31 grudnia 2014

Zorza polarna

Było intensywnie, smacznie i ciepło. Nie byłam, niestety, na pasterce. Nie załapałam się nawet na jarmark przedświąteczny ani na roraty. W ogóle to były takie dziwne święta, jakby mimochodem. Chyba za dużo chcieliśmy zrobić. A może to tak jest przy niemowlaku, nie pamiętam już... obie ręce zajęte Kubusiem a głowa biega za Kamyczkiem.

Ale za to zbudowałam bazę arktyczną. Nad bazą rozpostarła się zorza polarna. Mam cudowny nowy obiektyw.


O dziwo, tęskniłam za przyjaciółmi ze Szwecji. To nowe uczucie. Bardzo dobre.

21 grudnia 2014

O tym, że pakowanie się postarza

Podróżuj, ale z małym bagażem. Podróżuj, ale w każdej chwili pamiętaj, że w podróży nigdzie nie usiedzisz dłużej na jednym miejscu. Nie trać wiele czasu na porządkowanie bagażu, nie zabieraj na drogę zbyt wiele rzeczy. Pakowanie się postarza. Drobne, uboczne zadania postarzają szczególnie podstępnie. Marudzenie, nadmierne komplikowanie powszedniego ceremoniału, gniew z powodu urwanych guzików, zmartwienie wywołane nie wysłanymi w porę listami, pakowanie się w czasie podróży. Człowiek starzeje się nie tylko dramatycznie — gdy powiewa białymi kędziorami, gdy zwapniają mu się żyły, nie. Człowiek starzeje się przed czasem także wtedy, gdy brudna bielizna już po tygodniu nie mieści się w jego walizce, choć przed tygodniem, wyprasowana, doskonale się w niej mieściła. Podróżuj lekko, jak ptaki. W ten sposób dotrzesz dalej i pozostaniesz młody.
[Sandor Marai, "Księga Ziół"] 
Hmmm... Od kilku lat podróżuję z dziećmi... człowiek starzeje się 10 razy szybciej!

 "Mamo, ja już się spakowałem!!"

O tym, co najważniejsze


Dekoracja świąteczna kościele na Rosengardzie zasłania ołtarz i Najświętszy Sakrament. Udrapowana z papieru grota i te wszystkie figurki na pierwszym planie. Pan Jezus gdzieś schowany. Msza dzieje się przytłoczona tonami śmieci.

Nie wiem kto to tak wymyślił, ani po co. Ktoś ambitnie chce zrobić z prostego spotkania z Bogiem jakieś jarmarczne wydarzenie. Świecidełka wdarły się na sam ołtarz.

W tym wszystkim poczułam jednak jakby to była alegoria naszego przeżywania Bożego Narodzenia.

Trzeba się uderzyć w piersi. Moje święta też trochę pod śmieciami. I pod piernikami (2 kg mąki w sumie przerobiłam!). I pod światełkami (mamy 4 gwiazdy w oknach w tym roku!).

Ale też udało się posłuchać Plastra Miodu, dzięki długim godzinom karmienia. Kubuś też wysłuchał.

Najważniejszemu stało się zatem zadość - serce jest przygotowane :) Na tyle ile może.

Życzę wszystkim dobrych ostatnich dni adwentu, jeszcze jest czas wywalić śmieci.



13 grudnia 2014

Bokeh

Niedawno poznałam nowe słowo - BOKEH. Pewnie wstyd się przyznać, ale jednak... oznacza ono "rozmyte" tło w fotografii, które - jak się okazuje - jest niezłą sztuką. Dobra fotografia to nie tylko kompozycja pierwszego planu, ale także dobry bokeh.

Tu i ówdzie podejrzałam, pociągnęłam za język... koleżanka podesłała ciekawy link, jak zadbać o dobre tło, no i wsiąkłam. Teraz myślę bokehem.

Oczywiście jest to możliwe tylko przy aparacie, gdzie można manualnie ustawić głębię ostrości i czas naświetlania. Bokeh nie powinien być zbyt rozmyty, a najciekawsze efekty osiąga się przez aranżacje tła z obiektem fotografii. Ale właśnie po to mam taki aparat by robić takie zdjęcia, a nie tylko ćwiczyć mięśnie przy noszeniu go ;) Dobra kompozycja tła i obiektu, jak na tym zdjęciu, na przykład, to prawdziwy majstersztyk:


Wyjęłam zatem aparat, poustawiałam wszystko na M i zaczęłam testować. Jak to zrobić, żeby te światełka rozjechały się w takie piękne kule światła. 

Dodam, że mój aparat dopiero poznaję, to nowy nabytek z tego roku a nie mam instrukcji (przysłali tylko pdf i muszę czytać na ekranie).

W końcu coś wyszło:



Potem próbowałam aranżować z pierwszym planem, ale bokeh już nie taki piękny. Według wskazówek powinnam jeszcze obniżyć ogniskową (tu: f5.6 i nie dało rady mniej). Może do takich efektów jak na tym obrazku powyżej trzeba po prostu lepszy obiektyw...? a może jakiś filtr?


Pod koniec prób Kubuś już nieźle płakał i mąż się niecierpliwił. I jak tu być artystą w takich warunkach :/

W każdym razie, teraz, w tym światecznym czasie, światełek pełno. Będę trenować bokeh, bakcyl połknięty :)

Jeśli Kubuś pozwoli, oczywiście...

2 grudnia 2014

Nie garb się!

Robię w kuchni kolację. Kami w łazience, bierze prysznic. Czytaj: bawi się. W pewnej chwili mnie woła:
- Mamo, chodź szybko, coś ci pokażę!
- Zaraz, teraz robię sos!
Po chwili:
- Mamo, no chooodź!
- Czekaj, jeszcze ten sos kończę.
- Mamooo, bo zmarznę!
- Nie moge teraz, musze skończyć. Zaraz przyjdę.

- A tatuś nie może popracować??? CHODŹ!!!!

***

Czytam dzieciom bajkę, Kami co chwila przerywa, więc przestaję reagować.
- Mamo, mamo, mogę zadać jedno pytanie?
Czytam twardo dalej.
- Mamo, tylko jedno.
- No co? - zlitowałam się w końcu nad Kamyczkiem.


- NIE MÓWI SIĘ "CO" TYLKO "SŁUCHAM".

***

Jemy śniadanie. Przyniosłam sobie komórkę, żeby sprawdzić co słychać w świecie. Nie bez trudu zmusiłam Kamyczka do siedzenia ze mną przy stole, jak zwykle chciał przy bajce. No to bajkę wyłączyłam i heja.

Siadamy, odpalam komórkę, a Kami do mnie, pouczającym tonem:

- Mamooo... nie czytaj teraz, przecież jesz śniadanie! NIE DWA NA RAZ!


Serce rośnie, że Kami tak pięknie mówi po polsku. Chyba zatem czas nauczyć go "nie garb się" jako uniwersalnej odpowiedzi rodzica :D

22 listopada 2014

These are a few of my favourite things...

Przypadkiem znalazłam ciekawy wpis na innym blogu o "moich ulubionych rzeczach w Szwecji" i tak mi jakoś cieplej sie zrobiło na sercu. Mam ostatnio problem z "lubieniem Szwecji" - przychodzi listopad, sztorm urywa głowę i zapadają ciemności, chciałoby się być wszędzie, tylko nie tu (i nie w Iraku... i w Syrii też nie). Ta lista uświadomiła mi, że jest całkiem sporo rzeczy, które uwielbiam w Szwecji.




Kolejność trochę przypadkowa, bo co innego lubię w innych sytuacjach :)


1. Rozświetlone okna. 


Szwedzkie ciemności wymusiły na ludziach inicjatywę rozświetlania domów sztucznym światłem. Pod koniec listopada wszystkie sklepy pełne są lampek na okna, a wieczorny spacer sprawia, że człowiek czuje Boże Narodzenie w powietrzu. Można tu kupić cudowne świeczniki i ozdoby. Dowiedziałam się też niedawno o tradycji robienia świec - och, jak bym chciała to zrobić!!!

To jest niesamowite jak małe światełko w ciemności rozpala całego człowieka...


2. Szwedzkie pierniczki.

Któż nie zna szwedzkich pierniczków w epoce IKEI w każdym domu? Ale kiedyś był ten pierwszy raz i zakochałam się w nich. Są zupełnie inne niż polskie, cieniutkie, kruche, aromatyczne... ponoć ktoś, kto się nimi zajada staje się milszą osobą. No to ja już muszę być super miła :)


3. Glögg.


Czyli grzane wino... aromatyczne, ciepłe, pite z migdałami i rodzynkami. Obowiązkowe w zimowe wieczory, zwłaszcza w grudniu!

Glogg jest dostępny w każdym możliwym standardzie, coś jak u nasz szampan, także w wersji bezalkoholowej :)

Spożywany na ciepło, z migdałami i rodzynkami. Można kupić specjalne zastawy do glogga, składające się ze szklaneczek (mini-kubeczków ewentualnie mini-szklaneczek z uchami) i miseczek na rodzynki i migdały, czasem bardzo finezyjnych. Łatwo robić polskim znajomym szwedzkie prezenty :)


4. Sprawy okołomotoryzacyjne.

Bezpieczeństwo na drodze jest tu o wiele wyższe niż na południe od nas... piesi nie muszą przebiegać przez ulice z duszą na ramieniu, matki z dziećmi nie muszą drżeć o dziecko jadące osiedlową uliczką na rowerze, kierowcy tracą o wiele mniej nerwów a korki niemal nie istnieją. Tak, wiem, porównywanie Malmo do zatłoczonego Wrocławia jest trochę nie fair, bo tu nie ma mostów i wąskich gardeł, ale nawet przy wypadkach na autostradzie "zator" nie powoduje całkowitej blokady tylko zwolnienie jazdy. Ruch jest zachowany, jedzie się płynnie tylko wolniej. To ogromna różnica.


5. Szwedzkie kryminały.

A raczej - skandynawskie. Nie wiem czy to mroczna pogoda powoduje mroczne klimaty w duszy pisarzy, ale Szwedzi są rewelacyjnie w "te klocki". Poczynając od słynnej na cały świat trylogii "Millenium", poprzez duński "Killing" a skończywszy na szwedzko-duńskim "Moście".

Uwielbiam te seriale, czekam z niecierpliwością na kolejny sezon tego ostatniego.


6. Kawa i tradycja "fiki".

To bardzo rozluźnia atmosferę w pracy gdy przychodzi określona godzina i - cokolwiek by się działo - porzuca się to, co się robi i idzie się "fikać". Czyli pić kawę, socjalizować się i (czasem) jeść słodkości. Dodatkowo, szwedzka kawa jest wspaniała, no chyba że mechanicy robią zawody w "kto zaparzy mocniejszą kawę i wypije ją bez mrugnięcia okiem". Wtedy odpadam z gry. Dolewam wody jak amerykanie do espresso. Wiocha no, nie da się ukryć.


7. Czystość przestrzeni.

Sterylność i przesadna higieniczność nie należą do moich ulubionych cech, ale muszę przyznać, że jest to ogromnie przyjemne kiedy można biec po trawniku z dziećmi i nie wdeptywać w psie kupy. Każdy przyjazd do Polski mi o tym przypomina. Bo tam nie wolno iść chodnikiem i nie patrzeć pod nogi, doceniam zwłaszcza gdy muszę patrzeć pod wiele nóg i stresować się kto kiedy wdepnie...

Mała rzecz, a tak cieszy!

Ale chyba ta czystość się powoli kończy w Szwecji, bo kilka dni temu wjechałam wózkiem w kupę i do tej pory na tym kole jest :/



8. Pociągi.

Nic nie jest doskonale, wiadomo, ale szwedzka kolej jest calkiem niedaleko tego końca skali. Cisza i kultura wewnątrz - nikomu nie przyjdzie do głowy drzeć się przez komórkę, w niektórych przedziałach jest to wręcz zakazane ("tystzone" czyli strefa ciszy), ciepło i wygodnie, konduktor tylko raz pyta o bilet, potem wywołuje tylko "nowych" ("nyaresande?"). Każdy "nowy" uczciwie się przyznaje do bycia nowym i posłusznie wyciąga bilet - papierowy albo telefoniczny... tak, bo tu można wykupić bilet w formie telefonicznej, przychodzi wtedy SMS który trzeba pokazać konduktorowi. Sprytne, nie?

W niektórych pociągach jest darmowy internet bezprzewodowy i "wars" z normalnymi - w szwedzkich standardach - cenami.

Toalety czyste, nikt nie ryzykuje życiem idąc za potrzebą, a przy załatwianiu tejże nie podwiewa człowiekowi tyłka...

Naprawdę lubię tu podróżować pociagami :)


9. Dizajn.

Skandynawia może poszczycić się wspaniałymi wnętrzami. Dla niektórych zbyt surowe - czasem dla mnie - ale ocieplone odpowiednio stają się bardzo komfortowym miejscem życia, Dają przestrzeń, nie narzucają się, a do tego są funkcjonalne. Pomijając wszechobecną biel, mało praktyczną przy dzieciach :)
Poza tym szwedzkie domy są ładne, przytulne i wygodne. W przeciwieństwie do takich włoskich, które wcale wygodne nie są... choć piękniejsze :) Tak stereotypowo piszę, wiadomo, że tyle wystrojów wnętrz ilu właścicieli tychże, jednak w Szwecji daje się zauważyć pewne uśrednienie w populacji...



10. Poród i sprawy dzieciowe.

Szwedzka służba zdrowia pozostawia wiele do życzenia, zdecydowanie wolę tę polską (!). Ale doświadczenie porodu i połogu wydaje się być o wiele lepiej przeżywane tu. Po dwóch porodach mam poczucie, że bałabym się rodzić w Polsce! Naczytałam się o zwlekaniu z cesarskim cięciem, na skutek czego dzieci doznają porażeń mózgowych i innych powikłań.
Także kwestia szczepień - w Polsce ładują rtęć w dzieci w pierwszej dobie życia, tutaj nikt nic takiego nie robi. Dopiero po trzech miesiącach, i to nieobowiązkowo (przyznam, że bogatsza w lekturę różnych badań tym razem mam zamiar skorzystać z prawa do nie zaszczepienia wedłyg kalendarza).

Pewnie z czasem ta lista będzie się zmieniać... mam nadzieję, że wydłużać :)

No chyba że "czarna lista" też będzie rosnąć i przebije tę "białą", no ale to temat na całkiem inny post. W chwili wściekłości pewnie go kiedyś napiszę, co mi przeszkadza w Szwecji...

18 listopada 2014

O byciu osobno

Pomiędzy pieczeniem, obrabianiem dzidziusia i innymi pracami domowymi mam trochę czasu na refleksję. A może to hormony, nie wiem, ponoć w połogu wszystko jest możliwe... śmiech, łzy i takie tam. A może to listopadowa pogoda i święto niepodległości, które niemal przegapiłam? A może to sytuacja wymusiła tę refleksję...?

To nie będzie wesoły wpis. Zaczęłam jakoś tak podsumowywać swoje pięć lat w Szwecji.

Nie zbudowałam żadnej mocnej siatki znajomych i przyjaciół, wręcz przeciwnie. Ci, co myślałam, że ich miałam, niedawno zdradzili (tak, tak, na własnej skórze doświadczyłam tego, czym jest emigracyjne "polskie piekiełko", na które tak wielu narzekało... czyli ludzka zawiść, oczernianie, obmowa... i to nie byle gdzie, w polskiej misji katolickiej!!!). Długo się zbierałam z gleby i przebaczałam, uczyłam spokojnie odpowiadać na "cześć" i ramię w ramię przystępować do komunii. Wszak nikt nie jest idealny i ja też kogoś kiedyś zdradziłam i pewnie jeszcze zdradzę. Niemniej jednak nie mam już tych kilku przyjaciół, których miałam do niedawna. Pojawili się nowi ludzie, dzięki Bogu, ale każdy zawód boli i daje nam kopa w tyłek. No i znowu zaczynam od nowa, ostrożnie stąpając po grząskim gruncie relacji międzyludzkich.

Kolejna smutna refleksja. Jedna z inicjatyw, w którą się angażowałam przez spory kawałek czasu, została niedawno brutalnie unicestwiona. Nie byłam na to przygotowana. Pojawił się człowiek z nikąd i  "pozamiatał". Bezceremonialnie i obcesowo, miał władzę nad tą inicjatywą i ją wykorzystał. Kolejny kawałek "mojego świata" runął w gruzy.

Możecie powiedzieć "nie martw się, przecież masz teraz małe dziecko, na tym się skup", już to słyszałam. Ale to omijanie problemu, bo dlczego niby nie można mieć małego dziecka i bliskich przyjaciół...?


A potem okazało się, że być może nie pojadę w tym roku do Polski na święta, bo logistyka nas przerosła. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale być może nie będzie świat w dużej rodzinie, z kolędowaniem w radiu, karpiem, dzieleniem się opłatkiem i odwiedzaniem wielu znajomych...

Wszystko nagle wydało się takie ostateczne. Zalało mnie całe morze obaw, że być może baaardzo długo nie pojadę do Polski, bo właśnie, ta logistyka... gdzie spać z dwójką małych dzieci, jak podróżować, jak pokryć koszty... a jeśli nie pojedziemy to jak dzieci będą poznawać polską kulturę i język? czy będą miały więź z polską rodziną...?

Spadłam z hukiem na ziemię. Poczułam się strasznie SAMA. Bo to jest ta sfera, o którą nie zadba mąż nie-Polak, to wisi na mnie. A jeden człowiek to za mało, żeby przekazać dzieciom to wszystko. Musi być więcej ludzi, którzy będą mówić po polsku, którzy będą się modlić z nami, którzy nauczą piosenek, będą świętować polskie święta i jeść polskie jedzenie. Jak to będzie...?

Po prostu masa pytań bez odpowiedzi.

Ogarnął mnie jakiś taki ogromny strach. Panika nawet. Że nie dam rady. Że moje korzenie zostały właśnie odcięte. Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze wybrałam... od początku, od decyzji o emigracji... a może za bardzo chcę...? może za dużo wymagam? może źle dobieram przyjaciół i  w ogóle nie powinnam tak ufać ludziom?

***
Kilka dni męczyłam się z tymi pytaniami.

I wtedy dostałam wspaniały list od mojej przyjaciółki z Polski. Która mi najpierw przypomniała Psalm 1. Błogosławiony człowiek, który jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, liście jego nie więdną. A ten, który pokład nadzieję w innym człowieku, który szuka w nim upodobania - umrze.

A potem przysłała mi rekolekcje o. Szustaka, gdzie mówi o samotności. Że to wielki dar i przestrzeń od Boga, która pozwala doświadczyć co to znaczy być OSOBĄ (co pochodzi od słowa "osobno"). Kimś, kto jest jedyny i niepowtrzalny, kto jest wyjątkowym obrazem Boga. Dopiero w tym odosobnieniu można dotknąć tej Tajemnicy.

W tym czytaniu znalazłam fragmenty książki, którą od dawna mam na półce. W poszukiwaniu światła w tej mojej ciemności odkryłam takie słowa:
"Jednak kiedy już poprosimy o światło Ducha Świętego (...) należy powziąć postanowienie i zdecydować w imię Boże, a następnie nigdy już więcej nie poddawać naszego wyboru w wątpliwość, ale kultywować go i pobożnie, w spokoju i stałości kontynuować. A mimo że najrozmaitsze trudności, pokusy i rożnorodność wydarzeń, z jakimi się spotykamy w czasie wykonywania naszego postanowienia, mogłyby wprowadzić niepokój w nas co do tego, czy słusznie zdecydowaliśmy, powinniśmy mimo to pozostać nieustępliwi i nie zwracać uwagi na to wszystko, ale nieustannie mieć na względzie, że gdybyśmy wcześniej dokonali jednak innego wyboru, to być może wybralibyśmy gorzej. Poza tym nie możemy wiedzieć, czy Bóg chce ćwiczyć nas w pocieszeniu czy niepokoju, w uspokojeniu czy walce duchowej. Skoro postanowienie zostało już raz podjęte, nie wolno nam nigdy powątpiewać co do pobożności jego wykonania. Jeśli bowiem nie jest ono od nas zależne, nie może się nie wypełnić. Inny sposób podejścia jest oznaką wielkiej miłości własnej lub dziecinności, słabości albo niedojrzałości duchowej" (św. Franciszek Salezy)
I nagle przestałam się bać. Zrozumiałam. A raczej - zaczynam rozumieć, bo to proces.

Który muszę przejść sama.

Jak bardzo dotykają mnie słowa o "zaparciu się samego siebie i wzięciu swojego krzyża"...


"Nie, nie mam na myśli twittera. Chcę, żebyś dosłownie mnie naśladował" 
(nieprzetłumaczalna gra słów po angielsku - "naśladować" to jest to samo słowo co "śledzić", a na serwisie twitter można "śledzić" wpisy innych ludzi)


Wpis powiązany:

15 listopada 2014

Dzień Ciasta Budapeszteńskiego - premiera

Niedawno pisałam o Dniu Bułek Cynamonowych, a tu nagle okazało się, że takich "smakowitych dni" jest więcej... tyle lat żyłam w błogiej nieświadomości! Gdyby nie szwecjoblog, żyłabym tak dalej :P

Niestety, nie znalazłam na tej liście ciasta budapeszteńskiego (Budapestkaka), które jest tu bardzo popularne i nigdy wcześniej (ani nigdzie indziej) się z nim nie spotkałam. Według jednego ze źródeł, jednakże, Budapestkaka ma także swój dzień w kalendarzu - od zeszłego roku dzień ten świętuje się 1 maja... Ale mój debiut był w tym tygodniu i pochwalę się.

Nie wiem skąd taka nazwa, czy rzeczywiście inspiracja pochodzi z ojczyzny Sandora Marai, jednego z moich ulubionych pisarzy...? Warto sprawdzić, bo Budapestkaka jest jedną z moich ulubionych szwedzkich potraw :)

Oryginalne ciasto to bezowa rolada (tak, tak, bezy się dadzą rolować!) wypełniona bitą śmietaną i świeżymi owocami.


Kiedyś znalazłam przepis i próbowałam robić, ale nie dało się zwinąć...


Ale dzięki pani Krysi z kuchni parafialnej, która polczęstowała mnie kiedyś swoim ciastem budapeszteńskim, zyskałam sprawdzony przepis :) I poradę - "musiałaś dać za dużo mąki, trzeba uważać!"

5 białek - ubić na sztywno
250 g cukru - powoli dodawać do ubitej piany
1,5 dl mąki - powoli wsypać do piany i lekko zamieszać (lekko, nie mikserem! otóż "przemiksowanie" piany ponoć ją niszczy)
rozłożyć na papierze pergaminowym
posypać mielonymi migdałami lub przechami (i tu najtrudniejsza część przepisu - NA OKO... ja posypałam tak, że cała powierzchnia była przykryta jedną warstwą, potem lekko zmieszałam to z pianą, żeby nie odpadły... nie wiem czy potrzebnie, bo pani Krysia nic nie mówiła, ale nie odpadły :) 

piec 10 min w 180C - na dole piekarnika!

Po wyjęciu i wystudzeniu położyć drugi papier na wierzch, obrócić i zdjąć "dolny" papier

Nałożyć bitą śmietanę, posypać owocami. Odczekać ok 10-20 min, ciasto zmięknie. Powoli zwijać w rulon.

VOILA!

Jako że był to szwedzki Dzień Ojca a mój mąż nie lubi ciasta budapeszteńskiego, postanowiłam zmodyfikować przepis. Bo bardzo chciałam wypróbować to ciasto, a także niedawna degustacja torciku Dacquoise narobiła mi smaku na tamten krem czekoladowy. A wspomniany torcik też jest bezowo-migdałowy, uznałam, że kompozycja smaków będzie właściwa.

A zatem zrobiłam tamten krem i dałam na to ciasto, w charakterze bitej śmietany. Mąż uwielbia ciasta czekoladowe :)

I mój nos cukiernika mnie nie zawiódł. Ciasto wyszło rewelacyjnie. Gorąco polecam.




P.S. Z tym kremem powinno mu się dać trochę przegryźć, moim zdaniem najlepiej zrobić je poprzedniego dnia. Nie wiem czy bita śmietana tego wymaga.

P.S.2. Mój przepis na krem wymaga 7 żółtek, zatem powyższe proporcje przerobiłam na 7 białek.

12 listopada 2014

Urlop macierzyński

W tym tygodniu na serio zaczęłam mój urlop macierzyński. Oficjalnie zaczął się 7 października, ale wtedy mąż był w domu, potem przyjechała Babcia Asia.
Więc zawsze był ktoś do wytarcia pupy Kamyczkowi podczas gdy ja karmię Kubusia...

Teraz nie ma. Babcia pojechała, mąż pracuje...

Ale - o dziwo - starszy brat jest wyjątkowo wyrozumiały. I nagle okazało się, że umie czekać. Że płacz dziecka go nie drażni ale motywuje do działania. No chyba, że jest wyjątkowo natarczywy, wtedy Kami mi przypomina, że "dzidzuś chce mleczka", i że "mam mu dać".

A ja też uczę się nie denerwować jak Kubuś zapłacze a ja akurat wycieram tę przysłowiową pupę Kamyczka. Niech chwilę popłacze, nic się nie stanie jak poczeka...

W poniedziałek rano, po uśpieniu Kubusia, siadłam do śniadania. Nagle słyszę kwilenie... a jednak obudził się... Nic to, chcę dopić herbatę. Nagle słyszę szmer kółek wózka po przedpokoju, jakieś szczebioty i nucenie. Kwilenie ucicha. Do kuchni wchodzi Kami:

- Mamo, dałem dzidziusia do sypialni, nie chodź tam! Uspiłem go, wiesz? jak go obudzisz znowu będę musiał go uśpić!

Wyszedł, Po chwili wraca:
- Acha, i powiedz tatusiowi, żeby tam nie chodził!

:)

To nie koniec. Scena z wczoraj.

Udało się położyć Kubusia do łóżeczka i sam zasnął. Zakwilił na chwilę, Kami pobiegł, wsunął mu smoczka i wyszedł. Kubuś pokwilił jeszcze chwilę i zanim zdążyłam zalać sobie herbatę... ZASNĄŁ!!!!

No to siedzimy sobie w pokoju i napawamy ciszą... praca przy LEGO wrze.

Kami po chwili mówi do mnie:

- Mamo, dzidziuś śpi... i to ja go uśpiłem! tak jak wczoraj!
- No wiem, synku, bardzo mi pomagasz
- Ale mamo, nie chodź tam, tak jak wczoraj ci mówiłem! dobra??

:) :)

Ciekawe na jak długo mu wystarczy zapału!




30 października 2014

W czasie suszy szosa sucha

Kami odkrył zabawę w przedrzeźnianie.

Mama:
- Kami, idziemy się kąpać!
Kami:
- Kami, idziemy się kąpać!

- Ale już!
- Ale już!

- No Kaaaaami...
- No Kaaaaami...  hahahahahahah

I dalej się bawi w najlepsze... i tak przez kolejne 15 minut...

Do momentu kiedy wchodzę na wyżyny polskości i zaczynam rzucać "w czasie suszy szosa sucha" i "stół z powyłamywanymi nogami".Wtedy wygrywam :)

Ale już niedługo, bo twardo trenuje...


15 października 2014

Kryzys

Małe wspomnienie z czasu porodu.

Siłą rzeczy porównuję doświadczenia sprzed czterech lat i te świeże. Wtedy rodziliśmy w Lund, teraz okazało się, że w Lund nie ma miejsca i trzeba do Malmö.

Trudno. W sumie nie powinno to stanowić różnicy.

A jednak. Nawet Amir zauważył i odczuł jakoś negatywnie różnicę. Wtedy czuliśmy się cały czas monitorowani i pod czujną opieką położnych. Teraz KTG włączały co kilka godzin i niemal zawsze bez zapisu na papierze (oszczędności?).

Zaskoczyła nas nawet etykietka na toalecie... Tylko rodząca ma prawo z nij korzystać! Amirowi udało się jednak wślizgnąć kilka razy gdy położnej nie było ;)



Ale szczytem okazał się brak hotelu pacjenta w Malmö. Procedura jest taka, że na oddziale zostają tylko osoby, które potrzebują opieki szpitalnej, reszta ma po 2-3 godzinach jechać do hotelu albo - po min 6 godzinach obserwacji w sali porodowej - iść do domu. W naszym przypadku było to ok drugiej w nocy. Szpital może załatwić taksówkę i dojazd do hotelu pacjenta w Lund (gdzie wcześniej byliśmy), to ok. pół godziny jazdy, wypożycza fotelik dla dziecka i zestaw pieluch dla mamy, ciagle krwawiacej. Pani położna bardzo przepraszała i była wyraźnie zawstydzona sytuacją szpitala, w - bądź co bądź - największym mieście w regionie. "Rozumiecie, oszczędności...".

Niemniej jednak mina mojego męża, zawsze podkreślającego jakość usług, za które płacimy 31% podatku - bezcenna.
Chyba właśnie zrozumiał co na dłuższą metę oznaczają rządy socjalistów.

27 września 2014

Dzień Bułeczek Cynamonowych

... wypada 4 października, czyli za tydzień. Najwyraźniej szwedziki chyba nie mają poważniejszych okazji do świętowania, skoro wyrugowali te religijne a nie nabawili się patriotycznych... Cóż, takie "święto" akurat mi się podoba :)
Ale na pieczenie naszło mnie dzisiaj. Nie zauważyłam u siebie tzw. "syndromu wicia gniazda" (to ponoć etap tuż przed porodem), nie sprzątam jakoś bardziej niż zwykle, ale za to ciągle coś ostatnio gotuję i piekę... a to zupa z dyni, a to pierożki z dynią, a to faszerowane papryki, a to ciasteczka.... dzisiaj bułeczki cynamonowe.

Przepis na ciasto wg mojej babci:

0,5 kg mąki (użyłam orkiszowej)
5 dkg świeżych drożdży (lub 12 g suchych)
0,5 szkl mleka
0,5 szkl. cukru
2-3 jajka
100 g masła, roztopione
szczypta soli

1. Drożdże rozdrobnić w misce, dodać trochę cukru, lekko podgrzane mleko, 2 łyżki mąki - niech zaczyn rośnie ok 15 min

2. Resztę mąki pomieszać z roztrzepanymi jajami, cukrem i roztopionym masłem.

3. Dodać zaczyn i wyrabiać tak długo, aż będzie odchodzić od ręki.

U mnie to było ok 15 min.

Postawić w ciepłe, zaciszne miejsce (nie w przeciągu) do wyrośnięcia, na ok 1 godzinę.

Reszta jest "na oko". Rozwałkować ciasto na grubość niecałego 1 cm, w prostokąt o wymiarach ok 60 cm x 40 cm.
Posmarować masłem (użyłam ok 50-100 g miękkiego masła). Posypać warstwą cukru z cynamonem (można robić z marcepanem zamiast tego, albo z jakimś kremem budyniowym... nie próbowałam jeszcze). Zwijać w "roladę" zaczynając od dłuższego boku.

Rulon pokroić na kawałki ok 2,5 cm grubości i ukladać na blasze do pieczenia. Nie za blisko siebie, zostawić ok 2 cm między bułeczkami. Zostawić do wyrośnięcia na ok 20 min.

Powinno to wygladać mniej wiecej tak (z innego bloga):


Piec ok. 30 min, w 180C, bez termoobiegu.

A po upieczeniu polać lukrem. Mój zrobiłam z ok 300g cukru pudru, odrobiny mleka, masła i cukru waniliowego. Do połowy porcji dodałam orzechy włoskie (wzorując się, nie ukrywam, na pysznych bułeczkach z Cinnabon, które serwują z lukrem pekanowym).

Jak to wyczytałam gdzieś, sekretem udanych bułeczek cynamonowych jest dużo masła, dużo lukru i dużo cukru. Dzisiaj zatem odstapiłam od zasad mojej diety ostatnich miesięcy i kierowałam się właśnie tą zasadą. No ale w pewnych sprawach nie ma kompromisu...



11 września 2014

Test polityczny

Wczoraj znalazłam test na zgodność moich przekonań z postulatami partii kandydujących. Z ciekawości go podjęłam, bo właśnie, gadające głowy przekazują mało treści, a dodatkowo wszystkie media w Szwecji (opanowane przez rządowe siły, coś jak wyborcza pod różnymi nazwami) masowo kipią nienawiścią do niektórych partii, a zwłaszcza jednej - SD. Czytanie o tym, co się wydarzyło wśród członków tejże to jak czytanie wypocin Michnika o kościele katolickim. Głownie epitety, żadnej rzetelnej analizy: faszyści, naziści, sieją nienawiść... (głównie dlatego, że walczą o uregulowanie kwestii imigracji i inkulturacji, nie akceptując przybyszów, którzy bezceremonialnie gwałcą lokalne prawa i kulturę... wiemy jak łatwo takie postulaty ubrać w brunatne koszule). Po prostu 100% wysiłku nakierowanie na ośmieszenie lub oczernienie, wszystko wybiórczo, oczywiście.

Nie ufam temu co czytam w szwedzkich gazetach, na tej samej zasadzie dla której przestałam nawet wchodzić na stronę GW, żeby nie nabijać im liczników.

Test był podzielony na obszary polityki/gospodarki. Zacznę od najważniejszych dla mnie, zatem na początek szkoła

Ku mojemu zdziwieniu, powinnam głosować na ludowców lub chadecję (tak zwanych "chrześcijańskich" demokratów - bo z moralnością chrześcijańską ich program nie ma już wiele wspólnego, jak zresztą większość dzisiejszych partii chadeckich, patrz PO).
Komuniści (V - vänsterpartiet i S - socjaldemokraterna) na dole.


Ekonomia i zatrudnienie - KD znowu wysoko...komuniści dalej na dole, razem z feministkami.


Służba zdrowia - ku mojemu zdziwieniu, to SD (czyli narodowcy zwani także faszystami) ma program, z którym się najbardziej zgadzam. Czyli większa prywatyzacja, gdzie podmiotom świadczącym usługi medyczne wolno jest generować zyski (są tacy, którzy chcieliby zabronić prywatnej firmie je generować??? najwyraźniej w Szwecji tak...).
KD na drugim miejscu... komuniści ciągle w ogonie.


Opieka nad starszymi - tu wygrywa obecna rządząca 'Moderaterna', do spółki z resztą swoich kompanów z koalicji. 



Integracja społeczna i imigracja - narodowcy, komuniści i feministki najwyżej... coś ze mną nie tak chyba :/ muszę chyba powtórzyć test. takie skrajności... gdzie V, a gdzie SD...


Przestępczość i system penitencjarny - znowu feministki? może dlatego, że w tym teście było najmniej pytań. A może to dlatego, że mam za dużo mandatów za parkowanie i chętnie bym widziała zmiany na tym tle...


Środowisko - naczytałam się ostatnio o oszustwach "ekologów" i mam dość zasłony dymnej pod tytułem "zmiany klimatyczne". Ile czasu wolno spuszczać wodę w toalecie, jakie żarówki wkręcać, co jeść... niektórzy wszak posuwają się do postulowania kontroli urodzeń w trosce o ilość dwutlenku węgla...
Wszystkie pytania o konieczność ochrony środowiska zaznaczyłąm jako "zdecydowanie przeciwna".


 Wnioski z testu...?

Mimo wszystko lekkie zaskoczenie, że nie ma jednej partii, która by mnie reprezentowała :/ Muszę zatem zdecydować się które obszary są ważniejsze niż inne i postawić na tych, którzy chcą je zreformować.

9 września 2014

Subiektywnie o szwedzkich wyborach

Subiektywnie, bo nie mam czasu na wczytywanie się w ulotki wyborcze i dokładne śledzenie debat.

14 września wybory do parlamentu i lokalnych władz. Tacy jak ja głosują tylko na władze gminy (niby moge wystąpić o obywatelstwo, ale waham się... jakieś takie naciągane mi się to wydaje w moim przypadku...). Choć z drugiej strony - tacy jak ja nie mają na kogo głosować.

Nie ma tu partii, której program nawet w połowie pokrywałby się z moimi przekonaniami.

Po pierwsze, żadna z partii nie chroni życia ani rodziny. Ten świat tutaj jest tak zmanipulowany, że przeważająca większość uważa małżeństwa i adopcję homo za naturalne, a aborcję za jeden ze środkó antykoncepcyjnych. Szwecja to jeden z dwóch kraków w UE, gdzie lekarz czy położna nie mają prawa do stosowania klauzuli sumienia (od kilku lat toczy się sprawa jednej z położnych, która odmówiła udziału w aborcjach i z tego powodu odmówiono jej przedłużenia zatrudnienia, wcześniej obiecanego). W zasadzie powiedzenie "wśród ludzi", że jest się przeciwnym temu oznacza społeczny ostracyzm. Patrzenie na Ciebie jak na fanatyka ISIS. Jak na niebezpiecznego dziwaka, zagrażającego demokracji.
W Polsce też tak próbują kształtować społeczne sympatie, takie "ośrodki" jak wybiórcza czy krytyka polityczna, ale tutaj już się to udało.

Po drugie, wszelkie te programy sprawiają się opierać na demagogii. Żadnych rzetetnych analiz, żadnych przykłądów rozwiązań z innych krajów.
Taki przykład - edukacja. Ostatnie wyniki egzaminów PISA pokazały, że poziom szwedzkiej edukacji jest katastrofalny (niektórym nie trzeba do tego takich wyników, żeby to zobaczyć, widać to po stopniu ogłupienia społeczeństwa propagandowymi hasełkami... określenie "stado baranów" niestety idealnie pasuje do wielu zachowań Szwedów, jak kompletny brak krytycyzmu wobec wmawianych im "jedynych możliwych" rozwiązań... każdy myślący samodzielnie jest widziany jako geniusz albo szaleniec...). Od miesięcy trwały rozmowy jak to poprawić, jednym z proponowanych rozwiązań jest - uwaga - wprowadznie ocen w czwartej klasie! Szwedzka szkoła, bowiem, używa ocen dopiero od siódmej (bodajże), czyli od poziomu polskiego gimnazjum dopiero. Wcześnieju oceny sa opisowe, na zasadzie "syn pięknie liczy do 15" - ale nikt nie śmie go "oblać" tylko dlatego, ze wskazania mówią, że powinien umieć do 100. NIe ma ocen to nie ma. każdy zdaje.

Dwa dni słuchałąm rozmów o ocenach. Jak to zacznie segregację dzieci na zdolne i niezdolne, jak to je zestresuje, jak to jest sprzeczne ze szwedzką kulturą, że w szkole każdy ma się dobrze czuć... No słucha się tego i człowiek nie wierzy własnym uszom.

Czy ci ludzie naprawdę nie chcą poprawić poziomu edukacji??? Oczywiście w całych tych dyskusjach nei padają żadne fakty, nie ma porównania z krajami, gdzie egzaminy PISA wypadły tak świetnie... po co, lepiej polać wodę i pojechac po emocjach. Przecież rzesze imigrantów nie chcą, żeby im było trudniej, zagłosują na tych, którzy im ułatwiają życie...

Dalej, imigracja. Za przeproszeneim "rzygam" sloganami typu "lepsza Szwecja dla wszystkich". No nie da się DLA WSZYSTKICH. Z próżnego i Salomon nie naleje. Żeby ci, którzy nie mają nic dostali coś, trzeba komuś innemu zabrać. No 2+2 musi równać się 4 nawet w Szwecji...

Nie mówię, że mam jakieś gotowe pomysły na rozwiązanie problemu 90000 azylantów, prognozowanych na ten rok. Czuję, ze ludziom uciekającym przed zagrożeniem życia trzeba pomóc. Ale prawda jest taka, że żaden polityk nie ma prawdziwej recepty na to. jedyna przekalkulowana to ta ze strony narodowców (Sverigedemokraterna - SD), któa jest prosta - ograniczyć imigrację, a nawet zacząć wywalać. Ale jak i kogo? Nie ma szczegółów, choć przyznam, że czytając doniesienia angielskiej czy niemieckiej pracy o szariackiej policji na ulicach miast zaczynam sympatryzować z SD. tyle, ze nie mam pewności czy nie wywaliliby MNIE...

Problem braku pracy. Hasełka "każdy młody musi mieć pracę" przypominają mi czasy socjalizmu... nie ważne czy ta praca jest potrzebna, czy wydajna, ważne, ze ktoś myśli, ze ma "prawo do pracy". Tyle, że jakoś nie dociera do nikogo, że prawo do pracy nie znaczy, że dany zakład ma obowiązek zatrudnić konkretnego człowieka, że tego nie wolno utożsamiać. Populistyczne hasełko brzmi pięknie, młodzi (co to ledwo zdali egzamin PISA, przypominam) polecą na partię, która to obiecuje. I nie przyjdzie im do głowy, że w obietnicach tej partii jest sprzeczność... dodatkowe obciążenia podatkowe, żeby przyjąć imigrantów, zawsze powodują obciążenia pracodawców, a to zawsze oznacza spadek zatrudnienia...

I tak w sumie wygląda cała "debata". Ewidentnie skerowana do tych, co to nie bardzo potrafią myśleć samodzielnie, bez faktów, bez analiz. Ale za to kulturalnei i żadnych bijatyk w studio. Tak po szwedzku. Żeby nikt się nie obraził i nie poczuł źle.

A nas czeka kolejne kilka lat rządów takich "fachowców"... :/ Tusk przy nich to super specjalista, zapewniam.


1 września 2014

Deszczyk

Wiedząc, że czeka mnie niedziela w biurze (zmiany w systemie) piątek w pracy rzuciłam na odchodne, widząc chmurzące się niebo:

- w sumie to mogłoby w weekend padać, przyszłabym do pracy bez żalu...

No i przepowiedziałam... Jak zaczęło w nocy z soboty na niedzielę o 4 rano to praktycznie nie przestało do wieczora. Od 8 rano ludzie zaczęli przysyłać obrazki do lokalnej gazety:







Nie muszę dodawać, że pół miasta sparaliżowane, wszystkie drogi wyjazdowe/dojazdowe też, spora część nie ma prądu. Nasza wieś Arlöv w miarę sucha, ponoć piwnice tylko trochę zalało.

I wszystko dlatego, żeby mi było przyjemniej siedzieć w pracy :D

(no dzieki temu wiadomo też gdzie NIE KUPOWAĆ domu...)

10 sierpnia 2014

O obronie wiary (wg o. Tomasza)

Wczoraj mi się przypomniało, że miałam napisać o jeszcze jednej konferencji z rekolekcji, gdy przypadkiem zobaczyłam na fejsie zdjęcie ojca Tomasza Grabowskiego OP, w relacji z dominikańskiej pielgrzymki na Jasną Górę :)


Otóż konferencja dotyczyła OBRONY WIARY. Ojciec Tomasz prowadził na "fali" bardzo ciekawy warsztat apologetyczny (między innymi, miale też doskonałe wprowadzenia do liturgii), na który nie mogłam chodzić, bo chodziłam na chór. Zresztą, myślałam sobie, wiele zagadnień mam już "przepracowanych" - oczytanych, omówionych, omodlonych... niemniej jednak ucieszyłam się z jego konferencji, a jej treść mnie bardzo zaskoczyła. Tym, jak to ojciec genialnie usystematyzował.

Zaczął od pytania - czy i po co mamy bronić naszej wiary?

Pytanie wielce aktualne, patrząc na to, co dzieje się w Europie, w Polsce, w Szwecji, gdzie prawo jest tak stanowione by odebrać ludziom sumienie, gdzie morduje się niewinnych, gdzie promuje się grzech i "róbta co chceta". W skrócie. No i jakże aktualne a naszym multikulturowym społeczeństwie i rodzinach, gdzie musimy uczyć się tolerancji i szacunku dla najbardziej czasem niezrozumiałych wyborów życiowych. No więc odpowiedź na nie wydaje się być oczywista. Tak, przecież nie mogą obrażać naszego Boga!

Ojciec Tomasz pyta dalej. Czy naprawdę musimy bronić czci Boga i jego Kościoła? Czy mamy walczyć z galopującym ateizmem i niczym krzyżowcy odbijać Jerozolimę z rąk barbarzyńców?

Otóż... nie. Bóg sobie poradzi ze Swoim dobrym imieniem. Jest wszak Bogiem, jest TYM-KTÓRY-JEST. Zanim Abraham stał się, On już był. Nasze mowy niczego Mu nie dodadzą ani nie odejmą.

Co to zatem znaczy "bronić wiary"? Co to znaczy być apologetykiem? Jak być prorokiem? [przypominam, całe rekolekcje poświęcone były prorockiej misji chrześcijan]

Apologeta-prorok nie ma "bronić Boga". On ma bronić TEGO KONKRETNEGO CZŁOWIEKA, z którym rozmawia. Jego prawa do Prawdy. Jego prawa do szczęścia. Jego prawa do poznania Jezusa. 

Obrona wiary to nie obrona dogmatów czy Boga, to walka o duszę danego konkretnego człowieka, to troska o niego. Może to właśnie mnie Bóg wybrał do dotarcia do niego...? 
[przypomina mi się pewna "anegdota" krążąca po sieci, człowiek spotkał wreszcie Jezusa i spytał Go: "- Nie widzisz tego całego ludzkiego nieszczęścia i zła? Dlaczego nic z tym wszystkim nie robisz?" A Bóg odpowiedział: "- Jak to nic nie robię? Przecież posłałem ciebie."... dygresja moja, nie ojca Tomasza]

Bo każdego - ateistę, schizmatyka, innowiercę, apostatę itede - Bóg kocha i chce zbawić.

Jak rozpoznać na jakiej płaszczyźnie walczymy o to szczęście danego człowieka? Wg systematyki ojca Tomasza tych sfer jest pięć. Apologeta w każdej z nich musi znać Boga i z Nim żyć, inaczej dyskusja jest debatą światopoglądową.

1. UMYSŁ. Jak zauważyli średniowieczni teologowie, "światły umysł" jest niezbędny do szczęścia w Bogu. Należy o niego dbać i zgłębiać dane nam informacje o Bogu. Przede wszystkim znać Jego Słowo, ale także nauczanie "mądrzejszych" czyli Kościoła, nauczycieli wiary, komentarze mędrców. Życie z Bogiem w sferze umysłu pozwala nam używać rozumu i logiki w celu lepszego poznania Stwórcy i Jego planu wobec nas.

2. SERCE. Na tej płaszczyźnie poruszamy kilka poziomów:

- przebaczenie - brak Boga w tej sferze oznacza trwanie w krzywdach, rozpamiętywanie ich. Każdy, kto żyje w ten sposób żyje de facto "w przeszłości" i nie pozwala mu to na pokój i szczęście teraźniejszości i przyszłości. By iść naprzód trzeba zaprosić Boga do swojego nieprzebaczenia. 
Przebaczyć znaczy odpuścić winę. Darować dług. Nie dopominać się o nic. W IMIĘ JEZUSA. 
Apologeta-prorok ma być tym, który rozdaje przebaczenie.

- uzdrowienie wewnętrzne - przychodząc do Boga nie mam przychodzić jak petent do urzędu, zostawić podanie, złożyć podpis i odejść; mam przyjśc z wiarą w otrzymanie łaski i spodziewać się odpowiedzi. Nie zniechęcać się, ufać. Bo Bóg obiecał.

- wyrzeczenie się zła - człowiek sam z siebie nie jest w stanie wyrzec się tego, co go zniewala. Można to zrobić tylko w Imię Jezusa. 

To ma przynosić udręczonemu człowiekowi apologeta - mówić mu o uzdrowieniu serca.

3. CIAŁO. "Kocham moje ciało!" gromko zakrzyknął ojciec Tomasz, ku uciesze zebranej na sali gawiedzi ;) Po czym rozwinął - ludzie przeważnie przeżywaja swoje ciało jako balast zamiast widzieć w nim dar od Boga. A moje ciało to jest także droga do Boga! To jest łaska, którą mam rozeznać. Moje ciało to dowód na to, że Bóg zaplanował mnie od samego początku. Tak połączył wszystkie geny różnych ludzi, że wyszedłem (wyszłam) JA. Wyjątkowa, unikatowa, niepowtarzalna. 
Życie z Bogiem na płaszczyźnie ciała to błogosławienie Go w moim ciele, w zdrowiu i chorobach, rzeczach ładnych jak i tych brzydkich. Akceptacja tego, kim jestem. 
Wszelki brak tej akceptacji powoduje głebokie unieszczęśliwienie człowieka - porównywanie się z innymi, różne obsesje (za gruby, za chudy, nie dość umięśniony, za blady, za ciemny...), a czasem nawet zaprzedanie się jakimś duchowym siłom, żeby tylko poprawić swoją kondycję.

4. RELACJE Z LUDŹMI. Bardzo wiele zła dzieje się w ludzkich relacjach, cała masa realnego cierpienia. Choć często rozgrywa się na płaszczyźnie słowa czy spojrzenia. Bóg może uleczyć to wszystko tak samo jak sfery serca i umysłu, ale tu przede wszystkim działają sakramenty. Małżeństwo uzdrawia relacje kobiety i mężczyzny, sakrament pojednania - prowadzi do przebaczenia innym, kapłaństwo jest daniem siebie innym ludziom... Celem uzdrowienia relacji jest prośba Jezusa w ogrójcu - ABY BYLI JEDNO.

5. DUCH. Tę sferę życia doskonale opisuje katechizm Kościoła Katolickiego, w skrócie można to podsumować w ten sposób, że "duch ludzki to jest apetyt na Boga". To pragnienie poznania Go, odwieczne dążenie ludzkości. Jezus, który jest "Bogiem z nami" jest najpełniejszą odpowiedzią na to pragnienie.

Apologeta-prorok ma działać w świecie w taki sposób, aby pokazywać jak Bóg uzdrawia te wszystkie sfery życia. Jak je napełnia pokojem i szczęściem. Jak zbawia człowieka.

Zakończę jedną z pięknych pieśni poznanych podczas tych rekolekcji. 

9 sierpnia 2014

Gadunia

Termin GADUNIA wymyślił Kami. Nazwał tak kiedyś Babcię, ale zdecydowanie bardziej pasuje on do niego... gada jak najęty. Po polsku. Bezczelnie kopiuje moje teksty. No po prostu wytrąca mi czasem wszelki oręż z rąk... Zebrałam kilka niedawnych gadek - publikuję je na fejsbuku. no ale nie każdy ma dostęp, no i takie teksty ze "ściany" to żadna dokumentacja dla potomnych... a czasem sobie wracam pamięcią do tekstów z czasów kiedy miał dwa latka (na przykład).

***

Wychodzimy na plac zabaw.

- Mamo, weź torbę!

- Ale po co mi torba, idziemy tylko na dół.

- No jak to. Bo ja potem powiem "mamo, ja chcę gumę" a Ty powiesz "Nie mam, została w domu w torbie", no więc WEŹ TORBĘ!

No to wzięłam torbę... (i popłakałam się ze śmiechu nad tą "mową zależną" :D )


***

Nalewam Kamranowi wodę do kąpieli.

- Ale Ty, mamo, masz nigdzie nie iść, masz być tu ze mną

- dobra, dobra - mruczę pod nosem, jak zwykle (planując, ze wymknę się pod pretekstem zrobienia herbaty albo co), nalewając dalej wodę

Kami wychodzi i wraca po chwili, niosąc plik gości niedzielnych

- przyniosłem Ci, żebyś mogła poczytać jak będę się kąpać... nie musisz nigdzie wychodzić!

***

- Mamo, poproszę kanapkę z indykiem i majonezem, i soczek, ale szybko, bo jak nie to....

zawiesił głos....

- to co? - pytam z oczekiwaniem, już przygotowana na lekcję o szantażu

- ... TO LEŻYSZ!

no i z lekcji nici, bo padłam ze śmiechu...


***

Kroimy pieczarki. Kami koniecznie chce pomagać. Obserwuję bacznie, ale pytam na wszelki wypadek:

- Nie przeciąłeś sobie paluszków?

- A widzisz tu jakieś przecięte paluszki?!?!? no widzisz?

Szelmowski uśmiech...

***

- Mamo, nie można mówić FUCK YOU, prawda?

- nie, Kami, nie można (już wiem, że to słowo krąży w przedszkolu, Kami został poinstruowany)

- Mamo, a co to znaczy??

......

***

Kami, znienacka:

- Mamo, a co to znaczy CAŁA ARMIA UMARŁYCH???

zakrztusiłam się za pierwszym razem...

***

Któregoś wieczoru, bawimy się w rymowanki... wyjaśniam Kamyczkowi co to są rymy:
- "poszła Ola do przedszkola, zapomniała parasola"
albo "pączek nie ma rączek"

Kami w ryk. Histeryczny śmiech wręcz, pączek go rozbawił do łez. Po chwili:

- Mamo, albo tak: HAMBURGER NIE MA RĘKÓW! hahahahahaha

Tym razem ja popłakałam się do łez

***

- Mama, narysuj mi Mikołaja!

no dobra, zaczynam rysować...

- Ale, pamiętaj - on nie ma pazurów!

***

Próbujemy Kamynia przeprowadzić do drugiego pokoju. Po pierwszej nocy, 5:30, pobudka...

- Kami, jak to sie stało, że budzisz się na dużym łóżku?? poszedłeś spać na swoim małym...

Wielkie łzawe oczy zbitego pieska, płaczliwy głosik...

- Mamo, ale przecież jesteśmy rodziną!


(to właśnie ta mina)

Drugiej próby na razie nie było... z wielu względów - upały, bezsenność (i moja, i męża), włączony wiatrak...

27 lipca 2014

O odczytywaniu znaków czasu (wg ojca Piotra)

Odczytywanie znaków czasu trzeba zacząć od odczytania tzw. planu Boga dla mojego życia. Wyświechtane sformułowanie, dla niektórych, ale czy prawdziwe...? Czy Bóg może naprawdę mieć konkretny plan dla czyjegoś życia? Moim zdaniem [ojca Piotra] czasem tak, a czasem nie. Patrząc na postacie biblijne widać, że Bóg miał bardzo konkretne plany wobec wielu z nich i które to plany były zupełnie sprzeczne z planami tych ludzi. Weźmy kilka przykładów z rodu Jezusa:

Dawid. Planem dla Dawida było pasanie owiec ojca - a tu przychodzi Samuel i "przebija" [jak to dosadnie określił ojciec Piotr, powodując śmiech całej auli]. Nikt palcem nie kiwną, to Bóg sam wybrał i kierował przyszłym królem.

Maryja. Wybranie kobiety na Matkę Boga zostało bardzo starannie przygotowane. Ona została nawet niepokalanie poczęta! Wiele czynników złożyło się na kobietę, która potem bez wahania powie Bogu "mówisz i masz" ["no bo tak się przecież tłumaczy FIAT, nie?" znowu gromki śmiech na sali... mimo sennego popołudnia wszyscy spijaja słowa z ust brata Piotra...]

Całe wydarzenie narodzenia Jezusa zostało bardzo dokładnie zaplanowane. Spis ludności zsynchronizowany z przebiegiem ciąży (żeby Jezus narodził sie w Betlejem), układ gwiazd na niebie (żeby gwiazdy tak zgasły, by ich światło w tym właśnie czasie świeciło), odczytanie tych znaków przez magów...

Józef - wybrany na ziemskiego ojca Jezusa, człowiek prawy i czysty... ale co z jego planem? zostaje zaskoczony nieoczekiwana ciążą swojej narzeczonej, czyżby coś poszło nie tak...? ależ skąd. Planem dla Józefa jest rozeznać "jak tu nie zgrzeszyć", czyli spełnić wymagania prawa, ale jednocześnie ufać.

I to jest pierwsza wskazówka przy rozeznawaniu planu Boga wobec naszego życia.

1. Aby nie zgrzeszyć. Cokolwiek prowadzi do grzechu NIE JEST planem Boga.

2. Patrz pod nogi. Miej klapki na oczach, nie rozglądaj sie za bardzo, nie analizuj zbytnio rzeczywistości. Rób swoje.

3. Miej odwagę. Odwaga to nie jest brak strachu, ale kroczenie do przodu pomimo obaw!

4. Bądź pokorny, uznaj swoją małość. Każdy z nas grzeszy, ale najważniejsze jest nie unosić się pychą tylko przyznać do wykroczenia. Niczym Dawid w sytuacji z Batszebą.

5. Idź małymi krokami. Czasem Bóg daje wielkie zadanie i trzeba skoczyć na głęboką wodę, ale przeważnie spokojne kroczenie naprzód, w posłuszeństwie i pokorze, prowadzi człowieka w realizacji jego planu. Przykładem jest rozwój Szkoły Życia ojca Piotra, która powstała niemal 20 lat temu, w miejscu i warunkach wybranych przez jego przełożonych. Brat Piotr został - ku swojemu niezadowoleniu - wysłana Ukrainę. Koledzy mu współczuli, on sam sobie też. Ale pojechał. Potem został "obdarowany" domem rekolekcyjnym, który najpier sabotował przy budowie a potem, gdy został jego dyrektorem, miał za zadanie wykorzystywać. Ironia losu, nie?
No to zaczął - zrobił rekolekcje. Było takie zainteresowanie, że musiał ich podzielić na turnusy. I tak powstała szkoła, która dziś istnieje w kilkunastu krajach... Potem z niej wyłoniła się szkoła misyjna. Z niej wyłaniają się kolejne plany... Małymi kroczkami zbudowano wielkie dzieło!

6. Bądź skromnym Kopciuszkiem. Nikt z nas nie wie, czyj plan jest większy i ważniejszy dla Boga - posługa papieża czy jego sprzątaczki. Bóg nie patrzy tak jak człowiek. Być może dobrze umyta podłoga w watykańskim kiblu [sformułowanie ojca Piotra - znów śmiech na sali, ale przez łzy u wielu osób] wyciąga więcej dusz z czyśćca niż kolejna encyklika...?

7. Działaj z pośpiechem. Jak dostajesz łaskę od Boga trzeba ją od razu podjąć. Nie odwlekaj, nie kręć, nie szukaj wymówek.

8. Określ czas rozeznawania. Nie czekaj w nieskończoność ze znalezieniem odpowiedzi. Jeśli masz problem z rozeznawaniem określ limit czasowy. I przyłącz się do kogoś, kto już coś robi, kto rozeznał, kto jest zaangażowany. Nie wolno nie robić nic i czekać biernie w nieskończoność. Na przykład, spróbuj czegoś i zobacz czy wychodzi*

9. Modlitwa, nieustanna. Żeby rozeznać cokolwiek trzeba się dużo modlić. Może to truizm, ale to nie jest tak, że człowiek, który nie żyje w bliskości z Bogiem jest w stanie odkryć Jego plan i iść za nim. Odkryć - może, ale żeby kroczyć za Bogiem trzeba Go nieustannie pytać o dalszy kierunek. Robić rachunek sumienia, kontrolować swoją drogę. Im większy "skok" w tym naszym planie tym więcej modlitwy trzeba.

Człowiekowi, który tak żyje, Bóg będzie odkrywał swoje wizje i plany.

zdjęcie pochodzi z fejsbukowej strony Szkoły

Katechezę tę wygłosił ksiądz Piotr Kurkiewicz OFMCap podczas rekolekcji Na Fali Wielbienia 2014. Poruszyła mnie do żywego. Różne przykre i niespodziewane rzeczy wydarzyły się przez ostatnie kilka miesięcy, które sprawiły, że zaczęłam zadawać sobie pytania o swoje miejsce i drogę. Doszłam do dość sporego zakrętu... Nie wdając się w szczegóły, żeby nie obgadywać lokalnych księży ani "braci i sióstr" z lokalnej wspólnoty, potrzebuję na nowo rozeznać QUO VADIS...

Po tej konferencji była wieczorna modlitwa. Współprowadził ją ojciec Piotr właśnie. I w pewnej chwili mówi, swoim charakterystycznym, na wpół poważnym a na wpół żartobliwym, tonem:

"Mamy tę falę wielbienia zanieść do naszych zabitych dechami wiosek, zapyziałych miasteczek a także metropolii!!! I mamy być przygotowani, że proboszcz na pewno powie "nic z tego"... ale mamy się nie zniechęcać! Szukać, próbować, prosić o łaskę Ducha Świętego... może to ma być mała scholka, może grupa biblijna, a może coś jeszcze innego...".



***

*i tu przychodzi mi teraz do głowy doskonały artykuł z niedawnego gościa niedzielnego, o rozeznawaniu właśnie... ten fragment o nowicjacie... "Zgodnie z planem"


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...