22 listopada 2016

O narzekaniu

Naukowcy twierdzą, że narzekanie - krytykowanie, martwienie się, pesymizm i takie tam pokrewne kierunki - zmienia mózg człowieka.

Już wiele razy widziałam nagłówki z artykułami na ten temat, ale jakoś do tej pory je omijałam. przecież to mnie nie dotyczy, nie?

Jednak dotyczy.

Stwierdziłam, że zmieniam się w jakieś wkurwione zombie, przepraszam za słowa.

Wczoraj dwie godziny bezskutecznie usypiałam dziecko, normalnie jakby się czegoś nawciągał. A nawe słodyczy ostatnio mało je, to o co chodzi? Skakał i skakał po tym łóżku, jak mu w końcu dałam w dupę (tak!) to się rozryczał i zawył za tatusiem. Nie było go, w poniedziałki ma trening. Sorry, Winnetou, tylko mama ci teraz została. Nie zacytuję pozostałych słów, jakie mu powiedziałam tego wieczoru...

Wrzeszczę na to dziecko a jednocześnie cała się w środku kurczę, że nie daję rady nie wrzeszczeć. Że nie słucha, że nie umiem nauczyć go spać, że nie umiem zaprowadzić ładu i pokoju w moim własnym domu. Porażka. Nie sprawdzam się. Bo wczorajsza sytuacja to nie pierwszyzna.

Mam zasyfiałe wieczory - ani nie poczytam, ani nie obejrzę filmu. ani nie porozmawiam z mężem, ani nie załatwię żadnej z zaległych spraw, takich jak wkładanie zdjęć do albumu. Albo napisanie czegoś na bloga. Już nie mówię o pobieganiu, wieczorami i tak nie można, bo za duże ryzyko napaści - w okolicy mieszkaja uchodźcy i często czytamy w lokalnych gazetach o jakichś rozróbach a nawet gwałtach. Poczułam jakby może życie się skończyło.

Kami chodzi od niemal roku na pianino - zmusić go do ćwiczeń to niezły wyczyn. Uciekam się do perswazji, manipulacji, szantażu. Bo gdy - zrezygnowana do cna - oznajmiam, że w takim razie rezygnuję z lekcji, żeby przestać wyrzucać pieniądze, zaraz siada i się świetnie bawi. Zaczął ostatnio grać na dwie ręce, dopiero kilka taktów, ale to milowy krok. Niemniej jednak nasłuchałam się ostatnio od bliskiej osoby, że ćwiczyć to trzeba codziennie, w utalentowane dzieci w naszej rodzinie są codziennie pilnowane przez jedno z rodziców i teraz na konkursy jeżdżą! To sprawia to, że widzę jakim kiepskim rodzicem jestem, nie radzę sobie.

Wieści z mediów od jakiegoś czasu też staram się omijać, bo mnie nakręcają. Jednak jakoś przebiły się do mózgu. Czarno widzę przyszłość Szwecji i całej Europy. Wszystko, co do tej pory zbudowaliśmy ulega zniszczeniu i nie możemy tego powstrzymać.

Teściowa nie jest w stanie używać wanny, więc pewnego dnia wróciłam do domu a tu wanna wymontowana. A tyle lat marzyłam o wannie! Dopiero w domu się udało, mam dwie łazienki i jedną na tyle dużą, żeby mieć w niej wannę. Poprzedni lokatorzy nawet wstawili, niczym prezent z nieba dla nas. I kolejna przyjemność tego świata odeszła. Mąż mówi, że uzgodniliśmy to przecież, ale jak dla mnie było to tylko luźna rozmowa w stylu "cos trzeba zrobić, może na górę jednak da się jakąś małą wannę wstawić?".
Po wieczorze z wanną, a raczej bez wanny, wpadłam w rozpacz. Nad niczym nie mam kontroli!

Mogłabym podać jeszcze kilkanaście dziedzin, które mnie bezpośrednio dotyczą, nad którymi nie mam kontroli...

A może naprawdę zmienił mi się mózg?

Zdałam sobie ostatnio sprawę, że nie umiem juz żyć ewangelicznie i w każdym położeniu dziękować. To chyba ten właśnie ten moment, jeden z wielu, kiedy powinnam odpuścić "swoje życie". Może ta cała gehenna dzieje się tylko i wyłącznie w mojej głowie, bo uczepiłam się kurczowo jakiejś wizji, a ona się nie realizuje? Albo raczej - poległam na próbach jej realizacji.  A przecież miłość nie szuka swego. Może jednak moja szukała?

Tyle lat szukania dobrego we wszystkim, co mnie spotyka, nawet w tym trudnym czy niechcianym, byłam osobowoscią typu "pionier" - pełna entuzjazmu i kreatywności.
Ale już nie mam siły. Muszę wziąć się w garść i przewartościować różne sprawy. Czasem wystarczy przestać o nich gadać czy myśleć, czasem wystarczy nie odpowiedzieć na zaczepkę. A czasem trzebatupnąc nogą i zrobić grafik - w tych godzinach włączamy telewizor, w tych jemy kolację, a goście wychodzą o tej i o tej, nawet jeśli to rodzina.

Zaczynam od najważniejszego, już umówiłam się na spowiedź. Trzeba się najpierw nawrócić.


37 komentarzy:

  1. Milosc ta w Liscie do Koryntian...Ola, blagam. Hallo tu ziemia!!!
    Trzeba , nie powiem - dazyc trzeba, ale trzeba tez umiec w koncu zrozumiec, ze jest sie czlowiekiem z tego swiata, z tych warunkow, z tych problemow...z tej ziemii.
    Cialo reaguje rozdraznieniem na zmeczenie, wiec reka ci poleciala ( sic!), no ale przeciez milosc, milosc, milosc.... nie po to bylo to mowione PISMIE SW. abysmy tego nie mogli osiagnac, jezeli mozna to czemu nie mozemy? Bo to BARDZO TRUDNE! Bo nasze instynkty, bo nasze zmeczenia, bo nasze troski o bliskich, bo nasze wartosciowanie typu: ze najpierw moja micha- wiec na czorta rozmontowali mi wannne, jezeli to moj kacik na relaks, wiec niech spadaja. I robi sie tlok dziwnych okolicznosci wokol nas: praca, dziecko ze swoimi emocjami i wola, maz ze swa wola i swymi emocjami, na dodatek tesciowa ze swoimi potrzebami .... i nikt jakos nie widzi, ze nie mozesz, ze dla Ciebie tez wiele spraw stalo sie nowymi zanim stana sie starymi. Tupnij noga- to moze tez byc zachowanie podchodzace pod milosc. Trudno- maly dostal w tylek, bo mama nie jest swieta i niech sie ta mama nie boi owa swieta nie byc.
    A w ogole faceci to czasami nie slysza kiedy mowi sie wprost, a czasami sylsza to miedzy wierszami. Po prostu slysza to, co chca uslyszec. Zawalcz o ta wanne. Twoj dom, placisz podatki i te inne....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Aniu
      tak, miłość ta w Liście do Koryntian, mamy do takiej dążyć
      w praktyce właśnie, nie tylko teorii

      taką opowieść niedawno czytałam
      przychodzi turysta pozwiedzać klasztor, zagląda do celi jednego z mnichów i pyta "co tu tak pusto? żadnych mebli, nic?"
      Na co mnich pyta: "A gdzie pana szafy? nie ma pan nic ze sobą"
      Turysta: "no jak to, przecież ja tu tylko na chwilę"
      Mnich: "no ja też"


      wiadomo, to przerysowane
      ale pokazuje, że niczego nie zabierzemy ze sobą do grobu, trzeba umieć używac rzeczy i zostawiać
      ja chyba nie umiem zostawiać :(

      Usuń
    2. dzięki za resztę komentarza też :)

      przemyślę i odpowiem, ten pierwszy jakoś tak mi się od razu narzucił

      Usuń
    3. Zanim do tego grobu dojdzie, to musisz jeszcze pozyc tutaj i teraz i chyba nie chcesz zyc na zasadzie z lozeczko dziecka i jego kolderka Cie zadowoli? Masz dzieci, maja swoje potrzeby, Ty je masz i nawet jezeli Tobie gola ziemia w celi mnicha wystarczy to chyba nie jest to alternatywne miejsce dla Twych dzieci? Musisz o codzeiennosc i o siebie sama zawalczyc. To tez co ja pisze jest ciut przerysowane, ale wiemy jak to jest z ta codziennoscia. Mozna i tak:
      "Ew Mat 6
      (28) A co do odzienia, czemu się troszczycie? Przypatrzcie się liliom polnym, jak rosną; nie pracują ani przędą. (29) A powiadam wam: Nawet Salomon w całej chwale swojej nie był tak przyodziany, jak jedna z nich.

      (30) Jeśli więc Bóg tak przyodziewa trawę polną, która dziś jest, a jutro będzie w piec wrzucona, czyż nie o wiele więcej was, o małowierni?

      (31) Nie troszczcie się więc i nie mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: Czym się będziemy przyodziewać?"

      Ale mi jakos ciagle zycie pokazuje, ze jak nie zadzialam, nie zatroszcze sie, to nie mam. Jak nie powiem, to nikt nie spelni bo nikt , jak Bog, nie czyta mi w myslach.

      Usuń
    4. Nie umiem tego wyrazić, ale podziwiam ludzi, którzy potrafia cieszyć się ze wszystkiego, co ich spotyka - ja jestem perfekcjonistką i narzekam, jak nie mam tak, jak chcę, sama siebie nie lubie w takim wydaniu

      Czytałam ostatnio czyjeś CV, zaczynało się od słów "jestem osoba pozytywną" (po angielsku to brzmi lepiej niz po polsku ;) ), uderzyło mnie to, bo od razu poczułam jaką negatywna ja jestem - a może raczej bywam (bo wiadomo, każdy ma różne dni)
      Przy dzieciach trzymam fason, nawet jak źle zagra to chwale i zachęcam do dalszego, i robie to zupełnie szczerze!
      Ale dla innych spraw nie mam litości, rzadko kiedy spontanicznie się usmiecham do ludzi i takie tam

      Wszyscy podziwiamy zakonników i kapłanów, którzy zostawiaja świat i idą uprawiać winnice Pańską - a przecież my też jesteśmy do tego wezwani; nie mówię o jakims komunistycznym równaniu w dół, ale o NIE PRZYWIĄZYWANIU SIĘ do tego, co się ma

      A ja się chyba przywiązuję za bardzo, ktoś mnie czegoś pozbawi i dla mnie to koniec świata (moja mama też taka jest, nie wyrzuci żadnego starego zdjęcia, żadnej pamiątkowej buteleczki znad morza z 1980 roku...). To nie jest dobre. To jest zniewolenie tak naprawdę.

      A ku wolności wyswobodził nas Chrystus, i ja chcę żyć w wolności!

      W jednym się zgodzę z papieżem Franciszkiem (nawiązując do poprzedniego posta) - my, bogaci (jesteśmy bogaci na tle świata!) nie potrafimy się dzielić tym, co mamy. I nie chodzi zostawienie sobie małej cząstki, żeby wystarczyło dla rodziny, ale - przykładowo - mamy 4 samochody i żadnego się nie pozbędziemy dla dobra innych!
      Oczywiście nie jest to równoznaczne z przyzwoleniem na zabranie mi trzech samochodów siłą, bo trzeba je oddać nowym imigrantom, to jest naruszenie mojej wolności

      Usuń
    5. Bo jestes osoba pozytywna, ale zycie dochrzania do kotla i juz:) Najgorzej kiedy dochrzania wlasnie w taki sposob , ze zaczynasz myslec, ze nie jestes dobra matka, bo np.: nie mozesz Kamyczka zdyscyplinowac do gry na pianinie, a przeciez jak sie docisnie to wirtuoza mozna wychowac- robisz sie taka jak Chinki, nie pozwol se na to. Nie oszukujmy sie. Kamyczek to male dziecko jeszcze- nie rozumie,ze gra dla siebie, dla wlasniej przyjemnosci...ot matka kazala to gra. Na pewno mu wyjasnilas dlaczego, ale dzieci jeszcze w te ryzy odbierania im wolnosci nie wchodza zdyscyplinowanie. Ufaja rodzicom ale kurcze znowu to samo.... On ma po prostu swoj charakter, swa wole i mu to akurat przyjemnosci nie sprawia- cwiczenia w ogole przyjemne nie sa. A szczegolnie u takiego malucha, kiedy mozna by bylo w tym momencie fajnie sie pobawic i na dotatek latwo. No ale zycie jest takie, jakie jest.
      MArie na gitare chodzi prawie drugi rok. Gra "Jingle Bells", palcowka, nie akordem. No i super. I tez ja chwale, ze pojedziemy do Polski i zagra babci. Z calej trojki ktora z nia chodzi, a chodzi z nia jedna dorosla osoba- matka kolezanki (zrobily sobie gitare grupowo) Mloda absolutnie nie odstaje od tej Trojcy. Gra nawet chyba ciut lepiej, i z tego co zauwazylam ( wiadomo mamuska jestem to widze na tak jak nalezy, kiedy biega o moje dziecko), ze jest pracowitsza od reszyt. Owa mama , ktora chodzi z nimi na gitare ma przerabane, bo najpierw dzieciom pierwszenstwo daje, a potem moze sie dorwac do swej solowki. Udalo mi sie raz wejsc na zajecia, wlasnie ostatnio.

      Ci ludzie wiecznie szczesliwi i dziekujacy w kazdym polozeniu...tak bywaja tacy, tacy co juz wszelkie przywiazania w tym swiecie poodcinali, sa sami i nastawieni na prucie do gory. W klasztorach maja niezle ku temu warunki. Wlasna cele, wikt, opierunek , cieplo ...ktos inny zajmuje sie logistyka. Ale wlasnie oni po to maja te klasztory. Oni powinni wlasnie dojsc do tej wewnetrznej radosci, spokoju i dziekowania w kazdym polozeniu...i znam tez takich, ktorzy mowia, ze oni to juz potrafia osiagnac taki stopien wewnetrznego spokoju, ze git. Sam ksiadz spowieknik- kierownik duchowy im to juz mowi. Po pierwsze, kiedy sie tym przechwalaja to ja w ow spokoj nie wierze. ´Zreszta mialam mozliwosc poobserwowac jak to z tym spokojem u nich bywa. Maja momenty, jak kazdy z nas, nawet je zauwazaja i racza sie nimi, ale wystarczy telefon z tego swiata i zaczyna sie normalne zycie.: "Spieprzyles! Gdzie dokumenty? Czekam juz dzien dluzej niz normalnie!" I sie zaczyna brak spokoju:)) I nawet taka spokojna osobka wtedy warknie na dziecko obok, bo glowe zawraca kiedy ona dokumentow obok szuka. Mine przybiera nie tega, uduchowienie znika gdzies z jej oblicza i te inne:))
      Tak mi sie smiac zachcialo jak to zauwazylam u tej spokojnej jak piasek pustyni kolezanki, ze az Bogu podziekowalam, iz mnie falszem nie karmi:))
      Ola zdaje sobie sprawe, ze mamy sie nie przywiazywac, ale same Twoje dzieci sa dla Ciebie ( dla kazdej normalnej matki) niezla smycza, wiec trzeba owa smycz wziasc i na niej poczuc sie wolna. I robic te wszystkie sprawy codzienne, byc ta Marta, zabiegac...przy okazji nie zapomniec o sobie, bo jak to juz ktos zauwazyl rodzina to my, wiec i TY jestes ze swoim JA owym "MY".
      Fajne porownanie z Franciszkiem, ale w razie co nie daj sie islamizowac:)) Dokladnie nie pozwol sobie odebrac niczego...podzielic sie mozesz, ale wtedy kiedy na to wewnetrznie bedziesz przygotowana. Ustalmy, ze wanna to taki tylko symbol. Ty na wanne przygotowana nie bylas. Kiedy sie przygotujesz wtedy niech sie dzieje, bo tak bedziesz ciagle miala pod gore:))

      Usuń
    6. Cześć Aniu,
      dopiero dzisiaj dorwałam się do kompa (choć po co drugim zdaniu muszę przerywać, bo Kami gada do mnie jak najęty, żadne "poczekaj chwilę" nie pomaga)

      Teraz już trochę ochłonęłam, cośtam się poukładało, i zaczynam jakoś spokojnie myśleć. Ta duchowa wolność to jest cel, myślę, że całe życie, na każdym kroku czeka nas walka o nasze serca. Nawet pisząc bloga :) na ile to wolność i zabawa, a na ile człowiek jest uzależniony od blogowania. Myślę, ze to drugie mi nie grozi teraz, ale wiem, że był czas, że tkwiłam o wiele głębiej w czytaniu blogów, komentowaniu i pisaniu. Jakby mi ktoś dzisiaj skasował mój byłoby mi tylko przykro, że nie dałam rady się pożegnać z komentatorami, jednak chamówa tak wyjść bez słowa.

      Taka idealna wolność na ziemi nie istnieje - "Królestwo moje nie jest z tego świata". To jedna z pokus szatana na pustyni. Nie może nam się wydawać, że tu na ziemi możemy doświadczyć pełni szczęścia i pokoju. A jeśli nam się tak wydaje, to znaczy, że "lew ryczący, co to krąży i szuka kogo by tu pożreć", nas pożarł po cichu.

      Katarzyna Doherty, rosyjska misjonarka w Kanadzie, rozwinęła ciekawą drogę, którą potem poszli ludzie, tworząc z nią Apostolat Maryi (http://www.madonnahouse.org/pl/). Pamiętam, jak pisała o "pustyni na targowisku" - czyli dążeniu do takiej postawy serca, gdzie hałas targiwiska, czyli tego świata, nas nie porusza, i to my niesiemy mu ciszę i pokój. Polecam Ci jej książki, myślę, że to dobra lektura duchowa dla każdego, ale zwłaszcza mieszkańców "zachodu"

      Pozdrawiam!

      Usuń
    7. @Ola:)
      W sprawie dzieci:) Pamietam jak wczesniej bywalo ze mna tak,ze jak z kims rozmawialam, kiedy np.: odbieralam Mala z przedszkola, to Mala wchodzila w kazde me slowo ...przerywala mi rozmowy i tez nie dzialalo na nia poczekaj. parla dalej i oczekiwala natychmiastowego zwrocenia uwagi na siebie. Miala niesamowite wspracie w babci w tym temacie, az w koncu dotarlo do mnie, ze dzieciak tez musi znac granice. ZE kochac to nie znaczy byc wlasnie taka oddana Matka Polka, ze jak tylko dziecina pierdnie to my lecimy. I zaczelam ja oduczac, ze jak starsi rozmawiaja to ma poczekac. ZAczela sie wiec domagac rownych praw w dyskusjach wszelakich, ze skoro ona ma czekac to ci inni, kiedy ona mowi, tez maja takie same kryteria zastosowac wobec niej...bardzo trudny to byl proces, oduczania ja bycia zawsze pierwsza. Czasami po prostu trzeba poczekac, bo zycie nie glaszcze i czesto spycha...trzeba umiec przezyc momenty, kiedy jest sie na planie drugim, nie pierwszym. Bo zawzse na pierwszym byc nie mozna.

      Dzieci tez musza poczekac- choc to dla nich mordega, bo czekanie w ich przypadku to inny pomiar czasu. Dluzy sie bezlitosci.

      Duchowa wolnosc:) Mnie obecnie na to nie stac...daje se na wstrzymanie. Duchowo wolny ( wolnosc bez wzgledu na warunki zewnetrzne w jakich sie zanjdujemy) stan , ktory obecnie jest dla mnie nieosiagalny. Dla mnie kims takim byl Kolbe...bez wzgledu na warunki w jakich sie znalazl byl wolny. Warunki to sprawa drugorzedna, albo i jakakolwiek jeszcze barcdziej odlegla. Mnie nie stac na posiadanie super spokoju w styuacji kiedy wazy sie moje byc, albo nie byc.... w sytuacji kiedy bija, glodza, wyszydzaja, drecza, kiedy jest6 zimno, kiedy zmeczenie daje sie we znaki, i nie jestes pewny materialnego jutra.....
      Nie stac mnie na taka wolnosc, bo ....odpowiadam za kogos, kto mi zostal dany na ziemi do zaopiekowania sie nim ( nimi) ...nie stac mnie i tyle. Gdyby sie im cos dzialo to z pewnoscia ( tak przynajmniej mi sie wydaje) drapalabym, walczyla, wyla, kopala, gryzla....a nie wystapila z szeregu w sprawie obcego czlowieka, ze zamiast niego ja ... na tyle wolna wewnetrznie chyba nigdy nie bede:))

      Pustynia na targowisku? Fajnie ujete. Potrafilam, a jakze...i jak fajnie bylo, ale juz zapomnialam jak to jest...Bywa czasami, ale nie jest stale:))

      Usuń
  2. opowieść o mnichu super, za to mnie się przypomniała stara, znana historia z pewnego ośrodka buddyjskiego /ten detal zresztą jest bez znaczenia/, gdy jeden z mieszkańców postanowił się wyprowadzić na łono natury, by zamieszkać wśród gór i lasów... gdy go spytano o powód, odparł:
    - bo tu wszyscy patrzą na mnie spode łba, a ściany zgrzytają na mnie zębami...
    na co mistrz /opat, czy jakiś tam inny kierownik zamieszania/ stwierdził:
    - okay, jedź, wolny dorosły człowiek jesteś, ale obawiam się, że wiele to nie zmieni, bo po pewnym czasie drzewa zaczną patrzeć na ciebie spode łba, a góry zgrzytać zębami...
    po chwili ciszy dodał:
    - bo to jest tak, że tu nie ludzie i ściany, ale twój umysł patrzy na ciebie spode łba i zgrzyta zębami...
    ...
    oczywiście to nie zmienia faktu, że zmiana otoczenia, czy innych swoich uwarunkowań rzeczywiście bywa bardzo pomocna, by ten umysł podleczyć... nie ma tu żadnej sprzeczności, jest tylko kwestia znalezienia złotego środka pomiędzy zmianą wewnątrz i zmianą na zewnątrz...
    ...
    a tak w ogóle, to czy znalazłaś jakiś alternatywny sposób na formę fizyczną, skoro bieganie po okolicy odpada jako niezbyt bezpieczne?...
    pozdrawiać :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cześć PKanalio,

      to prawda z tymi drzewami, szwedzkie na mnie warczą ostatnio
      (NB niemal spowodowałam wypadek w niedzielę :( )

      nie znalazłam jeszcze alternatywnej formy, żadne siłownie jednak nie wchodzą w grę - nie cierpię ruchu w małym zamkniętym pomieszczeniu i nie znoszę sztuczności takiego ćwiczenia
      w sali moge tylko uprawiać sporty zespołowe, badminton, siatkówka itede, może to jest jakieś rozwiązanie (znaleźć opiekunke i jeździć z mężem na badmintona!)

      pozdrawiam!

      Usuń
    2. podzielam Twoje zdanie... do aktywności salowej dorzuciłbym jeszcze siłkę lub łomotanie w worek, bo wtedy łatwiej jest się skupić... no, może jeszcze warunkowo sztuczną ściankę do wspinaczki... ale aeroby typu bieganie, czy rower to tylko w plenerze, a jeszcze lepiej w jakichś zielonych okolicznościach przyrody... te sztuczne bieżnie, rowerki stacjonarne itp. po prostu mnie odmóżdżają, niczym chomika w karuzeli...
      miłego :)...

      Usuń
    3. p.s. jeszcze o samym narzekaniu... tak naprawdę, to takie głośne pokrytykowanie, czy nawet pobiadolenie sobie na elementy życia, które nam nie pasują nie jest niczym złym /co najwyżej upierdliwym dla otoczenia/, jako odreagowanie od czasu do czasu... granica zostaje przekroczona, gdy zaczynamy myśleć w duchu wypowiadanych słów i tak już a la longue...
      to trochę tak, jak z narkotykami: jeden głębszy /a nawet trzy/ od czasu do czasu nie zaszkodzi, gorzej jest, gdy zaczynamy na co dzień postrzegać świat przez pryzmat zawartości butelki...

      Usuń
    4. cześć PKnalio
      Bardzo trafne porównanie, zgodnie zresztą z opiniami naukowców, które wspomniałam - narzekanie działa dokłądnie tak samo jak narkotyk, zatruwa mózg
      Nie zgodzę się jednak, że jednorazowa dawna nie szkodzi. Nie mam osobistego doświadczenia, ale podpieram się wieloma zasłyszanymi opiniami - nawet pierwsza ("jednorazowa") dawka może doprowadzić do kolejnej, w efekcie do uzależnienia, każda toksyna ma wpływ na nasz organizm
      z duchowego punktu widzenia szkodzenie sobie (narkotykiem, niepotrzebnymi operacjami "dla urody", tatuażami) jest wykroczeniem przeciwko piątemu przykazaniu

      ergo
      jeśli narzekanie wprowadza nas w stan mózgowego "upojenia" to podpada pod taką samą kategorię

      oczywiście nie każde mówienie gorzkiej prawdy jest narzekaniem, mam na myśli taki natrętny negatywny przekaz, oparty na odczuciach, powtarzany sobie i innym; stwierdzenie "wybuchła wojna, uciekamy" lub "mąż mnie bije, odchodzę", tudzież "jestem alkoholikiem" to obiektywne stwierdzenia, które są stawaniem w prawdzie wobec siebie i innych, i one są niezbędnym elemenem każdej decyzji

      pozdrawiam!

      Usuń
    5. @Ola...
      to porównanie jest dobre, ale tylko powyżej pewnego poziomu ogólności, bo dalej, głębiej wchodząc w detale wchodzimy w świat coraz większej względności, gdzie odpowiedź na pytanie "szkodzi, czy pomaga?" /zabieg, substancja, czy jakieś inne działanie/ zależy od coraz większej ilości czynników kształtujących daną sytuację, typu "kto", "co", "na co", "ile", "kiedy", etc...
      ale tak w charakterze ciekawostki, już właściwie nie na temat, to jakiś czas temu czytałem o lekach wprowadzanych do organizmu techniką tatuażu /nowoczesnego, maszynką/, jako dość skutecznym sposobem terapii tym lekiem... czyli w tym akurat przypadku można by śmiało rzec: "tatuaż leczy"...
      pozdrawiać :)...

      Usuń
    6. @Ola

      A może źródłem twoich problemów jest wszechmocna chęć trzymania wszystkiego w ryzach bez względu na priorytety? Może popełniasz taki oto błąd, że nie poświęcasz dostatecznej ilości czasu na sprawy, które tego wymagają, a raczej starasz się rozdzielić swój czas na wszystkie rzeczy i sprawy. Siłą rzeczy doprowadzisz wtedy do deficytu czasu i energii w obszarach naprawdę ważnych i skończy się zastosowaniem przemocy fizycznej w stosunku do dziecka. To jest właśnie wynik niewłaściwego lokowania uwagi i czasu. Ot choćby twoja konwersacja w tym wątku. Czysta strata czasu i potencjału intelektualnego (no jego to akurat tu nie trzeba było wiele), ale może właśnie ten czas można by lepiej spożytkować na budowanie relacji z najważniejszymi osobami w twoim życiu bez konieczności sięgania po klapsy. Naszła mnie taka oto refleksja i zapragnąłem się nią podzielić z tobą.

      Nils Dacke

      Usuń
    7. @Nils Dacke
      na pewno nie jest mi obcy perfekcjonizm, niestety, mea culpa
      jednakże na przestrzeni lat nauczyłam się odpuszczać bardzo wiele rzeczy, żeby właśnie skupić się na najważniejszych, przyjeżdża potem moja mama i dziwi się, że mamy brudne okna

      no mamy

      tych najważniejszych rzeczy jest po prostu bardzo dużo, a może raczej - po przyjściu z pracy zostaje niewiele czasu na ogarnięcie tychże
      na blogi zaglądam tylko z pracy, w weekendy czasem nie daję rady w ogóle; poważnie rozważam okrojenie etatu, żeby codziennie wychodzić o 14 i mieć czas na jogging i pianino z synem, zanim dwulatek wróci z przedszkola i zacznie dom roznosić

      Czy to pomoże w usypianiu małego? nie wiem, do klapsa się uciekłam gdy przez dwie godziny uciekał z łóżka i nie chciał zasnąć... gdy kolejny raz na mnie skoczył poniosły mnie nerwy
      czy to jest "stosowanie przemocy fizycznej"? nie określiłabym tak tego, no chyba że całe kładzenie go spać nazwiemy przemocą, bardzo nie chciał tego zrobić sam z siebie

      Dzięki za komentarz i refleksję

      Usuń
    8. @Ola

      Doskonale rozumiem twoje problemy. Sam wychowałem swoje dzieci jako wdowiec i wiem co to znaczy wychować dzieci. Byłem w dodatku zupełnie sam i żadnej pomocy znikąd. Musiałem całkowicie zmienić sposób zarobkowania tak, aby jak najwięcej pracy wykonywać w domu. Jestem do dzisiaj wdzięczny moim przełożonym, ze tak bardzo poszli mi na rękę. Wiem też dobrze, do jakiego stanu emocjonalnego potrafią doprowadzić rodzica dzieci. Pamiętam jednak co działo się w mojej głowie i sercu kiedy dostawałem po dupie jako dziecko. Nie chciałem aby to samo działo się w głowach i sercach moich dzieci. Dlatego starałem się zawsze używać potęgi serca i intelektu w procesach wychowawczych. Problemem w tym przypadku był zawsze czas. Klaps jest szybki i skuteczny, a moje metody czasochłonne ale równie skuteczne. To zupełnie tak jak z naszą wiarą w Jedynego Prawdziwego Boga. nie jest to ścieżka usłana różami. A jednak świadomie podążamy tą ścieżką mimo, że nie jest ona łatwa. Nie daliśmy się skusić podszeptom złego i nie zeszliśmy na ścieżkę relatywnego hedonizmu. Nie staliśmy się jakimiś pożałowania godnymi uczniami laveya czy innego degenerata i zboczeńca. Dokładnie tak samo jest z wychowywaniem dzieci i zmaganiem się z całą masą problemów z tym związanych. W tym przypadku jest dokładnie tak samo. Są dwie ścieżki. Jedna jest łatwa szybka i przyjemna. W sam raz dla egoistów. Druga jest trudna i bardzo wymagająca. Uważaj Olu, żebyś się zanadto nie zbliżyła do tej pierwszej, bo każdy klaps do tego przybliża. Podobnie się dzieje kiedy pozwoli się dziecku na robienie wszystkiego czego dusza zapragnie. To ta sama szkoła co dawanie klapsów tylko odwrotnie spolaryzowana. Na tym kończę, bo nie chcę zabierać twojego cennego czasu. Nie warto go marnować na jałowe dyskusje z osobami, które niczego wartościowego dla ciebie nie wnoszą.

      Nils Dacke

      Usuń
    9. Dziękuję za komentarz, bardzo
      nie wiem do czego pijesz mówiąc o jałowych dyskusjach, ta z Toba na pewno taka nie jest
      ale rzeczywiście zmykam, przerwa na kawę się skończyła

      pozdrawiam

      Usuń
  3. Mnie też przypomniała się powiastka Tony`ego de Mello:

    Dwóch naukowców podróżuje badawczo przez Afrykę i trafiają w ręce
    ludożerców. Nie jest dobrze: woda w kotle już się gotuje, bliźnim ludożercom, wpatrzonym w obu panów, ślina cieknie ciurkiem.
    - John, trzeba się chyba pomodlić - panikuje George
    - Kiedy ja żadnej modlitwy teraz nie pamiętam!
    - Czekaj, mój ojciec przed śniadaniem zawsze mówił tak:
    "Za to, co właśnie mamy otrzymać, uczyń nas Panie prawdziwie wdzięcznymi"

    "Nie sprawdzam się"...mówisz. Zgadza się - masz wizję i w tej wizji jesteś samotnym zadaniowcem z listą celów do zrealizowania w sposób
    ściśle określony. Kiedy zauważyłem że u siebie w domu ,częściej myślę "ja" niż "my" dotarło do mnie, że coś jest nie tak i po pierwsze wywaliłem grafiki, bo podział na "ja" i "oni" w rodzinie
    jakoś mi się nie podoba. Olu, zaczęłaś grać solo i to się rzuca w oczy jako pierwsze. Z całym szacunkiem dla pionierów, ale to się nie uda, nawet z pomocą Koryntian.
    Zwłaszcza z pomocą Koryntian.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Juggler!
      no właśnie, nie chcę mysleć JA
      może tego nie napisałam wprost w tym poście, ale o to mi chodziło - że jak człowiek zafiksuje się na swoje potrzeby, braki, marzenia to ciągle się potyka o coś
      A co do grania solo - celne wyrażenie, zabolało - to trochę tak jest ze wszystkim i od zawsze - bo matka Polka chce tego i tego, a ojciec, nie Polak, nie czuje tego. I vice versa. Na przykład z pianinem, mąż pojedzie za mnie, jak go poproszę, ale żeby pilnować całości przedsięwzięcia to nie; w Pakistanie mało które dzieci mają jakiekolwiek zajęcia pozalekcyjne, jak mają lekcje to już jest nieźle! Także non stop dopasowujemy swoje JA do tego, co można wspólnie zrobić. Z różnym skutkiem, na pewno większość spraw dzieci to moja działka (ale czy tak nie jest w każdej rodzinie...?)

      Jak dla mnie grafik musi być, nie da rady bez niego - wcale nie oznacza on jednak podziału na my i oni, jedynie organizację wspólnej rodziny; także dlatego, że moje godziny pracy sa ruchome, mogę wyjść wcześniej i - przykładowo - zdążyć na 16 na basen dziecka, mąż nie może

      Moim zdaniem to wszystko chodzi o to wewnętrzne nastawienie, a nie o konkretne działania czy cele

      pozdrawiam!

      Usuń
  4. Ola:)
    Byc moze , ze nie tylko Ty w tym wszystkim grasz solo, ale Ci inni czlonkowie tej waszeh rodzinnej spolecznosci tez graja swoje solowki. Twoje solo, bo Twoja wanna, meza solo bo matka do wanny nie moze. Maly tez ma swoje solo i wez to poskladaj w jeden zgodny chor? Kazdy ma inne widzimisie i kazdy ciagnie w swoja strone, ale tak jako kobieta, dla ktorej poswiecanie sie bliskim to przeciez naturalna sprawa, bardziej naturalna niz dla faceta, doradze Ci abys o przywrocenie wanny zawalczyla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania, dzisiaj zapytałam męża czy już szuka mi wanny na górę
      jeszcze nie :(

      jak widzisz, walczę (tu zresztą nie chodzi tylko o mnie ale o wygodę kąpania dzieci co wieczór... przy prysznicu cała łazienka jest mokra! no i dzieci też uwielbiają "popływać")

      Usuń
    2. Widzisz kurcze...faceci tak maja.
      Wiesz co? Nie mam nic prezciwko starszym osobom, ale one tez musza dopasowac sie do innego swiata, do ktorehgo weszly, zastaly, czy jak to zwac... Musza wiedziec, ze nie zyja w domu syna same i twez czasami musza odebrac nawet na starosc lekcje pokory. "HAlllllo! Tutaj mieszka jeszcze Ola z dziecmi!"
      Niech sobie maz chetnie zrezygnuje z czegos swojego na rzeczy rodzinki- konkretnie mamy. Zaloze sie, ze jego mama tego od niego absolutnie nie oczekuje.
      Oj biednas TY Olu:)) Ale tak pozytywnie to mowie...bo szarpiesz sie w srodku. oby tylko z tego wyszlo cos pozytywnego:))

      Usuń
    3. Wanna wraca!!
      Nawet nie musiałam specjalnych kołków ciosać na głowie, mąż zaakceptował pomysł, że można zrobić prysznic obok wanny - bo mamy tam wystarzcająco dużo miejsca!
      ufff mała rzecz a cieszy :)

      Usuń
    4. Pieknie, bo Olu...moze nie wszyscy, ale przeciez w modlitwie sila:))) Nieprawdaz? (p)

      Usuń
  5. ...mam przed oczami taki obraz: jesienny zimny dzien. Wszyscy "okutani" w
    grube szale, kurtki, buciory...a tu nagle- cyganskie dzieciaki: bose!
    I nic...smieja sie, gaworza...
    Im wiecej jest w naszym systemie immunologicznym naszej realizacji, tym trudniej jest pokonac go trudnosciom zycia...Szczesliwy czlowiek, tak jak zdrowy organizm inaczej reaguje na zla pogode...
    Wycyganic wiecej szczescia dla siebie, a ono jest zaraznym wirusem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda! szczęście jednak to wynik (?) wewnętrznego życia, nie zewnętrznych warunków
      w sumie o tym tu piszę... odciąć się od negatywnego wpływu waruków, a raczej - próbować, upadać, podnosić się, próbować znowu
      I doceniać to, co się ma

      jak to leciało...

      Dziękuję za:

      - bałagan, który muszę posprzątać po imprezie, bo to oznacza, że mam przyjaciół,
      - podatki, które muszę zapłacić, ponieważ to oznacza, że jestem zatrudniony,
      - trawnik, który muszę skosić, okna, które trzeba umyć, bo to oznacza, że mam dom,
      - ubranie, które jest troszeczkę ciasne, ponieważ to oznacza, że mam co jeść,
      - cień, który patrzy, kiedy pracuję, bo to oznacza, że jestem na słońcu,
      ciągłe narzekanie na rząd, ponieważ to oznacza, że mamy wolność słowa,
      - duży rachunek za ogrzewanie, bo to oznacza, że jest mi ciepło,
      - panią, która siedzi za mną w kościele i drażni swoim śpiewem, ponieważ to oznacza, że słyszę,
      - stosy rzeczy do prania i prasowania, bo to oznacza, że moi ukochani są blisko,
      - budzik, który odzywa się każdego ranka, ponieważ to oznacza, że żyję,
      - zmęczenie i obolałe mięśnie pod koniec dnia, bo to oznacza, że byłem aktywny.

      Usuń
    2. Jak to "odciąć się od negatywnego wpływu warunków"?
      Co to znaczy? Przepraszam Cię najmocniej, ale nie rób z Pana B. bóstwa egocentrycznych, infantylnych głuptasów
      Ja to chyba kiedyś na Frondzie widziałem i od razu mnie wkurzyło.
      "panią, która siedzi za mną w kościele i drażni swoim śpiewem, ponieważ to oznacza, że słyszę" : nie, to oznacza, że nic nie rozumiesz z sensu pobytu w tym kościele i że cholery z tobą można dostać słuchając tego JA JA JA
      Cos tu się, Olu nie zgadza.Nie chodzi przecież o samo dziękowanie, za cokolwiek, najlepiej z zamkniętymi na rzeczywistość oczami, tylko o szukanie sensu w prawdziwym cierpieniu. Czubek wygłaszający te powyższe podziękowania
      dziękowałby Panu B. za ładną pogodę - tego zaropiałego brudnego włóczęgi z krzyżem nawet by nie zauważył.

      Pozdrawiam

      Usuń
    3. @ Ola:))
      Tak mamy za co dziekowac...choc ja nie umiem, moze kiedys umialam, teraz coraz mniej.....

      Widzialam raz w TV pomoc jaka Niemcy niesli bezdomnym w dokuczliwe mrozy. Jeden z nich bardzo ladnie podziekowal im za cieply himalajski spiwor, ale, zeby go nie namawiali na nic wiecej, bo on nic wiecej nie potrzebuje. On ma tu w tym swoim swiecie taka wolnosc, ze NIGDY, za niewiadomo co nie wroci do zycia, ktore ludzie nazywaja "normalnym". Do podatkow nie wroci, czyli do dziekowania za to,ze jest zatrudnionym. Nie wroci do sprzatania, czyli dziekowania, ze ma dom. Nie bedzie dziekowal za skrzeczaca staruszke w lawce za nim...za balagan po imprezie, bo to znaczy, ze ma przyjaciol......

      Usuń
    4. @Juggler
      nie robię nikogo z - jak Go nazywasz - Pana B.
      próbuje zrozumieć niektóre rzeczy, samą siebie w tym wszystkim też
      i tak, piszę/mówię o sobie, bo to mój blog i ja się wypowiadam, trudno, żebym mówiła o kimś innym
      szczerze mówiąc nie rozumiem, czego się czepiasz
      jeśli chcesz mi wypunktować to, że na pierwszym miejscu w moim życiu nie jest Bóg to pewnie masz rację - dlatego chodzę do spowiedzi i ciągle próbuję przewartościować swoje życie
      ale jeśli Cię to tak cholernie irytuje to zanurz się w "Dzienniczku" zamiast włazić na blogi, gdzie z definicji większość autorów pisze o sobie i swoich odczuciach

      a co do dziękowania, to też się nie zgodzę
      moim modelem jest "w każdym położeniu dziękujcie", więc tak, mamy właśnie dziękować nawet za ładna pogodę podczas gdy od miesiąca nie możemy wyleczyć gardła i człowiek w nocy dusi się od kaszlu
      (co wcale nie przeszkadza wygarnąć potem lekarzowi, że to już czwarta wizyta a żadna poważna diagnostyka nie zlecona, i że nie wyjdziesz, póki on nie wykona swojej pracy)

      pozdrawiam

      Usuń
    5. Obraziłaś się? Trudno, prawda jest ważniejsza niż uprzejmość.
      Próbowałem Ci możliwie oględnie wytłumaczyć, że Twojej wierze i Twojemu deklarowanemu miłosierdziu Pan B, powiedział właśnie "sprawdzam!",a Ty wpatrzona w wannę nawet tego nie zauważyłaś. Gehenna w Twoim domu dotyczy kogoś innego, kogoś kogo bezrefleksyjnie nazwałaś "ciężarem męża"
      i komu w tym tekście o cierpieniu nie poświęciłaś ani jednej myśli.
      Prawdziwy przyjaciel- katolik nie przypomniałby Ci "modlitwy Jezusa" tylko zrąbałby Cię za to tak, że buty by Ci pospadały

      Spokojnie, ja nie wszędzie włażę. Kiedy zaczyna się gra w
      "masz rację czcigodny autorze" - wychodzę i drzwi pilnować nie trzeba.

      Kłaniam się

      Usuń
    6. hmm nie obraziłam się, odpowiedziałam przecież na komentarz
      ten post jest o tym, jak JA sobie z czyms nie radzę, więc jest o JA
      nie wiem dlaczego na mnie tak naskoczyłeś, po prostu

      nie znasz moich myśli, nie wszystkie wypisuje na blogu
      dawno temu przyjęłam zasadę nie pisania o innych w mojej rodzinie, ja nie chciałabym, żeby mój mąż pisał o mnie - dlatego ja nie piszę o nim (chyba, że jako neutralny fakt), jego mamie ani jego dzieciach, nigdy tez nie daję ich zdjęć

      a co do przyjaciela... już Ty mnie wystarczająco zrąbałeś, nie mam siły na więcej i jestem wdzięczna za delikatność

      dzięki

      Usuń
  6. Hm... a ja jestem gburem i że mistyczne loty nie dla mnie, to powiem coś innego;) Trudno, o porządnego gbura wcale dziś nie tak łatwo, jak się wydaje:

    Olu, przeczytaj swój tekst jeszcze raz. Tak jednak, jakby to był tekst cudzy. Myślę, że też to zauważysz.::

    wymontowana wanna, burdel w łazience że głowa mała, dzieciaki do brodzika albo do zlewu.z garami.- nieważne. Pewnie ryczą, a co najmniej narzekają, bo w wannie było fajnie i można było nurkować.

    Pani domu, wkurzona jak jeż, eksploduje niczym granat przy byle okazji. Wrzeszczy na dzieci, nie ma na nic czasu, płacze pewnie po kątach,niedosypia, lata z roboty na basen, z basenu na pianino, z pianina po odkurzacz i znowu do roboty. Ledwo już żywa, z zaciśniętymi zębami buduje więzi rodzinne marząc o badmintonie.


    Teraz widzisz?

    Jest wanna, badminton, basen, pianino, wkurwione zombi, mąż , chłopcy, Koryntianie, męczący krewniacy, zmokły wróbel, który ma się, bidula, cieszyć, że już prawie zamarzł!, a udaje mu się pisnąć tylko "kur..a, ja już nie mogę", spowiedź jest, wszystko jest, tylko... gdzie się właściwie podziała ta kobieta, z którą tak bardzo chcesz budować swoją powiększoną rodzinę???W drugim skrzydle pałacu? Za drzwiami dźwiękochłonnymi? Zrobi Ci herbaty albo pogłaszcze po wkurzonej głowie widząc, co się dzieje? Do tego za dużo gadać nie trzeba.. Daje jakoś radę to stare drzewo w tej całej Szwecji, które nawet nie może wdrapać się do wanny?


    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trochę przerysowałeś, ale ... nie aż tak bardzo
      są takie dni
      popołudnia
      wieczory

      a potem dzień ciszy (dzięki Ci, Boże, za przedszkola!) i wszystko wraca do normy... właśnie miałam taki wczoraj, odżyłam!
      przyjaciel mi przypomniał modlitwę Jezusową - jak ja bardzo potrzebuję ciszy! ona wszystko zmienia

      W tym wszystkim jest to "stare drzewo", które ktoś przesadził do wrogiej ziemi
      Robię, co mogę, żeby jej pomóc, naprawdę - zrobię herbaty, podam ciasteczka... ale za wiele nie mogę, bo już nie pogadam (a dla starszych ludzi to jest najważniejsze)... pytam męża co ona mówi, jak się ma. On sam nie wie. Też go to męczy, mama się nie poskarży. Wczoraj pochwaliła mój żurek. kiedyś pierogi i leczo warzywne.
      Ale niestety, ten ciężar spoczywa przede wszystkim na mężu;

      Tak jak wychowanie religijne dzieci na mnie (i tak, tu gram prawdziwie solo... taka natura jednostronnego małżeństwa), tudzież nauczenie ich polskiego (Kami właśnie nauczył się "czy tata czyta cytaty z Tacyta" - logopedyczny sukces!!!)

      pozdrawiam!

      Usuń
    2. P.S. staram się też odświeżyć zardzewiałe urdu, spory wysiłek! taka natura pamięci, szwedzki na razie triumfuje

      Usuń
    3. "... jak ja bardzo potrzebuję ciszy!"
      Przestan marzyc:)) Chwilami bedziesz ja miala z pewnoscia, ale na wypas ciszy (?),niestety- zapomnij, nie zalapiesz sie na wypas z ta cisza.
      Matka, zona, synowa ( gdzie dom teraz bedzie zatloczony , bo staruszka zawitala, roznymi goscmi siedzacymi i dotrzymujacymi owej staruszce towarzystwa, aby sama sie nie czula- w koncu to ten (tamten) swiat szanujacy starych ludzi... a TWoja potrzeba ciszy pojdzie sie pasc, kto tam zwroci na to uwage (?)- no chyba , ze zaczniesz o to zabiegac, aby jednak zwrocono, uszanowano i Twoje Potrzeby)i w tym wszystkim TY:)))

      Ostatnio mi Mala zwrocila uwage, ze ja jej chyba nie lubie od razu po mojej pracy do domu ze swiatlicy zabierac. Przeciez ja kocham na maxa, wiec skad taka obserwacja u tego malego czlowieka? Ano stad, ze po pracy chce mi sie ciszy!!! I kiedy sie wszyscy domownicy najda to sie zaczyna... glosno, gadanie, TV, maszyna do kawy, skwierczy patelnia...normalne domowe zycie "mamo a ja to...mamo a ja tamto...":)))
      I ja to kocham, nie powiem, ale kocham tez te minuty ciszy, kiedy wracam z pracy i wiem, ze mam jeszcze godzine zanim przybedzie reszta:)))

      Usuń
    4. jak mąż czasem zabierze dzieci do parku albo sklepu i siedzę sama w domu to jest mi tak ... dziwnie
      coś nie gra
      najbardziej lubie ciszę wieczoru, gdy wszyscy sa w domu, ale dzieci śpią słodko w cieplutkich łóżkach
      (rzadkie doświadczenie, niestety)

      na szczęście w pracy nie muszę za wiele gadać, maile i system IT, w pracy często odpoczywam!

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...