy, abyś wybaczył wszystkim ludziom. Tak niewiele trzeba, aby przebłagać cię wśród tej beznadziei. Wystarczy jeden człowiek. [Ksiega ziół, S. Marai]
Forma zapiera dech w piersiach. Realizatorzy wystawili west-endowy musical w taki sposób, że widz z bliska obserwuje śpiewających aktorów. Z tak bliska, że ma poczucie bycia w środku, bez efektów 3D.
Ponoć całość śpiewów nagrywana była NA PLANIE (!), nie w studio.

Nie czytałam książki "Nędznicy", więc nie wiem jaką rolę odgrywają w niej drugoplanowe postaci "opiekunów" małej Cosette (tu: fenomenalne role Saschy Barona Cohena i Heleny Boham Carter), ale w tej produkcji bardzo mocno kształtowały zarówno historę głównych bohaterów jak i wartość artystyczną opery.

Historia rewolucji trochę naciągana, bardzo poetycko przedstawiona, ale z samego filmu nie bardzo wiadomo o jaką rewolucję chodzi i jej bohaterowie wydają sie drzeć szaty w niewiadomej intencji... no ale może to po prostu moje niedouczenie.



Gorąco polecam ten film, koniecznie w kinie, no i przyda się na początku wielkiego postu... (ale chyba jedna nie jedenastolatkom... pomimo wysokiej formy i treści trzy godziny jej serwowania jest niestrawny dla statystycznego małego chłopca, który chętniej widziałby "Alvina i wiewiórki"...)

9 lutego 2013

Pierwszy dzień mojego nowego życia...

...życia, w którym umiem robić PĄCZKI :)

Szkałam przepisów, porównywałam... pączki to moje ulubione chyba polskie ciasto. Tu niedostępne. W zasadzie nigdzie poza Polską niedostępne. Pączki, które czasem wyglądają tak ja polskie nawet koło nich nie leżały...


A jako że przyszedł tłusty czwartek (do nas przyszedł w sobotę, czyli dzisiaj, tak dla równowagi - w Szwecji tłusty czwartek wypada we wtorek, w naszego "śledzika" i je się wtedy semlę) trzeba było zadbać o coś tłustego.

Choć w sumie zawsze jemy coś tłustego, wszak mieszkam z Pakistańczykiem... ponoć w Pakistanie na hasło "może jakaś lekka przekąska" ("light refreshment") serwuje się smażone w głębokim oleju pakory*, kebaby i chlebki...

Postanowiłam zrobić polskie LIGHT REFRESHMENTS, po raz pierwszy w życiu. Po długiej analiczie różnych przepisów i zdjęć na blogach ten przepis mnie przekonał. Zainspirowała mnie filozofia wyjaśniona na wstępie. Dla mnie polski pączek to Sztuka, nie zwykłe gotowanie. Wszystko okazało się szczerą prawdą, nie czczym gadaniem, widzę ze autorka podobnie postrzega Rolę Pączka w Polskiej Kulturze... Bardzo dziękuję autorce bloga (i wklejam jej tekst, gdyby ktoś go na tamtym blogu kiedyś usunął.... nie mogę go zgubić!)

Co warto wiedzieć o smażeniu pączków? Zanim zabierzemy się za ich przygotowanie przeczytajmy poniższe rady.
  • wszystkie składniki na ciasto drożdżowe trzeba wyjąć kilka godzin wcześniej z lodówki, aby się ociepliły;
  • aby drożdże ładnie wyrosły, musimy je wymieszać z łyżką mąki, cukru oraz z dobrze ciepłym, ale nie gorącym mlekiem; roztwór drożdży wstawiamy do garnka z bardzo ciepłą wodą, aby mleko było cały czas ciepłe podczas wyrastania drożdży;
  • do ciasta na pączki nie można dawać za dużo cukru, bo szybciej zaczną się rumienić podczas smażenia; pączki słodzimy posypując je cukrem pudrem, polewając lukrem i nadziewając dżemem;
  • biała obwódka wkoło pączka świadczy o jego lekkości i puszystości, czyli dobrze wyrośniętym i zagniecionym cieście drożdżowym; takie "lekkie" pączki nie opadają na dno garnka z olejem podczas smażenia i swobodnie pływają po powierzchni; nie jest prawdą to, że białą obwódkę uzyskamy dzięki smażeniu pączków w tłuszczu sięgającym do połowy pączka!
  • do ciasta na pączki dodaje się spirytus, który podczas smażenia ma pomóc szybciej ściąć białko zawarte w mące i jajkach; to może zapobiec zbyt dużemu chłonięciu tłuszczu przez pączki (spirytus może pomóc, ale na pewno nie uchroni przed zbyt tłustymi pączkami jeśli będziemy je niewłaściwie smażyć);
  • składniki muszą być dobrej jakości i świeże, na etapie wyrastania w kuchni musi być ciepło i nie może być przeciągu (a gospodyni musi mieć uczesane włosy, czyste paznokcie i dziecko nie może jej się pętać pod nogami... inaczej nici z pączków! :) )
 Smażenie:
  • dobry tłuszcz do smażenia to olej rzepakowy, olej z orzechów arachidowych (ziemnych), olej ryżowy, smalec, olej palmowy lub kokosowy;
  • optymalna temperatura smażenia pączków to 180 stopni C - w niższej temperaturze pączki mogą chłonąć tłuszcz. w wyższej - mogą się za bardzo i za szybko rumienić; w wyższej temperaturze olej zaczyna się palić;  temperatura oleju nie może się obniżyć podczas smażenia, bo pączki zaczną chłonąć tłuszcz - w trakcie smażenia można, a nawet trzeba regulować płomień pod garnkiem z tłuszczem;
  • dokładną temperaturę oleju można sprawdzić termometrem cukierniczym, bardziej tradycyjny sposób to włożenie końca rączki drewnianej łyżki i gdy spod spodu wydobywają się bąbelki - olej jest gotowy; druga metoda nie jest zbyt dokładna :-);
  • olej rozgrzewamy powoli, stopniowo i dłużej na mniejszym ogniu, a nie krótko na dużym ogniu;
  • pączki smażymy po około 1,5 - 2 minuty z każdej strony, ale cały czas trzeba je obserwować i uważać aby za szybko się nie rumieniły, bo w środku mogą nie zdążyć się usmażyć;
  • pączki smażymy w dużej ilości oleju, jeśli będzie go mało to, paradoksalnie, pączki szybciej nim nasiąkną;
  • nie można smażyć za dużo pączków jednocześnie, bo temperatura oleju za bardzo spadnie, muszą swobodnie pływać, mieć miejsce; wybierzmy raczej większy i szerszy garnek i wlejmy od razu cały olej (1 litr).
Nadziewanie:
Pączki najwygodniej nadziewać po usmażeniu. Nadziewanie pączków po usmażeniu trwa krótko i można dać tyle nadzienia ile się chce. Możemy nadziewać pączki przed smażeniem, ale trzeba uważać aby dokładnie zlepić ciasto. Istnieje ryzyko, choć oczywiście nie musi się to zdarzyć, że podczas wyrastania ciasta lub nawet podczas smażenia, nadzienie niestety wypłynie.

Nadzieniem dla pączków może być: marmolada wieloowocowa lub marmolada różana czy truskawkowa. Dobre są też: dżem truskawkowy, dżem pomarańczowy, dżem wiśniowy i płatki róży w cukrze. Pączki polewamy lukrem lub posypujemy cukrem pudrem. Do lukru możemy dodać smażoną w cukrze skórkę pomarańczową.

Chciałam być wierna przepisowi do tego stopnia, że poszłam do sklepu po termometr. Nie mieli. Pozostała metoda "na łyżkę".

Składniki na ciasto, wyszło mi 15 sztuk:

• 1 szklanka (250 ml) mleka
• 50 g świeżych drożdży (lub 14 g suszonych)
• 3 łyżki cukru
• 500 g mąki pszennej tortowej
• szczypta soli
• 1 łyżka cukru wanilinowego
• 1 jajko
• 4 żółtka
• 4 łyżki stołowe masła (40 - 50 g), roztopionego i ostudzonego
• 2 łyżki spirytusu (wódki)


Oraz:

• 1 litr oleju rzepakowego
• marmolada truskawkowa
• 100 g cukru pudru lub
• lukier (około 250 g cukru pudru i 1 - 2 łyżki wody lub soku z cytryny)

Przygotowanie:
  1. Podgrzać mleko (ma być dość ciepłe, ale nie gorące), wlać do pojemnika lub miski, dodać pokruszone drożdże, 1 łyżkę mąki i 1 łyżkę cukru. Wymieszać i wstawić do garnka z bardzo ciepłą wodą. Odstawić na około 15 minut do czasu aż drożdże porządnie się spienią. W międzyczasie przesiać mąkę do dużej miski, dodać sól i cukier wanilinowy.
  2. Jajko i żółtka utrzeć z pozostałymi 2 łyżkami cukru na białą i puszystą pianę (około 10 - 15 minut ucierania). Do miski z mąką wlać wyrośnięte drożdże i wymieszać drewnianą łyżką. Dodać ubite jajka i wymieszać. Następnie dokładnie wyrobić ciasto (ręką przez około 15 - 20 minut lub odpowiednią końcówką miksera przez 10 - 15 minut). Gdyby ciasto bardzo trudno się wyrabiało, było za gęste, można dodać 2 - 3 łyżki ciepłego mleka. Na koniec wyrabiania ciasto ma odstawać od ręki.
  3. Do wyrobionego ciasta dodać roztopione i ostudzone masło oraz spirytus. Zagnieść lub zmiksować ciasto do całkowitego połączenia się składników. Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (np. blisko źródła ciepła, bez przeciągów) na około 1 lub 1 i 1/2 godziny, do czasu aż ciasto znacznie zwiększy objętość (najlepiej rośnie w dużych i szerokich miskach).
  4. Stolnicę lub blat kuchenny lekko podsypać mąką, wyłożyć ciasto i powygniatać przez około 2 - 3 minuty pozbywając się pęcherzy powietrza. Ciasto rozpłaszczyć na niezbyt duży placek (o wymiarach około 25 x 30 cm i na wysokość około 2 cm), ostrą szklanką o średnicy około 6,5 cm wycinać kółka. Z pozostałego ciasta ulepić kulkę, zagnieść, rozpłaszczyć i powycinać resztę krążków.
  5. Krążki rozłożyć równomiernie na stolnicy, przykryć czystą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na około 30 - 45 minut do wyrośnięcia. Jeśli chcemy smażyć pączki od razu z nadzieniem, każdy krążek delikatnie rozpłaszczamy na dłoni, w środek kładziemy łyżeczkę nadzienia, zlepiamy brzegi jak w pierożkach i lepimy kulkę.
  6. Jeśli pączki będziemy nadziewać po usmażeniu, przekładamy marmoladę do rękawa cukierniczego zaopatrzonego w ostrą i długą końcówkę. Na 15 minut przed końcem wyrastania pączków zaczynamy rozgrzewać olej (najlepiej długo i powoli, w dużym i szerokim garnku) do temperatury 180 stopni (czytaj uwagi o smażeniu na górze strony). Przygotować 3 talerze wyłożone ręcznikami papierowymi oraz łyżkę cedzakową. Zrobić też lukier: do miski wsypać cukier puder i dodać 1 łyżkę wody, wymieszać, dodać jeszcze więcej wody (stopniowo) aż lukier będzie odpowiednio gęsty. Do lukru można dodać też smażoną skórkę pomarańczową.
  7. Wyrośnięte pączki wkładać na odpowiednio nagrzany olej (smażymy partiami, po około 5 pączków jednocześnie) i smażyć przez około 2 minuty z każdej strony. Pączki nie mogą za szybko się rumienić, bo w środku będą jeszcze surowe. Podczas smażenia regulować temperaturę oleju, aby drastycznie nie zwiększała się i nie obniżała.
  8. Paczki wyławiać łyżką cedzakową i odkładać na papierowe ręczniki. Smażyć następne pączki jak poprzednio. Po usmażeniu wylać ostudzony olej, nie będzie już potrzebny.
  9. Pączki ostudzić i nadziewać marmoladą wciskając głęboko końcówkę szprycy i wyciskając pożądaną ilość nadzienia. Pączki maczać w lukrze (gdy będą jeszcze ciepłe - wówczas lukier ładnie się rozprowadzi) i posypać skórką pomarańczową lub posypać cukrem pudrem (gdy pączki będą ostudzone).
obrazek należy czytać od lewego dolnego rogu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara

Dzięki Kamyczkowi odpowiednie narzędzie do nadziewania pączków było w domu (kiedyś włożył mi je do koszyka w sklepie, pomyslałam wtedy: "czemu nie, kiedyś sie przyda"... no i było jak znalazł :) )

Największy problem napotkałam przy regulacji temperatury oleju, mam wrażenie, że późniejsze partie pączków wyszły ciemniejsze niż pierwsze (olej za gorący). Zdecydowanie musze kupić ten termometr.

Ciasto było też dość mokre, wyrabiałam mikserem a nie ręką, ale przy wykrawaniu pączków bardzo się lepiło. Musiałam sporo podsypywać mąką. Zapomniałam też położyć je na 30 min do dodatkowego rośnięcia... bałam się chyba, że mi się przykleją do deski na amen.

Mimo to pączki mają fenomenalny smak, taki jak najlepsze pączki z cukierni, są świeżutkie i pięknie wyrośnięte.




* pakora - warzywo obtoczone w panierce z mąki z cieciorki, głęboko smażone potem

3 lutego 2013

W dwóch kulturach

Wczoraj zadzwoniła do nas Chala (czyli ciotka ze strony mamy). Amir mówi, że pytała jak to jest żyć w dwóch kulturach, że zawsze ją ciekawiło jak to możliwe...

Popatrzyliśmy po sobie i zaśmialiśmy się.

Żaden problem, ciociu! Mamy dwa komputery, dwa telewizory, dwa samochody, dwa łóżka, dwie półki w lodówce ;) W dzisiejszych czasach to nie takie trudne...

A tak na serio to zbierałam się trochę do napisania czegoś o naszej pakistańsko-polskiej codzienności.

Niedawno napotkałam przypadkiem całą grupę Polek-żon-Pakistańczyków. Jest nas całkiem sporo i mamy swoją fejsbukową grupę dyskusyjną... zamkniętą, oczywiście, może wejść tylko żona Pakistańczyka i nie wolno wynosić żadnych niusów na zewnątrz. Amir strasznie polewał jak mu o tym powiedziałam kilka miesiecy temu, ale teraz chyba szczerze nienawidzi tej grupy, bo za dużo czasu spędzam na plotkowaniu... może powinien założyć grupę dla mężów Polek, i będą rozmawiać o sposobach nauczenia żony jak klepać roti* i nosić dupattę**.

Jednym z tematów forumowych plotek są zwyczaje naszych mężów, jakżeby inaczej. Niektóre zauważamy od razu w pierwszym kontakcie z Pakistańczykiem, niektóre dopiero przy wspólnym życiu, niektóre nas bawią, ale niektóre nieźle irytują, zwłaszcza jak zdamy sobie sprawę, że to nie minie... Mamy dość sporo wspólnych obserwacji, ale lista poniżej to moje własne ... hmmm ... CIEKAWOSTKI naszego domu:

1. Na pierwszym miejscu trzeba wymienić "skarpetki w butach". Otóż każdy Pakistańczyk, a może nawet Azjata, ale tego nie wiem, mam tylko Pakistańczyków tutaj, przy wejściu do domu zdejmuje buty i ... skarpetki. Zwija je w kłębek i wkłada do butów.
Potem wkłada klapki domowe, zwane "chapals".



Nie wiemy dokładnie o co chodzi z tymi skarpetkami (czy mu gorąco, czy śmierdzą, czy niewygodne...), ale jest to druga natura wszystkich Pakistańczyków o jakich słyszałam.

Co więcej, uświadomiłam sobie niedawno, że moje własne dziecko też zostaje małym Pakistańczykiem! Przyszliśmy do domu ze sklepu, zdjął kurtkę, buty, poszedł do pokoju... po chwili: "o nie, zapomniałem zdjąć skarpetki!" ... po czym zdjął i rzucił na podłogę w przedpokoju...

Ostatnio przyuważyłam kłebuszki w butach Kamyczka... hmmm.....



2. Dywan. Amir nie wejdzie na dywan w kapciach... W salonie mamy taki sobie dywanik (żaden pers, żeby nie było), a on zawsze jak idzie siąść na kanapę to kapcie zdejmuje przed dywanem! I jeszcze potrafi mnie ofuknąć, że ja włażę na dywan w moich, albo zsuwa moje kapcie z wyrazistą miną i wymownym sapnięciem... .
Ponoć w Pakistanie do pokojów nie wchodzi się w butach tylko na bosaka... że błoto z klepiska...? Że krowie łajno z podwórza...? Kto ich tam wie.
A jeszcze czytałam, że na łazienkę miewają osobne "chapals" (ale tego akurat u nas w domu nie ma).

 Ja często chodze w ogóle na bosaka, mamy ciepło i jakoś tak nie trzeba tych butów ciągle wkładać przy schodzeniu z kanapy/dywanu...



3. Lewa ręka. "Niech nie wie lewa ręka co czyni prawa..." U Pakistańczyków prawie tak samo tylko odwrotnie i z trochę innego powodu... Otóż lewa ręka jest nieczysta. Rytualnie, nie dosłownie.

Amira nauczono trzymać widelec w prawej ręce, a nóż w lewej. Pomimo tego, że jest praworęczny. To ponoć muzułmański zwyczaj, że niby lewa ręka służy do podmywania się. Trochę to zrozumiałe, jeśli uświadomimy sobie, że sporo posiłków spożywa się rękoma (chlebek roti trzymamy w palcach prawej ręki i nakładamy jedzonko do buzi), zakładając, oczywiście, że ludzie rzeczywiście używają lewych rąk do mycia. Ale w przypadku jedzenia sztućcami jakoś gubię to połączenie.



Ponoć zdarza się, że oducza się leworęczne dzieci posługiwania tą ręką do jedzenia, nie wiem czy pisania też.

Dzieci Amira nauczone obsługiwania sztućców według powyższego klucza. Ja mam plany uczyć Kamyczka według jego naturalnych predyspozycji. A te póki co wskazują, że będzie leworęczny...

4. Muzyka i film. Z tym komputerem powyżej to trochę żart, ale trochę nie. Nieraz zdarza się nam spędzać wieczór przy różnych filmach. Ja zapuszczę sobie "Na dobre i na złe", a Amir jakiś pakistański chłam (on naprawdę ogląda filmy Bollywood, chociaż nie tylko te...). A jak się potrafi zachwycać pakistańskim śpiewem! Zamyka oczy, unosi ramiona, potrząsa na boki głową i "mindblowing! mindblowing!"... a ja siedzę jak głaz... no bo mam powiedzieć...  zastanawiam się czy taki Pakistańczyk kiedykolwiek wzruszy się przy balladach Okudżawy...


to jego ulubiona osattnio seria, całkiem niezły cykl Coke Studio Pakistan... ale ten ich "klasyczny" styl śpiewu jednak nie dla mnie...

5. Różne kultury jedzenia. Jemy po pakistańsku, polsku, włosku, czasem szwedzku, czasem arabsku (kebab :) )... ale chodzi mi raczej o to, że mamy różne wizje zawartości i obfitości posiłków. Na śniadanie Amir najchętniej jadłby dużo i tłusto, moga być resztki z kolacji... jak chyba wszyscy azjaci, ponoć Kazachowie też tak jadają. Ja natomiast zadowoliłabym się kawką z tostem (albo kawałkiem ciasta), czyli raczej po włosku... Musli z jogurtem to też dobre śniadanie dla mnie.

Ale potem zrobię się głodna o 11 a Amir będzie najedzony do 13... ciężko też serwować taki bufet jak siadamy do stołu we dwójkę, no a poza tym zapach mięsa gryzie mi się ze śródziemnomorskim śniadaniem...

Toteż przeważnie jem jajka (omlet) i taki chlebek jak Amir. Amir dodatkowo podgrzewa wczorajszy salan*** i musi to zjeść z czajem****. A po śniadaniu piję kawkę i zagryzam małym słodkim conieco...


Na obiad chętnie wrzucę knedle ze śliwkami, a Amir pyta: "A gdzie obiad?"...

Na kolację wystaczyłaby mi kanapka i herbata, ale Amir lubi kolację na ciepło. Toteż zawsze gotujemy.

6. Gadżetomania. Nie wiem czy to męskie, czy pakistańskie, ale obstawiam, że połączenie tych dwóch to zabójcza kombinacja... Mój mąż uwielbia wszelakie gadżety z telefonem (swego czasu iPhonem) i GPS na czele. Pakistańczyk-Na-Zachodzie nie może nie mieć nowoczesnych zabawek! Pamiętam jak bardzo usiłował namówić mnie na iPhona (mielibyśmy cośtam taniej jeśli w pakiecie rodzinnym), nawet przez chwilę uległam, ale zobaczyłam to cacko i powiedziałam, żeby oddał. Moja polska karta SIM nie wejdzie, telefon z SIM-lockiem na dwa lata a ja używam telefonu do telefonowania i wysyłania sms-ów. "Zwykły telefon" mi w zupełności wystarcza.



Kamyczek bardzo polubił telefony dzieki Amirowi i pakistańskiemu rodzeństwu (tu się jeszcze nakłada efekt "nastolatkowości"), do tego stopnia, że już nie chce, żeby mu śpiewać, tylko "puścić na telefonie, mama!"

Jakie to przykre!!!

7. Piżama. Pakistańczyk nie zna czegoś takiego jak piżama. Po przyjściu "z dworu" zmieniamy ubrania na "podomki" (stare dresy, tudzież nowe dresy, luźne koszulki... słowem: pełna wygoda), czasem przy tej zmianie bierze się prysznic. I tak chodzimy po domu do wieczora. Potem idziemy myć zęby (i zmywać makijaż). Potem idziemy spać.

Pakistańczyk idzie tak jak stoi, w tej podomce, Polka przebiera się w koszulę nocną/piżamkę... (jak nie było prysznica to wtedy bierze... :P )

Z Kamyczkiem różnie bywa, jak Amir go "zwinie" zanim zdążę "obrobić" (prysznic, zęby, przebrać do spania) to idzie spać tak jak stoi.


Ten ostatni zwyczaj to jest jedyny, który mnie naprawdę potrafi zirytować (czasem Kami zasypia z resztką czekolady na buzi). Pocieszam się, że mieszkamy w Szwecji i człowiek się tu jakby mniej poci. Po każdym treningu Amir bierze prysznic, więc codziennie jest czysty. Tyle, że dziecko nie trenuje jeszcze niczego i chciałabym, żeby szedł spać jak "prawdziwy Polak"... z umytymi zębami, piżamce i zawsze według tego samego schematu. Z czytaniem bajki przed snem a nie piosenką z tatusia telefonu... (patrz pkt. 6)

Ale musiałabym to robić sama a czasem akurat chcę zrobić coś innego... na przykład napisać post na blog!

***

Podsumowując: życie w dwóch kulturach wymaga dwóch komputerów, dużego luzu na schematy i stereotypy oraz ogromnej cierpliwości.

Ale jak mówi święty Paweł, w czytaniu na dzisiaj (!): "miłość cierpliwa jest, łaskawa jest... nie szuka swego"




* pakistański chlebek, tu pisałam więcej
** element tradycyjnej pakistańskiej odzieży, rodzaj długiego i szerokiego szala, noszony na ramionach, głowie i w ogóle różnie, ale nie wiem dokładnie jak, bo NIE NOSZĘ
*** salan - "potrawka" albo gulasz - czyli pakistańskie jedzenie serwowane a ryżem albo chlebem, o dowolnych porach i dowolnym składzie (nie tylko mięsne)
**** herbata pakistańska, gotowana z mlekiem (nie nazywam tego herbatą z mlekiem, bo proces przygotowania jest inny a zatem i smak)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...