6 października 2017

Wychowanie klasyczne w praktyce

Nie wiem czemu media podniecają się jakimś Ksawerym, ktoś, kto mieszka na wybrzeżu Szwecji ma codziennie jakis orkan ;)

Wczoraj byłam dumna z siebie.

Wieje jak zwykle, do tego padało przez kilka poprzednich dni (oczywiście, przecież to jesień w Szwecji), a tu czwartek. Piłka Kamyczka.

Zaczynam poganiać dziecko do ubierania się w "sprzęty" futbolowe, bo to za pół godziny, na co mąż mówi: "żartujesz?? w taka pogodę?".

Zdębiałam nieco, po chwili myślę, że może ma rację, że przecież pada... nic się nie stanie jak raz opuścimy. Ale widze smutną minkę Kamyczka - i to mnie zmotywowało. Wstyd trochę, że nie wewnętrzna dyscyplina, ale liczy się skutek.

- Nie, jak się ma trening to trzeba iść. Ubierzemy się ciepło i będzie dobrze.

- A co on, jakiś Messi czy co, daj spokój, posiedźcie w domu - odpowiedział mąż.

W przypływie natchnienia odpowiedziałam natychmiast:

- A może to kolejny Messi, skąd wiesz, i właśnie podcinasz mu skrzydła!

A. spojrzał na mnie wilkiem, odburknął tylko "a rób co chcesz, ale jak bedzie chory to Twoja wina".

Trochę mi głupio za szantaż emocjonalny, ale z drugiej strony... przecież o to w tych treningach chodzi. O ćwiczenie charakteru i wytrwałości. O nie szukanie wymówek.

Ubrałam Kamynia w moją dawna bluzkę do biegania (o matko, czy ja naprawdę kiedyś byłam taka szczupła? a może to syn tak wyrósł...?), jego spodnie "pod kombinezon" pod spodenki i rękawiczki.

To był świetny trening, świeciło nawet słońce zza burzowych chmur, a na koniec Kami dostał medal za udział w rozgrywkach ligii dziecięcej.

A po powrocie poćwiczylismy literkę Ł, odrobilismy szwedzkie czytanie i nawet było jeszcze pół godziny bajek.

Padłam z dziećmi o 21:30. Najbardziej to ja zmarzłam na tym treningu, siedzac na ławce.



9 komentarzy:

  1. "wiem, przy okazji usłyszę, że to ja przestałam biegać, że to ja pozwalam na słodycze...", "a rób co chcesz, ale jak bedzie chory to Twoja wina"
    Hm.. na razie macie chyba trudny start w tym stylu klasycznym. Kami widzi, że trzeba umieć obstawić chwilowo silniejszą stronę,że na dwoje babka wróżyła i że mama jest bardziej bojowa, a tata schował ogon pod siebie, ale jakby co - to łatwo ustali winnych i odwinie;)
    Przyszły akt oskarżenia już ma w notatkach;)
    Mały styl klasyczny ćwiczy z sukcesami, ale tata oblał i ma poprawkę;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przestałam biegać bo nie mam czasu
      pozwalam na słodycze, bo skoro my jemy to nie widzę powodu, żeby zabraniać dziecku, za to mąz pozwala na czipsy, których ja nie cierpię, także tu mamy remis :/

      co nie zmienia faktu, że ćwiczę siebie w innych sferach, takich jak ta - staram się dzielnie robić to, co jest trudne, co wymaga jakiegoś poświęcenia
      NB niebieganie to też z tego powodu, że wstaję o 6, bo chcę jechać na 7 do pracy, zeby dzieci nie kiblowały w instytucji do 17; dzięki temu czasem przed 16 jesteśmy w domu; i nie po tablet czy bajki, ale po robienie różnych rzeczy, w tym baseny, futbole i zadania domowe

      także uważam, ze calkiem nieźle mi wychodzi, duzo dała mi do myślenia książka, która opisywałam w tamtym zacytowanym poście, utwierdziła mnie w mówieniu NIE w niektórych sytuacjach

      do leszej reglamentacji słodyczy też dojdziemy, a nawet do biegania :)

      a w ogóle to co ja ci się będę tłumaczyć :P

      Usuń
    2. P.S. żeby nie było, mój mąż też siedzi z Kamim nad lekcjami, sam regularnie trenuje, generalnie jest wychowany w dyscyplinie i stara się ją stosować
      tyle że zaczem inaczej pojmujemy dyscypline, i przekładamy inne miary w róznych sytuacjach, ale i tu dochodzimy do zrozumienia, choć akurat nie wczoraj :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie w rodzinie jest tez tak, ze te wszystkie pozalekcyjne sprawy: kluby, kolka, ktore staramy sie Marie oferowac, maja byc TEZ, poza checia rozwijania dziecka, odciagnieciem jej od komputera i tych wszystkich spolecznosciowych mediow.... niestety na 100% to sie nie udaje, poniewaz w szkole dzieciaki pokazuja sobie rozne nowosci i nowinki techniczne. Mala tego tez chce i tyle. Nie ma zamiaru za bardzo od reszty odstawac. Kiedy o owe nwoinki techniczne - poza roznymi fejsami , istagramami, blogami- biega to moj maz jest pierwszy do tego, wiec nie utrzymasz rodziny np.: bez telewizora . Co mi akurat latwo by przyszlo, ale moim domownikom nie. Czyli nie ma idealu, trzeba isc na konsensusy.... ograniczac.
    W sprawie slodyczy- pojechalam dzisiaj na zakupy. Wracam, dziecie pomaga mi w rozpakowywaniu i pyta: "przywiozlas jakies slodycze?". Ja no to, ze nie. "Tylko z tata mozna w tym domu robic normalne zakupy". - Zawyrokowalo me dziecie.
    Z reguly rozumiemy i przyzwalamy na to, co sami lubimy. No bo jak powiedziec dziecku: "Nie jedz tyle slodyczy"- kiedy ma sie miche slodkosci przed soba. Przynajmniej bez zaklamania.
    Z tymi treningami i jezdzeniem po tych wszystkich klubach, to wlasnie moj malzonek jest nieprzejednany, zreszta ja tez. Mloda traktuje dzieki temu swoje wlasne zajecia bez ulgi. Wie , ze nie pojdziemy na cos w stylu "Dzisiaj mi sie nie chce, ale jutro moze mi sie zachce". Jest termin, godzina, miejsce dla niej, wiec trzeba korzystac skoro sama zachciala i raz powiedziala A to trzeba jej dopomoc w mowieniu B ( kontynuacji dziela etc).

    Czyli normalnie jest Olu u Ciebie...idealu nigdy nie da sie chyba osiagnac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cześć Aniu, fajnie, że Ty też tak masz :)

      Twój mąż jest na pewno przyzwyczajony do zajęć dzieci, ale w Pakistanie to nie jest norma. Dzieci się "chowają" samopas, żeby nie przeszkadzały daje się im tablety, telewizory i komórki, generalnie gadżetomania bez ograniczeń. Jakieś lekcje pianina to już totalna fanaberia, cieszę się, że Kami chce, bo byłoby mi trudno walczyć ze wszystkimi (tzn gdyby nie chciał po prostu bym odpuściła, tyle, że polski rodzic raczej by mnie wspierał, że to ważny element edukacji, i wartio kontynuować nawet jeśli dziecko jest chwilowo zniechęcone, raczej motywować niż odpuszczać)

      Także długą drogę przeszliśmy :)

      Usuń
    2. :))) Zareagowalas jak prawdziwy Polak :)) Cieszysz sie z ludzkiego nieszczescia (p) :)) Wcale nie fajnie, ze ja tez tak mam - buuuuuuuuu:)))

      Jestem pokoleniem wychowanym w Polsce na trzepaku. Wsialam na nim glowa w dol... nasze popoludniowe zajecia, te po odrobieniu lekcji, byly scisle zwiazane z podworkiem. Z lazeniem samopas, z gra w zbijaka, zabawa w komorki, bawieniem sie w dom pod balkonami.... rodzice absolutnie nie reagowali w to jak sie bawilismy. Wygladali przez okno- dzieciaki sa, to dobrze... jak nie ma - to trzeba zerknac za moment czy sa. I jakos sie wychowalismy. Nie najgorzej , mam nadzieje:))
      To teraz taki czas nastal, ze dorosli ingeruja mocno w czas wolny swych pociech i go organizjja. Ukierunkowuja na cos, co wedlug nich jest bardziej pozyteczne. Juz od dziecka trzeba zadbac o to aby dziecie bylo odpowiednio ukierunkowane. tak , jak kiedys panienki powinny ladnie rysowac i grac , oraz spiewac, mowic plynnie po francusku...tak teraz dobrze aby mialo kupe umiejetnosci sportowych , muzyczunych, jezykowych.
      A potem pojda dalej i zaprocentuje to, albo nie zaprocentuje.
      Twoj maz pomimo braku zorganizowanego dziecinstwa na model zachodni, nie wyrosl chyba na kogos niemoralnego?

      Usuń
    3. ale jakiego nieszczęścia, jest jak jest, to, czy robimy z tego nieszczęście to inna sprawa - cieszę się, gdy spotykam ludzi o podobnych doświadczeniach, mozna sobie nawzajem pomóc, po prostu

      mam wrażenie że z tym wychowywaniem przez "podwórko" (co i mnie spotkało, oczywiście) to nie tak - po pierwsze szkoła i nauczyciele to były autorytety, ważny element wychowania i kultury był zapewniony w szkole - pamiętam kółka historyczne, teatralne, matematyczne oraz chodzenie do teatru ze szkołą (!!)
      trenowałam też siatkówkę od piątej klasy jakoś i to wszystko w szkole, mama nie musiała mnie nigdzie wozić, trzy razy w tygodniu (!) miałam trening po szkole i już; nie wiem jak jest teraz w Polsce, ale szwedzka szkoła nie oferuje NICZEGO, w naszej jest niezły chór

      no i wreszcie, nie było cartoona networka i setki innych badziewi, które włażą w życie dzieci nieproszone i skupiaja całą ich uwagę; żeby nie właziły musielibysmy żyć jak amisze
      stąd potrzeba o wiele więcej wysiłku, żeby im przeciwdziałać

      co nie zmienia faktu, że czasem się zastanawiam nad sensem chodzenia na basen z dziećmi, ze mną nikt nie chodził i żyję, i nawet pływam :) żadnego angielskiego nie będę też ich uczyć, mają trzy języki na codzień, angielski przyjdzie w szkole i styknie

      nie, mąż nie wyrósł na kogoś niemoralnego :) natomiast zdecydowanie brak mu pewnych cech, na przykład nie jest "złota rączką" w domu - cos się zepsuje, trzeba zadzwonić po fachowca... ja malowałam mieszkania (i łódki w klubie harcerskim) od 14 roku życia, już w podstawówce szyłam sobie spódnice na starym Singerze i paliłam w piecu (strasznie się bałam schodzenia do ciemnej piwnicy, ale trzeba było to robić);

      w naszym pokoleniu to chyba te umiejętności decydowały o jakości wychowania, nie pływanie czy język angielski ;)

      Usuń
    4. Z tym nieszczescienm to tylko zart przeciez (p) :))

      U nas w szkole oferowali tylko harcerstwo i to tak zorganizowane, ze non stop uczono nas musztry...ja tego nie przeszlam i do organizacji sie zniechecilam na cale moje mlodziencze lata. Tak samo jak do pochodow wszelakich...brrrrrrrrrr...

      Zas ma edukacja to byla ta szkolna i se ja obecnie bardzo pochwalam,a z kolek pozaszkolnych nie pamietam zadnych. TRzepak to byl moj swiatek. I tez jakos wyroslam. W piecu nauczylam sie palic sama, kiedy piec mi sie w mieszkaniu pojawil. Z domu to nawet za bardzo umiejetnosci gotowania nie wynioslam....uczylam sie sama z ksiazek kucharskich. W wieku 10 lat ugotowalam pierwsze pyzy bez soli z zawinietym w srodku gotowanym jajkiem.


      Co ma byc to bedzie. Najwazniejsza jest w tym wszystkim postawa i osobowosc rodzicow. To od nich sie wszystkiego uczymy.

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...