30 kwietnia 2013

Szpinakowo

Mamy wreszcie wiosnę, więc małe zmiany w naszej kuchni. Za dużo ciężkiego jedzenia, trzeba trochę zieleniny wrzucić.

Odkryłam ostatnio świetny sposób na łososia. Nie lubię tej ryby, nie wiem dlazceg, przecież wszyscy przepadają, taka modna jest. No i mieszkamy w Szwecji, jak tu nie jeść ryb... ale jakoś leży mi na żołądku zawsze... tym razem postanowiłam pójść po linii najmniejszego oporu. Kupiłam gotowe ciasto francuskie, świeży szpinak i świeżego łososia.

Szpinak zblanszowałam na maśle, dodałam tylko sól. Potem położyłam łososia na cieście, obłożyłam szpinakiem, polałam oliwą z wyciśniętym czosnkiem, piekłam ok 30 min i ... voila! Było naprawdę pyszne, nawet Amir pochwalił. Choć za kuchnią tego typu nie przepada, wiadomo, za mało chilli...



A następnego dnia wykorzystałam resztki szpinaku na śniadanie, podpatrzone na blogu kwestia smaku. Skoro po FLORENCKU to nie mogłam nie spróbować.

Nauczyłam się przy tej okazji robić jajka w koszulkach, które zawsze mi się rozwalały. A tu proszę, jaka zdolna się okazałam:


Żeby tak ugotować jajko trzeba je najpierw rozbić do miseczki (używam piałek). Potem miseczkę z jajkiem trzeba zanurzyć w gotującej się wodzie z odrobiną octu, chwilę potrzymać, sprawnym ruchem wlać do wody jajko i małą łyżką cedzakową "zbierać białko" (najlepsza jest taka z zestawu dziecięcego z ikei... ). Gotować 3-4 minuty, wody powinno być ok 4 cm na dnie garnka.

29 kwietnia 2013

Niech to mamma mia!

Idziemy robić pranie, Kami chce nieść proszek. Niesie. Biegnie z nim. Oczywiście mam ochotę zakrzyknąć "idź spokojnie, bo rozsypiesz"...

Nie zdążyłam... potknął się i cały proszek na korytarzu. Jęknęłam przejmująco (tak "wychowawczo"), ugryzłam w język, żeby nie nauczyć go bardziej dosadnych "przerywników"* i "płaczę". **

Kami podchodzi i niewinnym głosikiem pyta:
- Mamo, co się dzieje...?

(nie odpowiadam, płaczę dalej)

- Mamo! Mamo!.... czemu JĘCZYSZ???

No po prostu nie mogłam nie parsknąć niewychowawczym śmiechem. Nauka poszła w las.






* bo Kami podłapał moje... hmmm... "przerywniki". Niektórych uczyłam go celowo ("mamma mia!"), innych przypadkiem ("Kurka wodna"). Ostatnio zasłyszałam nową konstrukcję "Niech to NICHO!" (nie wiem skąd zaczerpnięte, bo "niech to licho" akurat nie używam), dzisiaj - "Niech to mamma mia!"... No to musiałam udzielić lekcji poprawnych wyrażeń. W końcu ktoś musi dbać o czystość języka polskiego. Wyglądałą mniej więcej tak:
- Kami, jak chcesz przeklinać, to rób to poprawnie... jak wykazujesz zniecierpliwienie to wywracasz oczami i "mamma mia". Jak jesteś zły to "niech to nicho" ewentualnie "cholera jasna", a jak jesteś tylko trochę zły to możesz "kurka wodna". Rozumiesz?



** cały dzisiejszy dzień stoi pod znakiem Kamyczka wymyślającego jakieś ciekawe zajęcia i mnie sprzątajęcej po tychże (wylany jogurt, sok, pokruszone ciastka, rozwalone ubrania...). Chwilę wcześniej odbył się  bardzo emocjonalny wykład w stylu "mam już tego dosyć, idę do pracy na cały etat, nie mam siły na ciągłą walkę z Tobą, będziesz siedział całymi dniami w przedszkolu i tam cię wytresują"

27 kwietnia 2013

Asertywny

Wybieramy się na spacer. Kami mówi:
- Mama, jeszcze tylko wyłącz komputer, tu naciśnij! (pokazuje palcem "x" na oknie przeglądarki)
Naciskam.
- A teraz zrób tak-o (pokazuje gest wyłączania monitora)
Wyłączam monitor.
Kami: - Brawo, mama! ... Ty wszystko umiesz!

Hahahahaha! mały cwaniak, kopiuje wszystkie moje teksty!!!

***

Kami chce iść na spacer ("Mamo, ja chcę iść na NADWÓR"). Sprawdzamy przez balkon pogodę. Nieszczególna... Mówię:
- Kami, dzisiaj jest straszna wichura, nie pójdziemy bo będzie mi zimno!
[K]: - ale MI nie jest zimno!

Uśmiecha się szeroko i idzie włożyć buty i kurtkę... Sam włożył, no to poszliśmy...

***

Innego dnia. Pogoda dalej nieszczególna. Tym razem Kami zarządza:
- Mama, ja chcę loda!
Pytam: - to co, idziemy do sklepu?
[K] - Nie, to Ty idź do sklepu, a ja tu poczekam!

***

Wspinamy się na placu zabaw. Kami śmiga jak stary. Kolega Kacper, starszy o 3 miesiące, ale nieco niższy, próbuje naśladować Kamyczka. Na co on krzyczy:

- Kacper, ty nie możesz!... Ty jesteś za malutki!

25 kwietnia 2013

Psy

Dzisiaj rano miałam przyjemność zostać zatrzymana przez policję.

W sumie chciałam napisać "przyjemność" ale pomyślałam, że w sumie nie było źle, mogło być gorzej...

Na wyjeździe z naszego osiedla na autostradę zatrzymywali każdego, rutynowo. Najwyraźniej mieli "dzień alkomatu". Jak już zatrzymali to zobaczyli, że jeżdżę na zimówkach... No i pan policjant poprosił o dokumenty.

Zbladłam nieco, bo tego akurat dnia zapomniałam zabrać portfel, więc po drodze do samochodu dzwoniłam do Amira, żeby wziął ze sobą do pracy i tam go odbiorę (pracujemy bardzo blisko siebie, ale o różnych godzinach zaczynamy i kończymy, więc przeważnie jeździmy osobno). No ale nie przewidziałam policji...

W Polsce kazaliby mi wezwać lawetę i holować, chyba, ale tutaj wystarczyło, że wyjaśniłam sytuację. Moim lekko zdenerwowanym szwedzkim. Nie miałam dokumentów, ale miałam identyfikator z pracy. Pan wypisał mandat na podstawie identyfikatora, ale czekaliśmy na Amira, żeby upewnił się, że naprawdę mam prawo jazdy.

Przy okazji zapytała dlaczego nie wyrobiłam sobie szwedzkiego - mogłabym jeździć bez dokumentu, bo on sprawdziłby jego status w komputerze i nie stresował mnie...

Potem rozmawialiśmy o tym, że w Szwecji do 15 kwietnia trzeba zdjąć zimowe opony jeśli mają "pinezki" (moje mają), ja na to że w Polsce na takich w ogóle nie wolno jeździć, jeżli nie jest oblodzone. On, że w Niemczech też.

Gadu gadu. Szwedzki coraz lepiej mi wychodzi, jako że stres mniejszy... "Ma pani dzisiaj pecha", na co chciałam powiedzieć "za to pan uratował swoje stanowisko, w przyrodzie nic nie ginie" (ale się powstrzymałam, policjanci niekoniecznie mają poczucie humoru).

Przyjechał Amir, Kami na foteliku, bo Amir nie zdążył go zawieźć. Oczywiście wylazł z niego od razu jak tylko Amir sie zatrzymał, co ja skrzętnie wykorzystałam do nauki:

- Widzisz, Kami, jak dobrze że byłeś w foteliku podczas jazdy, mógłbyś dostać mandat od pana policjanta! Zawsze cię ostrzegam, prawda? Za to mamusia dzisiaj dostała...

Na co pan policjant dodaje, PO POLSKU:
- I jeszcze w dodatku nie miała przy sobie prawa jazdy!

Zdębiałam...

***

Nie wiem co mam myśleć... Niby było przyjemnie, w końcu zawaliłam z tymi oponami i przypadkiem wyszło, niczyja złośliwość... policjant był miły bo poczekał na męża a mógł dać drugi mandat za jazdę bez prawa jazdy. Ale... W momencie kiedy facet okazał się Polakiem pczułam się zdegustowana tym, że nie przyznał się wcześniej. Chciał coś udowodnić? Nie rozumiem. A może policjantom nie wolno w innych językach udzielać pouczeń, nie wiem. Ale jak już gadaliśmy w czaseie czekania mógł okazać się człowiekiem.

Nie okazał się.

A ja się tylko ucieszyłam, że nie powiedziałam do synka czegoś w stylu "patrz, Kami, tak wygląda PIES. Trzeba się od nich trzymać z daleka."...

13 kwietnia 2013

Szwedzki kredens

Dzisiaj odbyliśmy podróż w czasie. Tydzień temu Amir pojechał z kolegami z pracy na rowerową wyprawę i odkrył w jednej z przydrożnych wiosek prawdziwą perłę - wiejski dom, w którym urządzono kawiarnię i piekarnię. Przy wejściu witają gości swojskie zapachy, starodawna porcelana, drewniane stoły i wełniane poduchu na krzesłach... człowiek czuje się jak w wiejskim dworku 100 lat tamu!

Pani w kasie stylowo ubrana, jak wiejska gospodyni sprzed wieków, kroi rumiane bochny i odważa pęta kiełbasy (ale płaci się już kartą, nie srebrnymi monetami). W tle słychać pobrzękiwanie posrebrzanych łyżeczek i porcelanowych filizanek.


Specjalnością kawiarni jest ZUPA - codziennie można wpaść na inną zupę, której można zjeść ile się chce, ze świeżym pieczywem i masłem (65 koron, niemało, ale warto!).

Potem kawka i domowej roboty ciasto. W kącie kredens pełna różnorakiej porcelany, takiej "babcinej". Można sobie wybrać filiżankę na kawę lub herbatę, dobrać odpowiedni telerzyk i łyżeczkę.


Cały stół zastawiony ciastem i ciasteczkami, podchodzi się i bierze. Nikt nie stoi i nie liczy, ale płaci się za jeden kawałek. W Szwecji nikt nie śmie, jednak, oszukać właściciela.


Kawiarnia oferuje przyjęcia okolicznościowe, a także sprzedaje prawdziwy miód i prawdziwe kiełbasy z fermy indyków w Genarpie. Niektóre wyglądały jak nasza biała, kupiliśmy i będę testrować :)

Na pewno będę tam częstym gościem, uwielbiam takie zakątki. Nie ja jedna, w kawiarni było pełno ludzi... jak widać takie klimaty wszędzie są w cenie. Miałam skojarzenie z "krakowskim kredensem" :)

No i znowu wróciły mi smaczki na "Wymarzony dom..."

12 kwietnia 2013

A idź mi z tą wichurą!

To będzie kolejny post z serii "w dwóch kulturach".

Dzisiaj o PANCE, czyli wentylatorze, zwanym również wiatrakiem.


Pakistańskie domy hołubią pankę jak największą świętość. Okazjonaly brak prądu to tragedia, z powodu braku panki na noc... w tamtejszym klimacie taka wentylacja jest nieodzowna, ponoć...

Ja nie lubię wentylatora, ale w upalne wrocławskie lata ceniłam powiew powietrza w biurze, tudzież w mojej wieży z kości słoniowej wystawionej na działanie słońca przez większość dnia...

W naszy domu w Szwecji wentylator pojawił się któregoś lata. Nie było go od razu, nie pamiętam kiedy przybył.

I został na dobre.

Co noc mój gorącokrwisty pakistański mąż musi włączyć "wiatrak". Nie wiem czy to przyzwyczajenie, czy mu gorąco (w zimie też???), czy chodzi o usypiający turkot skrzydeł... grunt, że nie zaśnie bez niego. Kamyczka tez usypia tylko z wentylatorem (może dlatego trwa to krócej niż gdy ja usypiam??)...

Co więcej, jak ja usypiam Kamyczka, to on potrafi zerwać się w półśnie z "panka, mama, panka!" i podbiec do wiatraka, żeby go włączyć...

A ja nienawidzę zimnego powietrza oplatającego moją szyję. Nienawidzę tego, że od dawna ciągle nmie boli gardło i mam katar, kto wie czy to nie od panki. Wyczytałam, że wentylator bardzo wysusza powietrze w pokoju - przy naszej wilgotności na poziomie 30% chyba nie powinniśmy go bardziej wysuszać... (a suche powietrze sprzyja rozwojowi infekcji górnych dróg oddechowych i cośtam robi ze śluzem, że potem jest katar). Dodatkowo, wentylator wzbudza kurz i roznosi go po całym pokoju - a wiem, że jest co wzbudzać, raz na jakiś czas otwieram pankę i ją myję...

I tak jak man postanowienie żeby niczego ani nikogo NIE NIENAWIDZIĆ, tak jestem bezwzględna dla panki... co wieczór przed położeniem się na łóżko wyłączam ją. Czasem Amir się zrywa i włącza. Wtedy ja znowu się zrywam i wyłączam. "A idź mi z tą wichurą!!!"

Zabawne to jest nawet czasem :)

Ale zostaje na moim. Moje zdrowie jest ważniejsze niż cała pakistańskość świata.

Wywaliłabym tę kość niezgody, ale są te rzadkie okazje w Szwecji kiedy w mieszkaniu jest bardzo gorąco... no i nie chcę, aby Amir kiedykolwiek wywalił coś, czego ja używam, a co jego denerwuje, bo zagraca lub kradnie czas (mój komputer... stosy książek, zbierające kurz... nie wyrzucone pudełka po czymś, bo "mogą się przydać"...). Nie czyń drugiemu co Tobie niemiło...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...