28 listopada 2015

Jak nie drzwiami to oknem!

Szwedzki mityczny macierzyński okazał się takim samym macierzyńskim jak wszędzie indziej. Prawo pracownika i zasiłek sobie, ale kapitalizm sobie. Tak, wiem, w Szwecji mamy socjalizm, ale gospodarczo Szwecja wybrała model, który daje jej kasę od prywaciarzy. A dodatkowo tu, gdzie pracuję, jest wyjątkowo "nieszwedzko" jeśli chodzi o atmosferę pracy. Na każdym kroku słyszę o cieciu kosztów, sprawniejszym zarządzaniu i wydajniejszej pracy. Zasadniczo ludzi się nie zatrudnia tylko dokłada roboty tym, co już są.
Nie byłam zaskoczona gdy okazało się, że mój skomplikowany etat został rozdzielony na różne osoby na czas mojego macierzyńskiego. Adminowanie systemem i kontrolę błędów wzięły dwie inne osoby, a na organizację szkoleń (kiedyś pisałam o tym tutaj) przyszło "zastępstwo". Dziewczyna o 10 lat młodsza, z wykształceniem mechanika, ale bez licencji, przepracowała w życiu może 4 lata a potem poszła na macierzyński. Nigdy nie widziałam jej CV, ale domyśliłam się potem, że w tamtym momencie była bez pracy.

I dlatego zaskoczona byłam gdy po moim powrocie do pracy okazało się, że mój szef chce ją zostawić. Wymyślił sobie, że będziemy RAZEM pracować. Coś, co wcześniej robiłam na pół etatu ma teraz być 1,5??? A jaki miałby być układ między nami?

Ze wstępnych rozmów nie wynikało wcale, że miałabym być szefową tej dziewczyny... a przecież cały proces został zorganizowany i maksymalnie usprawniony przeze mnie, zaoszczędziliśmy 30% planowanego budżetu (!!)...

Szef kręcił strasznie. Wiedział, że nie przypadła mi do gustu (przekazanie obowiazków przed urlopem nie poszło gładko, panienka okazała się bardzo arogancka i pewna siebie, a wszelkie późniejsze wpadki zwalała na mnie i brak przeszkolenia... na szczęście miałam wszystko na piśmie i potrafiłam udowodnić jej błędy), ale próbował mi wkręcić, że ona ma swoje dobre strony, że wiele rzeczy dobrze robiła, chociaż oczywiście nie jest mną, ale on uważa, że my obie jesteśmy tu potrzebne, że on napisze nowe stanowisko pracy dla każdej z nas... sranie w banie. Byłam odpowiedzialna za całą tę działkę i teraz nie będę, toż to degradacja! I to niezasłużona, przecież nie miałam żadnej wpadki w pracy, po prostu poszłam na macierzyński...

Dodatkowo okazało się, że babsztyl jest zwykłą chamką - siedzimy razem w pokoju (dostawili dla niej biurko gdy odchodziłam) i któregoś dnia poprosiłam o ściszenie radia po przyjściu do pracy, bo musiałam importować jakieś dane i potrzebowałam maksymalnego skupienia. Na co panna odparła, że "ona i Annika [trzecia w pokoju] chcą słuchać i nie ściszy". Na argument, że mi przeszkadza odparła pewnym siebie tonem, że "trudno, że przez cały rok grało i RADIO ZOSTAJE" (co podkreśliła głośno). Zaskoczona maksymalnie zdołałam tylko wyjąkać, że przez poprzednie pięć lat NIE GRAŁO, ale nic nie wskórałam.

Coś jak rozmowa z Ewą Kopacz, czyli zapasy w błocie z debilem.

Jak mój szef sobie wyobraża pracę z kimś takim??? Radio to bzdura, w 5 minut wyegzekwuję wywalenie go, jeśli będzie trzeba, ale to pokazuje jaką postawę ma ta kobieta. Jaki brak szacunku do współpracowników.

Szef "rozwiązał" problem przenosząc mnie do innego pokoju. Gorszego i daleko od kuchni, ale przynajmniej nie muszę znosić mobbingu. I powiedział, że ceni nas obie, ale musimy sie jakoś dogadać, w przeciwnym razie on rozdzieli stanowiska koordynatora szkoleń admina systemu.

Oznaczało to jedno - to JA stracę stanowisko koordynatora szkoleń, bo ona na pewno nie będzie w stanie objąć tego drugiego. Poczułam się na przegranej pozycji, bo cokolwiek zrobię ona już wygrała i zostanie, bo to ja jestem "ta wszechstronna".

Zaczęłam szykować oręż do walki o swoje, zaczęłam od naszej kadrowej. Ale nic nie wskórałam. Według niej szef moze po macierzyńskim dowolnie rozdzielić stanowiska i ja nie mam na to żadnego wpływu. Nie wierzę, że to prawda, myślę, że wcisnęła mi politycznie poprawny kit. Przecież gdybym nie odeszła na macierzyński to nie miałby prawa nmie po prostu odsunąć od stanowiska i dać je komuś innemu, to jest de facto ta sama sytuacja.

Tak strasznie mnie to wszystko wkurzyło, że ... zapisałam się do zwiazków zawodowych. Wbrew swoim odwiecznym zasadom, które głoszą "żadnych związków". Dalej nie wierzę, że jakikolwiek związek może pomóc jeśli szef chce cię zwolnić, ale zrobiłam to tylko dla zasłony dymnej, Żeby móc mu w razie czego rzucić, że "skonsultuję to ze związkami".

I wtedy znalazłam na wewnętrznej stronie naszej firmy ogłoszenie z działu finansowego w Goteborgu. Szukają kogoś na stanowisko "junior business controller". Ma być młody, dyspozycyjny, po studiach ekonomicznych, z bezbłędnym angielskim. Z opisu wynikało, że do obowiazków będzie należała analiza finansowa naszej "produkcji", a dane do tej analizy pochodzą z systemu IT, którym zarządzam, poprzedniego business controllera, który teraz zrezygnował z pracy, to ja szkoliłam...

Niewiele myśląc napisałam do CFO. Czy może aplikować ktoś nie-junior, z dyplomem, ale nie szwedzkim i w dodatku nie mieszkajacy w Goteborgu...?

Co mi szkodziło zapytać, prawda?

Odpisali od razu. Kilka dni później jechałam na rozmowę kwalifikacyjną. Następnego dnia potwierdzili, że spadłam im z nieba... że zaakceptują pracę z Malmo i zmianę iluśtam warunków z oryginalnego wymagania. Po tym została już tylko formalność czyli oznajmienie obecnemu szefowi, że ... będę kontrolerem finansowym jego działu :D

I znowu okazało się, że zamknięte drzwi oznaczają otwarte okno.

Bo to okno to praca w zawodzie. Lepsze CV. Możliwość wejścia do zaklętego świata finansów szwedzkich, nauczenia się tutejszych zasad księgowości. Słowem: lepszy oręż w walce o pracę w przyszłości. Nigdy nie chciałam być księgową, dalej nie chcę, ale odkryłam w sobie smykałkę do baz danych i ich analizy, a to właśnie podstawowa rola tego nowego stanowiska.

Jednocześnie zaczynają się schody. Gościu, który odchodzi - R. - to magik. Spedziłam z nim dwa dni, w czasie których pokazywał mi co robi z danymi, które wypluwa nasz (mój!) system. Otworzył excela i zaczął pisać formuły kalkulacji... tak po prostu, jak ja piszę blog... Ostatnią osobę, która potrafiła takie rzeczy, widziałam wśród najlepszych programistów komputerowych. Dodatkowo, R. pracował jako analityk bankowy... Zastąpić jego wkład w proces analityczny będzie niezwykle trudno.

Tym bardziej pochlebia mi, że on sam mnie zarekomendował a w czasie szkolenia rozmawialiśmy jak równy z równym. Z wyjątkiem tego fragmentu o amortyzacji, zdecydowanie muszę odkurzyć moje książki księgowe...

Za tydzień jadę na moje pierwsze zamknięcie miesiąca. Potem jeszcze dwa tygodnie i R. odchodzi na zawsze. A ja na głęboką wodę. Albo nauczę się pływać, albo utonę - bo teraz już nie będzie dla mnie powrotu do szkoleń. Panienka się rozpanoszy, moja rezygnacja da jej wszak stały etat, niech jej ziemia lekką będzie. Zamykam ten rozdział.

Wierzę, że arogancja zawsze w końcu przegra, ale to już nie mój problem. Nie żywię urazy, chociaż nie wrócę do tamtego pokoju z radiem.

To, co się wydarzyło, odbieram jako błogosławieństwo z nieba.

Wkrótce powklejam jakieś zdjęcia z Goteborga za tydzień, piękne miasto. Trochę jak Wrocław...


21 listopada 2015

Łyżka dziegciu

Wczoraj odwiedziła mnie koleżanka i oczywiście zeszło na temat wojny w Syrii. Chciała pokazać mi niedawno oglądany filmik, ale w pierwszej chwili odmówiłam. Nie dlatego, że nie chcę przyjąć do wiadomości pewnych faktów. Wręcz przeciwnie - znam je dobrze, czytam o nich sporo, ale niekoniecznie chce się nakręcać oglądaniem morderstw... Inna rzecz, że youtube to broń obosieczna - część materiałów tam ładowanych to zwykła propaganda, a zatem strata mojego czasu.

Ten filmik jest jedt inny. Po pierwsze to reportaż Witolda Gadowskiego. Marka sama w sobie. Po drugie rozprowadza go kanał Radia Maryja, dla mnie wiarygodne medium. Można nie zgadzać się z wartościami stacji, ale - moim zdaniem - nie można odmówić jej uczciwości. Podobny materiał na TVN zignorowałabym.

Polecam obejrzeć w całości.


A teraz spojler czyli mój komentacz. 

Co mnie uderzyło w tym filmie. Jakby wyciąć wszystkie arabskie wstawki i cytaty z Koranu, tudzież wezwania do zabijania niewiernych to mamy przed sobą bardzo pokornego i bogobojnego człowieka. Takiego ewangelicznego bogatego młodzieńca, który sprzedał wszystko i poszedł za Jezusem. Człowieka, dla którego jego Pan jest ważniejszy niż jego własne ego, który wie, że nasze ziemskie życie to tylko pielgrzymka do wieczności. Człowieka, który realizuje wezwanie do świętości kosztem pokus i wbrew przeciwnościom. Jak zakonnik, który porzuca uroki tego świata i idzie do wspólnoty podobnych sobie żebraków - nie ma nic, żadnych dóbr materialnych a jego los zależy od przełożonego...
Istny wzór dla nas chrześcijan, zajętych ziemskimi sprawami do bólu.

I na tym podobieństwa się kończą. Różnicę stanowi ta druga połowa jego wypowiedzi - ta arabska.

Ktoś kiedyś powiedział (a dokładnie: Jean Alcader, w słynnym już artykule we Frondzie), że islam nie jest żadną nową religią. To zniekształcenie chrześcijaństwa i judaizmu. W początkowych latach jego istnienia sam Mahomet uznawał się ponoć za reformatora chrześcijaństwa...

Pierwszym kluczem do zrozumienia islamu jest dotarcie do jego korzeni. Islam wywodzi się z sekty, herezji judeo-chrześcijańskiej pierwszych wieków - ebionitów (z greckiego) lub nazarejczyków (z hebrajskiego) lub jeszcze inaczej judeonazarejczyków. Sama nazwa nie jest tu istotna, wiadomo, że dotyczy tej samej sekty.

Ebionici (nazarejczycy) uważali się z jednej strony za żydów, gdyż dokładnie przejęli ich tradycje, lecz w rzeczywistości nimi nie byli, ponieważ uznawali Jezusa jako proroka, którego żydzi odrzucili. Z drugiej strony uważali się również za chrześcijan, gdyż uznawali Jezusa za proroka, niestety nie mogli nimi być, ponieważ odrzucali Jego bóstwo. Św. Hieronim w korespondencji ze św. Augustynem napisał: „Uważają się za żydów i chrześcijan, ale w rzeczywistości nie są ani jednymi, ani drugimi”.

Trzeba podkreślić, że w Koranie bardzo często jest mowa o nazarejczykach jako o przyjaciołach i przodkach muzułmanów, co m.in. wskazuje, że islam wywodzi się właśnie z tej sekty.
W tym wywiadzie uderzyło mnie czym byłaby religijność bez Chrystusa - oko za oko, ząb za ząb! I to w najgorszych możliwych mutacjach, wszach muzułmanie mordują chrześcijan tylko dlatego, że "chrześcijanin" Obama (cudzysłów zamierzony) zaatakował muzułmanów! Przecież judaistyczna zasada głosiła wymierzenie kary sprawcy czynu, a nie komuś innemu z jego plemienia.

Jak widać łyżka dziegciu - odrobina fałszu - psuje całe ciasto. Wystarczy, że odrzuci się Chrystusa a chce realizować Prawo judaizmu, a człowiek staje się niebezpiecznym ekstremistą. Takim świętym Pawłem sprzed Damaszku.

A dlaczego nie wszyscy muzułmanie są tacy? Bo nie przestrzegają zasad swojej religii w takim stopniu jak ten młody człowiek. Mosab Hassan Yousef, czyli Syn Hamasu, też miał takie doświadczenie - większość "umarkowanych muzułmanów" to ludzie, którzy są tak naprawdę "złymi muzułmanami": nie przestrzegają zasad prawa szaria, nie wierzą tak głęboko, jak bohater reportażu, ich wzorem nie jest Mahomet. Bo często są lepszymi ludźmi niż on był, i przymuszeni do wejścia na jego drogę odwracają się od religii swoich przodków.

Jednocześnie rodzi sie refleksja. Jak wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że nasze pojmowanie miłosierdzia i miłości jest zakorzenione w ofierze Chrystusa! Nie ma żadnych europejskich wartości bez Niego.

17 listopada 2015

Marsz, marsz Polonia!!!


Jeszcze Polska nie zginęła,
kiedy my żyjemy,
co nam obca przemoc wzięła,
szablą odbierzemy.

Marsz, marsz Polonia,
marsz dzielny narodzie,
odpoczniemy po swej pracy
w ojczystej zagrodzie.

Jeszcze Polska nie zginęła,
i zginąć nie może,
bo Ty jesteś sprawiedliwy,
o Wszechmocny Boże.

Marsz, marsz Polonia,
marsz dzielny narodzie,
odpoczniemy po swej pracy
w ojczystej zagrodzie.
.
Pierwszy raz śpiewałam tę pieśń. To znaczy jeśli śpiewaniem można nazwać poruszanie ustami ze ściśniętym gardłem... w niedzielę mieliśmy tu akademię z okazji Święta Niepodległości. Wystąpiły nasze dzieci "parafialne" we współpracy z ogniskiem Kwiaty Polskie i organizacją młodzieży Polonica.

Wszyscy przebrani w tradycyjne ludowe stroje oraz munduty ułanów, w sumie żadne specjalne wyczyny sceniczne... ale jednak... musicie wiedzieć, że ta cała młodzież na zdjęciach już urodziła się w Szwecji i Polskę zna tylko "gościnnie". A tak bardzo ją kocha - bardzo poważnie podeszli do występów, deklamacji i śpiewów, wszystko nienagannym jęzkiem polskim.

Samo to już mnie wzrusza do łez.

Uświadomiłam sobie też, że pierwszy raz od dawna tak uroczyście obchodziłam jakiekolwiek polskie święto. W sumie pierwszy raz chyba od czasów harcerskich, czyli końca studiów.

Harcerze robią to na poważnie, żadne tam tańce ludowe czy przebieranki. Mundur i flaga! Marsze i pieśni. Przyznam, że kiedyś trochę podśmiewałam się, że polonijne akcje kulturalne to przeważnie zespoły folklorystyczne, jakby Polska nic innego typowego dla siebie nie miała.

Teraz się już z tego nie śmieję. Planuję zapisać Kamyczka do Kwiatów Polskich. A pod myszką komputera mam podkładkę we wzory łowickie i z napisem "Polska".

Może zrozumiałam, może dorosłam, może punkt widzenia zależy od punktu siedzenia w tym przypadku...












9 listopada 2015

Strzał w stopę

Pamiętam pana Zbyszka z czasów dzieciństwa i harcerstwa. "Tato Aśki", zawsze miły i uśmiechnięty. Chętnie pomagał w organizowaniu obozów harcerskich - woził nam sprzęt i pomagał w rozładunku. Był najfajniejszym z ojców, prawie kumplem. Pracował wtedy w transporcie, to znaczy miał lawetę i przywoził używane samochody z Niemiec. Radził sobie jak mógł, choć przy tej pracy nie zawsze się ma miesieczną wypłatę. Ale emerytury już nie. Nie wiem co dokładnie się stało, bo już nie mieszkałam w domu rodzinnym, ale w pewnej chwili wyprowadził się z domu sąsiadów i zaczął pić. Rzadko go widywałam.

W okolicach Bożego Narodzenia 2006 roku był pijany i zaczepiał jakichś ludzi w autobusie, w tym kobietę i jej syna, która potem zadzwoniła do swojego męża. Miał pecha i trafił na niewłaściwego człowieka. Młodego prężnego polityka, byłego dżudokę, który - w swojej wersji wydarzeń - "odruchowo" wdał się w walkę w obronie swojej rodziny i pobił człowieka do nieprzytomności. Odruchowo też nei wezwał pogotowia, które przyjechało o wiele za późno. Pacjent zmarł. Miał 56 lat.

Owym politykiem był Dawid Jackiewicz.

Po jakimś czasie śledztwo umorzono. Nawet nie było świadków rzekomego zaczepiania żony Jackiewicz przez pana Zbyszka.

Oficjalnie jest czysty, syn cieszy się, że "tata zmiksował żula" i jest z niego dumny. Ale polityk żali się, że ludzie do dziś mówią do niego "Ty morderco", że tak wielu nie pogodziło się z wyrokiem sądu.

Ja tak do niego nie mówię, bo go nie znam. Ale myślę tylko w tych kategoriach.

Historię tego wydarzenia - szkieletu w szafie Jackiewicza - opisał niusłik, któego zwykle nie linkuję i w zasadzie nie czytam. Ale akurat taką wersję historii poznałam z ust Aśki i jej mamy, naszych sąsiadek, od samego początku ją śledziłam, więc polecę moim czytelnikom. Wtedy nie wierzyłam, że Jackiewicz się tak zgrabnie wywinął.

A teraz został Ministrem Skarbu nowego rządu PIS.

Pewnie wszyscy myślą, że to Macierewicz jest tą czarną owcą rządu. Nawet jeśli głosowali na PIS, jak ja, są pewnie zawiedzeni akurat tym wyborem. Że niedyplomatyczny itede. Ja się z tego wyboru bardzo cieszę, bo uważam pana Macierewicza za męczennika w walce o prawo i sprawiedliwość (sic!) w naszym kraju, i mam nadzieję, że opinia publiczna go zrehabilituje - bo został zaszczuty w ohydny sposób.

 Ale Jackiewiczem to strzelili sobie w stopę w moich oczach.

Tak, daję kredyt zaufania nowej premier i nowemu parlamentowi, nie będę od pierwszego dnia ich rozliczać z obietnic. Wiem, że czasem wybór jakiegoś nazwiska jest podyktowany tylko i wyłącznie kompromisem politycznym. Ale są granice kompromisu. Tą granicą jest morderstwo.




ciekawy link w tej sprawie:
http://beem.deep.salon24.pl/482028,jak-dlugo-tolerowane-beda-klamstwa-i-pomowienia-rr-k


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...