29 września 2016

O strachu

Mój drogi Piołunie!

Bardzo jestem rad, że wiek twego pacjenta i jego zawód kwalifikują go do służby wojskowej, oraz że sprawa powołania do wojska nie jest całkowicie przesądzona. Dla nas jest rzeczą ważną, by utrzymać go w maksimum niepewności, tak by umysł jego był wypełniony najrozmaitszymi sprzecznymi wyobrażeniami o przyszłości, wzbudzającymi w nim lęk lub nadzieję. Niepewność i obawa - to niezrównane sposoby, by zabarykadować myśl ludzką przed Nieprzyjacielem. On chce, by ludzie interesowali się tym, co aktualnie czynią; w naszym zaś interesie jest utrzymywać ich w rozpamiętywaniu tego, co im się może przydarzyć w przyszłości. Twój pacjent zdobędzie naturalnie w końcu przeświadczenie, że musi się cierpliwie poddawać woli Nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel rozumie przez to, że przede wszystkim winien on przyjmować z poddaniem się cierpienia, które faktycznie zostały na niego zesłane - obecną troskę i niepewność. Właśnie ze względu na to winien on powtarzać: "bądź wola Twoja" i w zamian za codzienny trud znoszenia tego otrzyma on chleb powszedni. Twoją już sprawą jest dopatrzeć, by pacjent nigdy nie myślał o tym, Że to obecny strach jest wyznaczonym mu krzyżem, lecz by za krzyż uważał sprawy, których się obawia. Niech patrzy na nie jak na zesłane mu krzyże. Pozwól, niech przeoczy, że skoro jedne z nich wykluczają drugie, wobec tego nie mogą go wszystkie spotkać; niech wreszcie w odniesieniu do tych spraw próbuje już z góry praktykować cnotę męstwa i cierpliwości. Rzeczywista bowiem i jednoczesna rezygnacja wobec tuzina rozmaitych i tylko hipotetycznych kolei losu jest prawie niemożliwa, Nieprzyjaciel zaś nie wspiera zbytnio tych, którzy próbują to osiągnąć; natomiast rezygnacja wobec obecnego i aktualnego cierpienia, nawet jeśli to cierpienie polega na strachu, jest o wiele łatwiejsza i bywa zazwyczaj wspomagana przez tę bezpośredniość działania. Mieści się w tym doniosłe prawo duchowe. Wyjaśniłem ci, że możesz osłabić jego modlitwy przez odwrócenie uwagi od samego Nieprzyjaciela i skierowanie jej na jego własne stany umysłowe odnoszące się do Nieprzyjaciela. Z drugiej strony łatwiej jest opanować strach, gdy myśl pacjenta odwróci się od wywołującego go przedmiotu, a skieruje ku samemu strachowi pojętemu jako aktualny i niepożądany stan wewnętrzny; a skoro spojrzy na strach jako na wyznaczony mu krzyż, to nieuchronnie zda sobie sprawę z tego, że jest to jego stan wewnętrzny. Można przeto sformułować ogólną zasadę: we wszystkich czynnościach umysłu, które sprzyjają naszej sprawie, popieraj u pacjenta nieświadomość samego siebie i zachęcaj go do skupienia uwagi na przedmiocie, natomiast we wszystkich sytuacjach korzystnych dla Nieprzyjaciela skierowuj jego uwagę z powrotem na jego własny umysł. Niech zniewaga lub ciało kobiece tak przykuje jego myśl i uwagę, by nie zdawał sobie sprawy z sytuacji i by nie myślał: "Oto wstępuję obecnie w stan zwany Gniewem" albo "Oto ogarnia mnie żądza". Przeciwnie, niech refleksja: "Oto moje uczucia stają się teraz pobożniejsze i bardziej miłosierne" - tak przykuje jego uwagę do samego siebie, by już nie spoglądał poza siebie i skutkiem tego nie mógł dojrzeć naszego Nieprzyjaciela ani swych własnych sąsiadów. (...)
Twój kochający Stryj Krętacz
[C.S. Lewis "Listy starego diabła do młodego"]


Ostatnio dopadł mnie strach. Może dlatego nie mam serca pisać blog, ani wgłębiać się w blogi innych (wybaczcie). Paraliżuje mnie strach.

O nasze życie - kilka dni temu strzelanina w Malmo. Tak po prostu, o godzinie 19 w niedzielę, ktoś wywalił 20 kul z karabinu automatycznego w grupę ludzi. Mogłam akurat przejeżdżać tamtędy i się załapać... Innego dnia płoną samochody. Jeszcze innego - włamanie, policji nie wystarcza ludzi do wysyłania na wszystkie miejsca zgłoszeń. Mam w domu nielegalny gaz pieprzowy i kilka stalowych prętów z płotu, co to przerdzewiały i wypadły. Schowałam pod schodami. Wracać do Polski? Tam też niepewnie, Putin z Europejskim Sojuzem ostrzą pazury. A w Polsce pożyteczni idioci łażą na KODy i wzywają do jakichś zamieszek o utracone koryto, teraz do mordowania własnych dzieci na życzenie. Życzenie polityków, rzecz jasna. Nie mogę uwierzyć co się stało z polską tradycją oporu wobec zaborcy i ukochania własnej tożsamości! Umieramy jako naród.

O dzieci. Co je czeka w szwedzkiej rzeczywistości, co będzie z edukacją. Nawet Szwedzi zdają sobie sprawę, że osiągnęła dno. Wzywają do "społecznego ruchu obywatelskiego" w tej sprawie. Do szkoły musi wrócić dyscyplina, szacunek i wymagania! Inaczej czeka Szwecję analfabetyzm i trzeci świat.

A od kilku dni o naszą rodzinę. Otóż teściowa wreszcie dostała wizę do Szwecji. Na początku listopada przyjedzie na pół roku. To znaczy to jest oficjalna wersja. Nieoficjalnie wszscy wiedzą, że złoży wniosek o azyl, czyli, że jest intencja, żeby została tu na stałe. Mąż wreszcie czuje, że może zająć się starą mamą i zapewnić jej godną starość - z rodziną a nie w samotności. 

A ja niby to rozumiem, cieszę się, że mąż ma takie otwaete serce, zawsze miał. Ale się okropnie boję. Że nie dam rady mieszkać z kimś z tak innej kultury, nie mówiącym w żadnym z moich języków. Że będę się czuć obco we własnym domu. Że będzie mi trudno zapraszać do domu moich znajomych i przyjaciół. Że będzie zachęcać męża do wychowania dzieci po packu, a on się uniesie honorem i zastosuje. Że zleci się tu pół meczetu, żeby zająć czas starszej pani, która nie ma w Szwecji żadnej wspólnoty poza tą właśnie. Że to może trwać kolejne 20 lat mojego życia!

Jednocześnie jest mi wstyd, że tak nie mam serca, powinnam zrozumieć, że babcia chce poznać wnuki i spędzić resztę życia otoczona miłością. A przecież nawet jej nie znam, nie wiem jaki ma charakter ani temperament. Może to przemiła mądra staruszka, która po prostu potrzebuje opieki, ale która da nam w zamian wiele ciepła i miłości. Rodzina potrzebuje wszystkich pokoleń.

Nie wiem jak dałam się wkręcić w tę spiralę lęku. Przecież ja się nigdy nie lękam, zawsze jestem silna, bo mam pełne zaufanie do Boga, zawsze umiem wszystko zanalizować i postawić diagnozę. Teraz jakoś nie umiem.

C.S. Lewis pięknie wyjaśnił ten mechanizm, ale głowa płata mi figle. Jedyne, co mi w tej chwili przychodzi do głowy to post i różaniec, żeby zebrać oręż do tej walki duchowej. Chcę zrozumieć ten strach, odseparować rzeczywistość od wyobrażeń o niej, i unieść to wszystko. 



15 września 2016

Nasz rasizm codzienny


Ci, którzy mówią, że w Polsce nie ma rasizmu, pewnie są biali. Ciemnoskóre dzieci od piaskownicy słyszą: „czarnuchu” (...) „Prokuratura Krajowa: w 2015 r. wzrosła liczba postępowań dotyczących przestępstw na tle rasowym – do 1548. W 2014 r. było ich 1365, w 2013 r. – 835, a w 2006 r. – 60.” za NewsweekPolska
Słyszę ostatnio w kółko o tym, wielkimi rasistami są Polacy. Na fejsbuku i w mediach lewicowych trwa festiwal wylewania pomyj na Polaków i katolików, nie wspomnę o narodowcach. Rasizm codzienny to słowo-wytrych użyte przez redaktorów Newsweeka.

Oczywiście wszystkie przypadki prawdziwego poniżania ludzi są czymś wstrętnym, tylko jaka jest prawda na ten temat? Moim zdaniem to kolejna odsłona „pedagogiki wstydu” – bycie Polakiem to najgorsze, co mogło nam się przytrafić, mamy odrzucić nasze wartości i słuchać światłych przywódców tego świata. Bo to wszystko dzieje się tylko w tej kaczystowskiej Polsce, olaboga.

Na wstępie zaznaczę, że samym statystykom „postępowań” nie wierzę absolutnie – dzisiaj ludzie obrażają się na nazwanie kogoś murzynem, a to przecież neutralne słowo, i niestety panuje tendencja by każdy afront klasyfikować jako dyskryminację (polecam starszy post "Słowo lekko obraźliwe"). Dodatkowo przekręca się kompletnie skalę przestępstw. 
"Każdego dnia dochodzi do setek, albo nawet tysięcy aktów agresji ze strony różnych pijanych lub trzeźwych mętów, setki ludzi staje się ofiarami takiej przemocy. A skoro przebywa w Polsce coraz więcej zagranicznych turystów i obcokrajowców (zwłaszcza w dużych miastach) toteż raz na parę dni ofiarą tych bandziorów musi paść obcokrajowiec. Wynika to raczej z praw statystyki niż z ksenofobii, bo jak podpitego karka świerzbi ręka i chce komuś przylutować, to każdy pretekst jest dobry; jednemu przyleje za mówienie po niemiecku, a innemu za długie włosy, a jeszcze innemu bo zwrócił mu uwagę, a kolejnemu za to, że ma szalik nie tego klubu piłkarskiego. No właśnie: jeśli spojrzeć na policyjne statystyki to skala przemocy wśród kibiców piłkarskich wielokrotnie przewyższa przemoc na tle narodowościowym czy rasowym.” (znalezione w komentarzach w necie)
Może nie jestem najbardziej odpowiednią osoba do podejmowania tego tematu... ale może właśnie jestem. Bo to przypadek mojej rodziny – mój mąż i jedno dziecko mają ciemniejszą karnację niż statystyczny Polak, a moje obserwacje wykraczają poza Polskę i Polaków.

Odkąd mam dzieci zawsze zabieram je ze sobą do mojej Ojczyzny i nigdy nie spotkałam się z żadną negatywną reakcją, a wręcz przeciwnie (zdarzyło się to natomiast w sieci, przeczytałam kiedyś rasistowski komentarz na jednym z blogów, na który po tym wydarzeniu przestałam wchodzić; nie pamiętam dokładnie, ale to było coś w stylu, że „jak mogę tak publicznie - na blogu niby - chwalić się swoim dzieckiem, skoro ono tak wygląda”. Pamiętam, że dla mnie był to autentyczny szok, bo nigdy nie postrzegam niczyjej wartości przez pryzmat jego wyglądu, a tym bardziej własnego dziecka. Którym, notabene, można sie chwalić jak mało którym, ma 6 lat i biegle mówi w trzech językach, chociażby dlatego. Ale to taka dygresja). Wiem, że mieszkam w dużym mieście, oraz, że sam fakt, że ja się nie spotkałam z czymś takim, nie znaczy, że tego w ogóle nie ma. 

Ten post chcę jednak napisać dlatego, że nie podoba mi się ta medialna nagonka na cały polski naród i sposób argumentacji. Uważam, że problem jest całkowicie przeinaczany i wykorzystywany jako narzędzie walenia nas, Polaków, po głowach.

Po pierwsze, to nie Polacy są rasistami, jeśli już to rasiści są WŚRÓD POLAKÓW. Tak, w naszym narodzie też. I w każdym innym. Dosłownie KAŻDYM. Rasizm trzeba piętnować, ale nazywanie całości jakiegoś społeczeństwa rasistowskim to wstrętna manipulacja.

Jak świat światem ludzie INNI od większości byli odrzucani przez społeczeństwo. W Sparcie tych gorszych zrzucano ze skały. W komunizmie – izolowano w obozach pracy, psychuszkach (w sumie dalej się tak robi) albo w inny sposób. Swego czasu Amerykanie wieszali osoby o ciemnym kolorze skóry na przydrożnych drzewach, o prawdziwie rasistowskich przepisach prawa nie wspomnę. W islamie za niektórą inność grozi kara śmierci. W skali szkoły i podwórka też to jest wszechobecne. W latach dziewięćdziesiątych kolegę o ciemnej karnacji wyzywano od Cyganów lub Rumunów (wtedy zaczęła się plaga żebrania na naszych ulicach, to był wyjatkowo silny komentarz!), a z grubasów drwiono już w podstawówce - niejeden był kaszalotem. Dzisiaj obelgą nie jest już „Cygan” tylko „Ciapaty” lub „Beżowy” lub „Brudas”. Zmieniła się struktura etniczna tych „innych”, w sumie nic dziwnego, że język za tym podąża. Uwaga, nie mówię, że to cokolwiek normalnego czy pożądanego, ale bądźmy uczciwi w ocenie zjawiska.

Pakistanczycy mówią na nas „gori”, czyli biali, też od koloru skóry, czy to już rasizm...? Jak ktoś przeczyta książkę Asi Kusy „Zwyczajne pakistanskie życie” to zrozumie, że bycie białym w Pakistanie to ciężki kawałek chleba. A bycie niemuzułmaniniem to już w ogóle wymaga odwagi i siły charakteru...

Przykład Izraela to kolejna interesująca historia – żydzi mają czelność nazywać innych rasistami...? Ksiądz Chrostowski w swojej książce „Kościół, Żydzi, Polska” opisuje przypadek mężczyzny, który był synem Polski i żydowskiego profesora. W latach sześćdziesiątych rodzina zmuszona była wyjechać do Izraela. Tam ojciec rodziny zmarł. Syn był wyklęty przez wszystkich – wmyśl żydowskiego prawa nie był Żydem, bo jego matka nie była. A w myśl polskiego – nie był Polakiem.

„Mam dwie ojczyzny i obie nie moje. Pierwsza, bom był Żydem; druga, bom jest gojem"
W multikulturowych społeczeństwach, takich jak Szwecja, też dochodzi dyskryminacji na tle rasowym. Chociaż Szwedzi zupełnie inaczej to demonstrują. Jako naród unikający konfliktów nikt Ci tego nie powie nigdy w twarz, ale noże w plecach to norma, niestety. Nieoficjalnie mówi się, że z obco brzmiącym nazwiskiem nie ma szans na pracę. Testowano nawet wysyłanie CV z podmienionym nazwiskiem na szwedzkie, gdzie tylko szwedzko brzmiące nazwiska zostały zaproszone na rozmowe kwalifikacyjną. Identyczne CV z nazwiskiem arabskim – nie.

Dzisiaj przeczytałam z kolei o tym, że segregacja mieszkaniowa jest identyczna tutaj, jak wszedzie na świecie – gdy dzielnica robi się w 3-4% „etniczna” to rodowici mieszkańcy, których na to stac wyprowadzają się do innej. A „etniczni” często wolą przebywać w swoim gronie i ani im się śni integrować (link do artykułu, po szwedzku)

Wydaje się, że policzne hasła walki ze zjawiskiem segregacji należy włożyć w kategorię pobożne życzenia (czyt. ideologia). Ludzie muszą nauczyc się koło siebie, ale nie da się nikogo zmusić do ukochania inności, piętnowanie tego to jak zmuszanie kogoś do jedzenia zupy pomidorowej, gdy on woli ogórkową.

Druga rzecz, która w tym wszystkim mocno pobrzmiewa i jest wyjątkowo niesprawiedliwa, to szyderstwa z Kościoła katolickiego. „Katolik rasista” pobrzmiewa w co drugim komentarzu. Troche podobna manipulacja do argumentu, ze chrześcijanie muszą przyjąć wszystkich uchodźców bez zadawania żadnych pytań, bo Bóg kazał być miłosierny. Wyszydzanie katolicyzmu z tego powodu, że wśród katolików są rasiści to dla mnie ten sam intelektualny poziom co dezawuowanie katolicyzmu z powodu tego, że wśród katolików są złodzieje, kłamcy, pasibrzuchy, cudzołożnicy czy mordercy. No niestety są. Człowiek, który się staje katolikiem, nie przestaje być człowiekiem i popełniać grzechów. Tak, powinien z nimi walczyć. Chodzić do spowiedzi i pracować nad poprawą charakteru. Ale grzechy dalej będą popełniane, bo taka jest natura ludzka. Twierdzenie, że nie powinno ich być jest kolejną manipulacją. Bo nie słyszałam, by jakakolwiek nauka Kościoła mówiła o rasach czy ich wartości. Wręcz przeciwnie – to chyba jedyna religia świata, która jest z założenia przeciwna eugenice czy wartościowaniu ludzi (stąd, między innymi, protesty przeciwko IVF czy aborcji... bo nie ma czegoś takiego jak niepożądane życie). Nie znajdzie się żadnego dokumentu kościoła nawołującego do poniżania kogokolwiek ze względu na pochodzenie czy kolor skóry. Nawet ostatnio na mszy słyszeliśmy: „Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: „Przyjacielu, przesiądź się wyżej ”; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony».”

Od niedawna mamy też nowy wymiar problemu. Inwektywą stało się słowo „uchodźca”. Pewnie dlatego, że kojarzy się jednocześnie z Cyganem, Arabem, murzynem, oszustem i cwaniakiem. Signum temporis. Stało się tak za sprawą buntu przeciwko tej niesprawiedliwości społecznej - dzisiejszym uchodźcom nieba się przychyla w naszych szerokościach geograficznych, dostają wyjątkowe przywileje. W szwedzkich kolejkach do mieszkań przeskakuja tych, którzy w niej stoją od lat, dostają zapomogi, o jakich nie śniło się rodowitym Szwedom, a popełniane przestępstwa są puszczane płazem. Czy to dzięki ideologii (co jakichś czas wychodzą na jaw przypadki fałszowania informacji o pochodzeniu sprawcy przestępstwa, których się dopuszały lewicowo nastawione ofiary przestępstw, by nie pokazywać w złym świetle idei otwartych granic), czy po prostu przez fakt, że przestępcy kłamią o swojej tożsamości, a jeśli są nieletni, lub choćby tak twierdzą, to nawet nie wolno im pobrać odcisków palców. W ostatnich latach ilość przestępstw ogromnie wzrosła, a ich wykrywalność dramatycznie spadła, do 14% w zeszłym roku. Politycy i policja chowają głowy w piasek, także ze względów ideologicznych, a ludzie czują się bezsilni i narasta frustracja. To wszystko powoduje, że coraz więcej ludzi płonie gniewem na widok osoby o ciemnym kolorze skóry albo na widok hidżabu. Tym, którzy pochodzą z tych samych krajów ale są uczciwi i praworządni to wszystko wyrządza ogromną krzywdę. Ale nie dziwię się temu, że ktoś może być uprzedzony do pewnej grupy ludzi. Dzisiaj bardziej do „ciapatych” i „arabów” niż cyganów czy grubasów. Takie czasy :/  Sama jestem uprzedzona do niektórych grup, nie otworzę drzwi nieznanej osobie o wyglądzie Somalijczyka, no niestety.

To naprawdę nie jest łatwe nie dać się zwieść pozorom i popatrzeć na człowieka jak na Człowieka. Na każdego indywidualnie, bo każdy jest odrębna osobą. Gniew, bezsilność i strach naprawdę grają tu ogromna rolę, i jeśli ktoś nie potrafi złożyć swojego życia w rękach Boga to zawsze będzie podążał za tymi instynktami, takie jest moje tłumaczenie takiej postawy.

Podsumowując. Patrzmy na problem uczciwie i realnie, zawsze rasizm trzeba piętnować i nazywac po imieniu. Ale analizujmy prawdziwe przyczyny zjawiska i akceptujmy to, że ktoś może nas nie polubić nawet bez powodu.

Tego właśnie uczę moje dzieci. Jedno z nich czasem pyta ze smutkiem „mamo, a dlaczego ja jestem taki brązowy, chcę być taki jak ty”. Zawsze zasmuca mnie ogromnie to pytanie, bo może oznaczać, że mojemu synkowi, który jest niewinnym, ufnym, kochanym dzieckiem, ktoś zrobił jakąś przykrość. Za każdym razem cierpliwie dopytuję, dlaczego w ogóle o to pyta, jest piękny taki, jaki jest i nie mamy wpływu na nasze genetykę. Po czym dodaję, że kocham go nad życie takiego, jaki jest. I że nawet sam Bóg go ukochał nad swoje życie.
Ale także uczciwie wyjasniam, że, niestety, wszędzie może się zdarzyć, że spotka kogoś, kto popatrzy na niego krzywym okiem. Bo wiele zła dzieje się na świecie, ludzie krzywdzą innych z różnych powodów, takich ludzi jest zresztą ogromna wiekszość. I on nie może nigdy uwierzyć takiemu spojrzeniu. Bo prawdziwie widzi się tylko sercem.


8 września 2016

Poszybować jak Ptak

Spodobało mi się kiedyś określenie, że żyjemy w czasach nagród za uczestnictwo. Czyli takiej rzeczywistości, gdzie każdemu należy się uznanie za sam fakt brania w czyms udziału. Skutek tego jest taki, że niemal wszystko straciło na wartości – no bo skoro każdy może wziąć we wszystkim udział i każdy będzie tak samo doceniony to po co w ogóle się starać...?
W tle, oczywiście, walka o równość. Przecież nie można nikogo dyskryminować za to, że nie ma słuchu, prawda? Przecież to niesprawiedliwe odmawiac komus prawa do samorealizacji. Niech gra w zespole, „good job!”.

To samo dotyczy osiągnięć naukowych czy sportowych w szkołach, na tym niższym poziomie. Bo na tym najwyższym już mamy do czynienia z „życiem” i ono weryfikuje to wszystko, co do tej pory pracowicie równaliśmy walcem.

Przerażająca perspektywa. Już kiedyś pisałam tu o szwedzkim prawie Jante czy o metodach Amy Chua, chińskiej matki w USA, która niemiłosiernie cisnęła swoje córki we wszystkich dziedzinach edukacji, ale przede wszystkim w muzyce. Wczoraj znowu zostałam zainspirowana tym samym zagadnieniem – jako że jestem matką bardzo mnie ono interesuje.

Obejrzeliśmy film „Whiplash”, o studencie pierwszego roku prestizowej szkoły jazzu w Nowym Jorku, którego talent zostaje zauważony przez charyzmatycznego nauczyciela, Fletchera. Chłopiec trafia do elitarnej orkiestry pana Fletchera, ale praca w niej okazuje się być torturą. Nauczyciel wydaje się pomiatać uczniami i wymagać od nich rzeczy niemożliwych. Niewybredny język, rzucanie w uczniów przedmiotami, wiele godzin pracy, łzy i krew to była codzienność. Wielu nie wytrzymywało tej presji.

(Teraz będzie trochę spojler, ale nie taki straszny – nie zdradzam fabuły filmu, ale jego mądre przesłanie)



Ale na tym właśnie polega szlifowanie diamentów. Otóż okazuje się, że postawa nauczyciela to nie są żadne sadystyczne zapędy czy zemsta za własne nieudane życie. Mistrz Fletcher (grany zresztą przez mistrza, J.K. Simmonsa, który, notabene, jest także muzykiem z wykształcenia) jest zainspirowany historią Charliego Parkera, który na początku swojej kariery saksofonisty trafił do zespołu Jo Jonesa.

Podczas jednej z sesji nie dał rady zagrać dobrze, a wściekły dyrygent rzucił w niego talerzem od perkusji, ledwo się uchylił i ledwo uratował głowę. Ośmieszony schodzi ze sceny, rozpacza całą noc. A następnego ranka co robi? Zabiera się za ćwiczenia. Ćwiczy i ćwiczy, mając jeden cel przed oczami – żeby nikt się z niego nigdy więcej nie śmiał. Rok później wraca do klubu Reno i wchodzi na tę sama scenę i gra najlepsze solo, jakie świat kiedykolwiek słyszał.
Wyobraź sobie, co by było gdyby Jones wtedy powiedział do młodego Parkera: „Hmm, niech będzie, Charlie, w porządku. Dobra robota”. Charlie by wtedy pomyślał: „Cholera, naprawdę jestem niezły”. I koniec historii. Nie ma Ptaka! [“Bird” to był pseudonym artystyczny słynnego jazzmana]. Jak dla mnie to by była totalna katastrofa.
Ale to jest to, czego dzisiaj chce świat. A ludzie zastanawiaja się dlaczego jazz umiera.
Widzisz, chłopcze, to, co robię to absolutna konieczność. To, co robię w szkole to nie jest dyrygowanie. Każdy idiota może stać na środku i dyktować tempo. Jestem od tego, by wydobywac z ludzi tego, co najlepsze. Inaczej pozbawiamy świat Charlie Parkerów i Louisów Armstrongów.
- Ale czy jest jakaś granica? – pyta zaintrygowany uczeń.
- Nie, nie ma. Bo prawdziwego Charliego Parkera nie da się zniechęcić.
[dialog z filmu "Whiplash"]



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...