30 października 2019

Trochę historii

Od spotkania powstaje album "historia dwójki".

Znalazłam się na kilku zdjęciach. Łezka w oku.

Pierwszy obóz i moja ówczesna wachtowa


 Rok 1991

Rok 1991

 Rok 1991 albo 1992

 Rok 1991 albo 1992


Tutaj mnie jeszcze nie ma, to chyba 1989 albo 1990, ale pokazuje standardowy rozładunek sprzętu na obozie:) Wcześniej trzeba to było zapakować na naczepę, oczywiście, rękami tych samych harcerzy.


O Stanicy i życiu


Trochę cicho tu, wiem. Za to na codzień życie buzuje jak szalone.

Mam tak mało zajęć na codzień*, że wymyśliłam niedawno wyborczą wycieczkę do Polski. Chciałam tanio i na krótko, więc bez dzieci. A zatem w piątek wieczorem Wizzem do Pyrzowic za 250 SEK, potem busikiem do dworca w Katowicach, nocleg w hostelu, pociąg w sobotę rano. Poczułam się jak 20 lat temu, kiedy w ten sposób podróżowałam z harcerzami. Bez etapu samolotu, oczywiście. W poniedziałek rano to samo, tylko w drugą stronę, prosto do biura. Całość zamknęła się w cenie 300 złotych.

W przedwyborczą sobotę moja pierwsza drużyna harcerska - 2 WrŻDH - zrobiła nieformalne spotkanie "po latach". Niedawno odnowiłam z niektórymi kontakty (już teraz fejs wie o mojej przeszłości sprzed fejsa chyba wszystko!) - i spontanicznie zorganizowano "zbiórkę na Stanicy".

Trochę nerwowo, ale z ciekawością, pojechałam rowerkiem do naszego harcerskiego ośrodka wodnego (HOW) Stanicy. Czy będę mieć z kim rozmawiać, czy na żywo rozpoznam ludzi, czy przywołam ich imiona... niektórych zresztą znało się głównie z ksywek ;) Potem doszedł strach, że będę musiała sto razy opowiedzieć jak trafiłam do Szwecji, co tam robię, dlaczego mam dziwne nazwisko... 

Ale jakoś to poszło. Z tymi trudnymi tematami, okazało się, że ludzie rozumieją więcej niż myślę, są mniej ciekawscy niż średnia a jednocześnie... mam do siebie tak ciepły stosunek i otwarte oczy na świat, że w zasadzie nie trzeba nikomu nic wyjaśniać. Ot życie nam się przydarzyło.

Spotkanie było niesamowicie fajnym czasem. Kolega określił to potem, że w jednym miejscu zgromadziła się większość ludzi z listy Tych-Którzy-Wywarli-Duży-Wpływ-Na-Moje-Życie. Miałam dokładnie takie samo wrażenie. Nawet nie chodziło o jakąś tanią nostalgię, ale uświadomiłam sobie jak wiele zawdzięczam tamtemu miejscu, tamtej drużynie harcerskiej i że to, kim jestem dzisiaj, formowało się wtedy.




Jak to było, że ja tam trafiłam? Zapytałam mamy, ale nie pamiętała szczegółów. Moja pamięć mówi, że w czerwcu 1990 amam zastanawiałą się, co z nami na wakacje zrobić i poszła nas zapisać na obóz harcersko-żeglarski. Ale dlaczego akurat taki? Może dlatego, że rok wcześniej byłam z siostrą w Kanadzie i tam byłyśmy przez dwa miesiące na półkoloniach żeglarskich, wtedy to był nasz pierwszy – i jakże intensywny – kontakt z pływaniem. Wróciłyśmy zachwycone i obkute w nazwy takielunku po angielsku. Także może prawdziwe korzenie tej sprawy tkwią właśnie w Kanadzie..? Mama zobaczyła, jak nas to wciągnęło i chciała, żebyśmy pokontynuowały?

Tego nie dowiem się nigdy, na sądzie ostatecznym może.

Grunt, że wtedy właśnie prawdziwie włączyłam się w ten najpiękniejszym ruchem, jaki istnieje w Polsce – harcerstwo.

Drużyna okazała się być bardziej środowiskiem żeglarskim niż harcerskim. Intensywnie się szkoliliśmy i szybko porobiłam patenty. Potem zaczęły się rejsy zatokowe i morskie, Mazury tylko jako przerywnik. Miałam jednak wielkie pragnienie pójścia wgłąb harcerskiej służby, dlatego po kilku latach odeszłam z drużyny i zaczęłam prowadzić swoją.

Przyznam, że lekceważyłam długo tę pierwszą – „dwójkę”. Teraz zobaczyłam ją w zupełnie innym świetle.

To była potężna siła i żaden przypadek.

Na tym spotkaniu poznałam pierwszego drużynowego, jeszcez z lat 70-tych. Na tym naszym ognisku, dla „weteranów”, wygłosił gawędę o początkach drużyny i swojej wizji. Andrzej okazał się człowiekiem pełnym wiary w Boga i oddanym Sprawie – żeglarstwo zawsze było czynnikiem, który miał przyciągać młodych, a harcerstwo miało ich potem wychowywać i przemieniać. No i dokładnie to stało się ze mną.

Pomijając aktywność towarzyską czy w Kościele, ale całe moje życie byłam przekonana, że to nie studia zapewniły mi dobre prace i ciekawy rozwój kariery. To wszystko dzięki talentom, odwadze i wewnętrznej spójności, rozwiniętym w harcerstwie i podczas rejsów. Na morzu nie ma srania po krzakach, jak to się mówiło – navigare necesse est, vicere non est necesse



Dwójki już nie ma ponoć. Na Stanicy działają dwie inne drużyny, ponoć duch w narodzie podupadł.

Ale może właśnie dzięki takim spotkaniom powróci to, co tak ważne?

Już rozpaliło się ognisko,
Dając nam dobrej wróżby znak.
Siedliśmy wszyscy przy nim blisko,
Bo w całej Polsce siedzą tak
Siedzą harcerki(rze) przy płomieniach
Ciepły blask ognia skupia je(ich),
Wszystko co złe to szuka cienia
Do światła dobro garnie się
Mówiłeś, druhu komendancie,
Że zaufanie do nas masz,
Że wierzysz w nasze szczere chęci,
Wszak ty harcerskie serca znasz.
Warunki tylko warunkami,
Od dawna już słyszymy to,
Lecz my jesteśmy harcerzami
I zwyciężymy wszelkie zło.




*sarkazm 😊

13 września 2019

Niebieski!

Wczoraj w sklepie muzycznym.

Od kilku dni woziłam gitarę w samochodzie, bo nie znajdowałam czasu na pojechanie do muzycznego. W końcu udało się po szkole syna, więc był ze mną. Załatwiliśmy sprawę z gitarą, pan był super pomocny i miły. Teraz czas na relaksik - idziemy na oddziały z perkusjami, pianinami i ukulele, dziecko ciekawe świata. Sama zresztą lubię pobuszowac w sklepie muzucznym.

W końcu zobaczył harmonijki. Oczy mu się zaświeciły i przypomniał sobie, że od dawna marzył.

No to wybieramy. Mają różne kolory, to takie modele pod dzieci.

Nasz pan od gitary obsłużył innych i wraca do nas. A my sobie gadamy po polsku, drogą eliminacji zostały dwa kolory:

- To jaki chcesz kolor, Kami, czerwony czy niebieski?

Kami myśli... i myśli... szwedzki sprzedawca się wtrąca i mówi po polsku:

- NIEBIESKI.

I dodaje, już po angielsku:

- Tak jak drugie pole na torze żużlowym.

Oniemiałam na chwilę. Ale natychmiast sprostowałam:

- No chyba,  że mamy mecz ligowy.

Pan się zaśmiał i zgodził ze mną. Dużo tych meczy ligowych ostatnio oglądam, jest z czego być dumnym. No i czasem łezka się zakręci na widok Olimpijskiego...

Natychmiast dodałam, żeby wiedział, kto tu rządzi:

- Sparta Wrocław!!!!

A pan na to:

- Tak, wiem, jedzie w finale z Unią Leszno. Powodzenia!

Teraz po prostu zbaraniałam. Szwed zna polską ligę! Najwyraźniej też ma polski Canal+ bo zna kolory kasków po polsku :)

Chwile  porozmawialiśmy. Pan Jonas oczywiście wiedział także, że Bartosz Zmarzlik jest kandydatem na zwycięzcę cyklu Grand Prix.

Potem się okazało, że zna mojego kolegę z pracy, Konrada, który jest byłym zawodnikiem i kiedyś jeździł w Włókniarzu (NB niesamowicie fajny kolega z niego, Polak pełną gębą ale urodzony w Szwecji, bezcenna skarbnica wiedzy o szwedzkim systemie - bo zna go od środka i nie kupuje propagandy mediów).

Jaki mały ten świat. Od razu milej mi się mieszka w Szwecji.

Jutro znowu pójdziemy do sklepu muzycznego, Kubuś chce czerwoną harmonijkę. Może Spartanie już wejdą jedną noga na to złote podium...?



20 sierpnia 2019

Postny chlebek

Mała dygresja, ale trochę w temacie poszczenia :)

Któryś z dawnych czytelników bloga pytał mnie kiedyś o ciasteczka do piwa. Wtedy nie znałam takich, ale teraz chętnie pomogę. W Szwecji to dość znany chlebek, nawet doczekał się gotowych mieszanek w supermarketach - wystarczy dodać mąkę i wodę i upiec.

Ale ten chlebek bardzo łatwo zrobić w każdych warunkach, a w mojej rzeczywistości postu Daniela idealnie nadaje się na wyjście (trzeba pilnować węglowodanów i glutenu, najlepiej żeby go nie było). Także dzisiaj piekę, bo wczoraj skończyłam 14-ty dzień!

Nadaje się też jako przekąska do piwa, jak wspomniałam wyżej.

Składniki:

1 dl ziarenek słonecznika
1 dl pestek z dyni (obranych!)
1 dl sezamu
1 dl siemienia lnianego
Można dosypać 2 łyżki chia, można dodać suszone warzywa
Sól

Dodać ulubionych przypraw, polecam zacząć od samej soli i potem dopiero kombinować :)

Mieszankę zalać wrzątkiem, tak, żeby tylko przykryło, ok 2 dl to będzie.

Dodać 2 łyżki łagodnego oleju (uwaga na oliwę z oliwek, potrafi być gorzka i zepsuje smak!).

Dosypać 2-3 dl mąki kukurydzianej, ma wyjść konsystencja pasty.

Pieczenie:

Przygotować blachę z papierem do pieczenia, uformować z ciasta płaskie paski o szerokości ok 5-6 cm, grubości 2-3 mm. Im cieńsze, tym lepsze. Ponacinać potem łopatką w poprzek, żeby wydzielić "kromki" chlebka. Można też "zalać" całą blachę i potem kroić, jak komu łatwiej.

Piec w 180C przez ok. 1 godzinę - trzeba dogądać, zeby się nie przypaliły. Mają być złociste.

Chlebek jest przepyszny, nawet moje dzieci uwielbiają. Piszę nawet, bo dzieci ponoć nie lubią twardych rzeczy typu skórki od chleba, ale ten im bardzo wchodzi. Ten jest kruchy, ale nie twardy.

zdjęcie pożyczone stąd

13 sierpnia 2019

Szukam, szukania mi trzeba

Wakacje w Polsce to zawsze bardzo intesywny czas, w którym bardzo trudno cokolwiek kontrolować. Każdy uczestnik wakacji ma swoje oczekiwania a ja próbuję to posklejać. Za każdym razem obiecując sobie, że to ostatnie wakacje w Polsce, że więcej nic nie organizuję, bo i tak każdy niezadowolony.

Oczywiście na wyjeździe każdemy serca się krają, lecą łzy i zawsze słyszę "mamo, bylo super, dlaczego nie możemy mieszkać w Polsce".

No na razie nie możemy, trzeba się modlić o pomyślne wiatry, tak to ujmę.

Czasem zastanawiam się, czy warto wracać na te krótkie okresy, może to jest ta ręka, co została na pługu gdy trzeba iść za Nauczycielem...? Ale jak nie wracać, jak nie pokazać korzeni, ja można zaniedbać matkę? Czcij ojca swego i matkę swoją przecież. No i otwieram dzieciom drzwi, których nawet nie widzą w Szwecji (klik klik filmik z półkolonii sportowych)...


Byliśmy w Karkonoszach przez kilka dni, siostra ma tam domek. Była gitara, pogodne noce na tarasie i orkiestry świerszczy wieczorami. Teraz dzieci chodzą i śpiewają na cały głos "niechaj zalśni Bukowina w barwie malin" oraz "Sielankę o domu".

Już przed wakacjami odkopałam stare śpiewniki, kiedy to nasza szwedzka schola spotykała się na różnych grillach i innych kawkach. Okazuje się, że są piosenki, które prawie wszyscy moim znajomi Polacy znają - to stare "turystyczne" ballady oraz poezje w wykonaniu Starego Dobrego Małżeństwa, Wolej Grupy Bukowina, Grechuty i Elżbiety Adamiak...

Zaśpiewałam niektóre z tych piosenek pierwszy raz od wielu lat. Najpierw nie byłam w stanie wyśpiewać niektórych, bo przyszło ogromne wzruszenie i bardzo zatykało mi gardło. Potem się zasmuciłam, bo zobaczyłam jak daleko odeszłam od tych ideałów.

Chodzą ulicami ludzie
Maj przechodzą lipiec, grudzień
Zagubieni wśród ulic bram
Przemarznięte grzeją dłonie
Dokądś pędzą, za czymś gonią
I budują wciąż domki z kart.

A tam w mech odziany w kamień
Tak zaduma w wiatru graniu
Tam powietrze ma inny smak.
Porzuć kroków rytm na bruku
Spróbuj znajdziesz jeśli szukasz
Zechcesz nowy świat, własny świat.

Płyną ludzie miastem szarzy
Pozbawieni złudzeń, marzeń
Omijając wiąż główny nurt.
Kryją się w swych norach krecich
I śnić nawet o karecie
Co lśni złotem nie potrafią już.

A tam w mech…

Żyją ludzie asfalt depczą
Nikt nie krzyknie, każdy szepce
Drzwi zamknięte zaklepany krąg.
Tylko czasem kropla z oczu
Po policzku w dół się stoczy
I to dziwne drżenie rąk.

 Stałam się właśnie takim człowiekiem miastem szarym, pozbawionym marzeń i złudzeń. 


Może nie całkiem tak, nie kryję się w żadnej norze kreciej ani nie przepraszam, że żyję, ale rzeczywiście moim jedyym marzeniem jest teraz wychować dzieci na ludzi. Wiecie o co chodzi, nie będę rozwijać. Reszta to środki do celu. 

A jeśli dom będę miał, to będzie bukowy koniecznie... pachnący i słoneczny... Zaproszę dzień i noc, zaproszę cztery wiatry. Dla wszystkich drzwi otwarte, ktoś poda pierwszy ton, zagramy na góry koncert.
(...) A zmęczonym wędrownikom odpocząć pozwolą muzyką, bo taki będzie mój dom.

Cóż... mimo deklaracji sprzed lat mój dom taki nie jest. Owszem, śpiewamy w nim, dzieci uwielbiają śpiewać... ale nie jest to dom spontaniczny ani pełen szalonych pomysłów. Mój mąż zdecydowanie nie jest typem romantycznego barda, stąpa twardo po ziemi. Czy to ten zaklepany krąg...?

Z drugiej strony, romantyczni bardowie źle kończą...

Może to po prostu odwieczy konflikt serca i rozumu, a może kryzys wieku średniego mnie dopadł...

Po przyjeździe z gór do Wrocławia biegałam i myślałam...  Oczywiście wszystkie trasy musiały dotrzeć do ukochanej Odry, także w głowie brzmiało mi O dobra rzeko, o mądra wodo...

 
Wróciliśmy. Praca, szkoła (od dzisiaj!), treningi...

Ale coś się zmieniło. Przypomniałam sobie, że nie chcę żyć z nosem przy ziemi. Chcę znowu zacząć marzyć. Teraz trzeba do tego być odpowiedzialym, nie tak jak kiedyś.

Nie wiem jeszcze co i jak trzeba zrobić.

Przyznam się Wam, że podjęłam w tej intencji post Daniela. O światło Ducha Świętego, który przecież wieje kędy chce i działa w poprzek wszystkich utartych schematów.

Szukam, szukania mi trzeba, domu gitarą i piórem
A góry nade mną jak niebo, a niebo nade mną - jak góry.

2 lipca 2019

Nic nie jest na zawsze

Jest kilka rzeczy, które kocham w Szwecji. Są nią plaże i oddech, jaki dają. Te dzikie plaże, których nie ma już w Polsce są chyba właśnie tutaj (nawet jeśli niedaleko plaży jest czynna i czysta toaleta, a do parkingu nie trzeba iść 5 km).

Niedawno zorganizowałyśmy naszej drogiej przyjaciółce urodziny... na plaży. "My" to pewne nadużycie, większością zajęła się Kasia. Ona rzuciła pomysł imprezy, potem dogadałyśmy szczegóły - miejsce i menu. Organizacji miejsca podjęła się Kasia, reszta dostarczyła jedzenie i picie.

Przyjechałam w umówione miejsce... i oniemiałam. Wyobraźcie sobie reklamę egzotyczych wczasów - plaża, świece, biały tiul nad stolikiem z szampanem i truskawkami, w tle zachodzące słońce....

To właśnie zorganizowała Kasia.

Zatroszczyła się o szczegóły takie jak porcelana, kieliszki, kwiaty i poduszki do siedzenia. I o tiul, oczywiście. 



Ale najważniejsze było to, że Natalia - jubilatka - niczego się nie spodziewała. Przywieziono ją z zawiązanymi oczami :)

Nie muszę mowić jak ogromnie się wzruszyła. Nie będę zdradzać osobistych szczegółów, ale Natalia doświadczyła tu w Szwecji wielu trudności i upokorzeń, nasza przyjaźń to była jedna z niewielu jasnych stron ostatich kilku lat jej życia. Wyszła zwycięsko ze wszystkich prób, a na przypieczętowanie wstania z kolan zdecydowała się wrócić do Polski na stałe. To był przy okazji jej pożegnalny wieczór.

Jeden z najlepszych wieczorów tego roku dla nas wszystkich, choć pełen tego smutku rozstania.




Mamy tu wiele takich plaż. Ale każda z nich będzie mi teraz przypominać Natalię. Jestem pełna podziwu dla tej młodej matki, która podjęła decyzję o nowym początku, świadoma tego, że inni mogą to odebrać jak porażkę i że dzieciom funduje chaos zmiany systemu szkolnictwa.

Kami bardzo mocno przeżywa jednak utratę przyjaciela - synka Natalii. To już drugi przyjaciel, który "go zostawia". Mamo, dlaczego wszyscy mnie opuszczają...? pytał co kilka dni ze łzami w oczach jak się tylko dowiedział.

C'est la vie, synku. Nic nie jest na zawsze na tym świecie. Ale to, co prawdziwe i wartościowe przetrwa w naszych sercach.

10 maja 2019

Drenaż mózgu

Ponoć co Cię nie zabije, to Cię wzmocni.

Najpierw przez ponad miesiąc szkoliłam mojego następcę w starej pracy. Proces rekrutacji, jaki się dokonał, okazał się istnym skandalem - kadrowa chciała ordynarnie wcisnąć swojego protegowanego, który nie miał żadnych kwalifikacji, więc tak napisała ogłoszenie, że w zasadzie każdy mógł aplikować. Napisała je kilka tygodni po moim złożeniu wypowiedzenia, po tym jak już miała wybranego kandydata. Na jej nieszczęście zgłosiło się jeszcze kilka osób z mojej firmy i wybrali kogoś nieco bardziej nadającego się. Ale całość rozegrała się w czasie trzech dni (tak, ja wiem w 3 dni można umrzeć i zmartwychwstać) i wiele zdolnych i doświadczonych osób z firmy nie miało szans zdążyć się dowiedzieć, że ja odchodzę i mogą kandydować na moje stanowisko.

Także szkoliłam zupełnego świeżaka... Miałam w miesiąc przekazać 13 lat wiedzy i doświadczenia komuś kto nie ma pojęcia co firma właściwie robi - a i na systemach informatyczych się zupełnie nie znał. Tyle, że był po studiach ekonomicznych.

Każde kliknięcie myszką oznaczało wyjaśnianie co robię i dlaczego. Musiałam nawet nauczyć go narzędzi pracy, bo on nigdy nie miał do czynienia z bazami danych. Napisałam wiele stron procedur i instrukcji. Dodatkowo pół firmy ustawiało się w kolejce po "tylko ten ostatni raport, zanim odejdziesz". 

6 maja skończyło się. Odeszłam.

I cisza w eterze... 

Nikt do mnie nie dzwoni, nie pisze, choć wiem, że proces mocno kuleje. Spotykam czasem dawnych kolegów na lanczu. Wszystko kuleje, ale co z tego. Nikt się zbytnio nie przejmuje, kuśtykają do przodu, ale czyż całe życie tak właśnie nie wygląda? Codziennie każdy toczy tę samą walkę...

Teraz widzę, że za bardzo się spinałam, nie warto było. Wydrenowano mi mózg i byłam skrajnie zmęczona przez te ostatnie tygodnie. A nawet o wiele dłużej. Wypaliłam się trochę.

Spięcie tego z całą resztą normalych domowych obowiązków udawało się średnio - nie wiem za bardzo co się działo w święta wielkanocne, chyba się odbyły...

A potem pojechałam się zresetować do Gdańska, na coroczne warsztaty muzycze "Muzyka Duszy". Było mi to potrzebne jak nigdy dotąd.

I chyba się udało, póki co nabrałam sił na kolejne tygodnie - sił, które będą mi bardzo potrzebne do nauki nowej pracy... bo teraz ja jestem świeżakiem, który się wdraża!! O tym w kolejnym poście.

A na razie zapraszam na koncert! W tym roku stałam zupełnie gdzie indziej niż w poprzednich latach, ciekawe kto się połapie :)



7 marca 2019

O poszczeniu

To ten czas kiedy mamy pościć. Odnowić relację z Bogiem. Nawrócić się.

Najpierw postanowiłam zrobić koleja edycję postu Ewy Dąbrowskiej - kiedy lepiej niż w wielkim poście? Przecież po to głównie się propaguje rekolekcje z postem Daniela, robione dietą ED.

Opowiadałam koleżance swoje zamiary, na co ona zapytała "a Ty chcesz to zrobić dla siebie czy dla Jezusa?"

Postawiło mnie to do pionu muszę przyznać. Od czasu pierwszego postu, który poszedł mi bardzo dobrze, zmieniłam radykalnie styl żywienia ...i życia. Każdy niemal dzień zaczynam od zielonego koktajlu, w tydzień mja rodzina zjada 3 kg czerwonych grejpfrutów (dzieci pokochały!) a ewentualne słabości słodkościowe rekompensują dziesiątki wybieganych kilometrów.

Udało mi się wrócić z bardzo dalekiej podróży - dawno zapomniałam o bólach kręgosłupa, zadyszce przy wchodzeniu na schody czy za ciasnych ubraniach. Wreszcie mam sporo energii a godzinny bieg o 6 rano stał się najlepszym sposobem na poranną modlitwę i pokój w sercu.

Czy kolejne tygodnie na warzywach naprawdę są tym, co mnie nawróci...? Czy naprawdę moja dusza tak wiele zyska na skrupulatnej dbałości o skład posiłku?

Sama zaczęłam mieć wątpliwości.

Dodatkowo także dlatego, że bieganie wymaga białka i weglowodanów. Inaczej ponoć organizm zaczyna żywić się własnymi mięśniami - mogę wpędzić się w kontuzje. Na poście Dąbrowskiej nie wolno intensywnie ćwiczyć, wszyscy prowadzący to wyraźnie podkreślają.

Poszukałam zatem inspiracji u mądrzejszych. Ojcowie Pustyni zawsze na propsie, jak by to powiedziała młodzież ;)

A na serio. Już pierwsze słowa o "dietach jakichś proroków" mnie uderzyły, poczułam jakby zostały skierowane właśnie do mnie.

To właśnie wcielę w zycie w tym Wielkim Poście. Prosto i na temat:



A za lekturę duchową posłuży mi doskonała książeczka, otrzymana niedawno w prezencie. Chyba się starzeję skoro wydawnictwa z 1890 są dla mnie więcej warte niż współczesne rekolecje, z językiem dopasowanym do "dzisiejszego świata".

Będę Wam cytować conieco, bo warto. Zaczęłam w wigilię Środy Popielcowej.



Życzę moim czytelnikom owocnego przeżycia tego czasu. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz! Memento Mori!

4 marca 2019

O naiwności

Nikt nie komentuje, pewnie nikt nie czyta.

Co zrobić, takie życie. Najwyraźniej byłam naiwna ;)

A może po prostu wszystko kiedyś się kończy.

Szwecja też się kończy. Ostatnio media głośno lamentują o najnowszych decyzjach sądów - otóż nie trzeba w żaden sposób udowodnić swojej tożsamości, żeby otrzymać azyl. Tym samym kolejną pętlą sznura związano ręce urzędowi migracyjnemu. Już chyba nie został żaden argument, żeby odmówić azylu...

Do tego pojawił się problem powracających żołnierzy ISIS i ich rodzin. Codziennie widzę nowe artykuły na temat tego, jak to byłe żony IS żałują swoich decyzji i chcą po prostu wrócić do "domu" i zapewnić byt dzieciom. Przecież dzieci takie niewinne... Co tam, że tłem tego typu decyzji jest wyparcie państwa islamskiego z dotychczasowych terenów i uwięzienie pojmanych tam jego członków. Przecież kobiecie trzeba wierzyć, nie?

Na szczęście pojawiają się też relacje z obozów dla uwięzionych, w których inne kobiety przekonują, że one są dumne z tego, czego dokonało państwo IS. Ale to kropla w morzu tej debaty, szwedzcy politycy u koryta postulują procedury ściągania szwedzkich obywateli do domu oraz ich resocjalizacji.  Co tam, że większość z nich urodziła się poza Szwecja, nienawidzą swojej nowej ojczyzny, kochają tylko jej zasiłki oraz plany zozprzestrzeniania islamu... "IS-Szwedzi" to nowe pojęcie ukute na potrzeby poprawnego pisania o problemie. Nie terroryści, nie najemnicy - "dzieci IS", "Szwedzi IS" tudzież "wojownicy IS".

Także prawdziwy problem polega na tym, że na czele Szwecji stoi banda idiotów - bo inaczej tego nie można określić - która kupi te wszystkie kłamstwa. Czy to z braku rozeznania, czy też z powodu rozkazu rozmontowywania europejskich społeczeństw. Tak czy owak jestem pewna, że czeka nas kolejna fala "naiwności".

Naczelna redaktorka Goteborgs Posten napisała doskonałe podsumowanie tego zjawiska - "To tylko szwedzka naiwność". Jak to jest, że pracownik w firmie odpowiada za swoje decyzje i pracę, a polityk po prostu powie przed kamerami, że "okazaliśmy się naiwni" i dalej zajmuje swoje stanowisko? Od lat słyszymy to samo bicie się w piersi ze strony socjalistów (och, jakie to chwalebne, potrafia się przyznac do błędu!), a potem jesteśmy świadkami coraz większych absurdów.  Takich jak w/w wyrok sądu o braku konieczności udowodnienia swojej tożsamości, albo zatrudnianie nielegalnych imigrantów do prac wymagających dokładnego prześwietlenia pod względem bezpieczeństwa (sprzątacze w policji i na lotnisku Arlanda), kończąc na krytykowaniu Szwedów za brak integracji z "nowymi" - to przez tę szwedzką ksenofobię mamy tyle strzelanin i przestępczości imigrantów! Młodzieżówka zielonych przeszła samych siebie w tym ostatni artykule...

Naiwność to tylko pozornie dobra cecha, tak Szwedzi myślą o sobie - dobry, poczciwy człowiek, nie przewidział całego zła tego świata. Ale synonimem tego słowa jest "niedojrzały", "dziecinny" i "łatwo dający się zwieść". Zaś przeciwieństwem - "dojrzały", "odpowiedzialny" i "realista". Najważniejsi przywódcy państwa nie mogą zasłaniać się niewiedzą, bo wielu ekspertów od lat biło na alarm. Oni WYBRALI drogę naiwności. Szwedzka niedojrzałość demonstruje głębokie strukturalne problemy z oceną rzeczywistości, pokazuje jak potężne jest zakłamanie całego społeczeństwa.

Bo ktoś głosuje na tych ludzi, prawda?

Jeśli komuś się wydaje, że osiągnięto granice absurdu, polecam poczytać* szwedzką prasę. Czy raczej nie szwedzką - prasę z Absurdistanu.




*google translator daje radę ze szwedzkim

26 lutego 2019

O cywilizacji łacińskiej

Polecam śledzić wykłady i artykuły księdza Jacka Gniadka. Pisze bardzo mądre rzeczy, ma rozeznanie w teoriach ekonomii, a przede wszystkim - ma katolicką perspektywę. Wypowiada się o ekonomii i Unii Europejskiej, ale widać, że w tym wszystkim interesuje go człowiek. Bo właśnie, nie da się oddzielić godności człowieka od rozwiązań polityczno-gospodarczych, nie jesteśmy żadną masą, która ma dostosowac się do teorii chorych umysłów, ale osobami stworzonymi na wzór i podobnieństwo samego Boga.

Gdy czytam komentarze księdza Gniadka czuję to samo ożywcze tchnienie Prawdy, które towarzyszy lekturze Fultona Sheena i Chestertona. Nie umiem tego nazwać, ale to takie poczucie sensu i porządku. Świadomość fundamentu budowli i tego, że ściany są dobrze zbudowane, a dach nie runie nam na głowę.

Niedawno cytował Feliksa Konecznego, z okazji 70. rocznicy śmierci historyka.

Z tej okazji warto kolejny dzień pochylić się nad jego spuścizną, a zachęca mnie do tego dobry tekst Filipa Menchesa. FK opisał swoje spostrzeżenia na temat cywilizacji. Podobnie jak wielokulturowość nie jest możliwa na dłuższą metę na jednym terytorium państwa narodowego, podobnie obecność różnych cywilizacji doprowadzi do konfliktu i wygra silniejsza, niekoniecznie ta bardziej wartościowa. Łatwiej jest zburzyć bibliotekę, niż ją zbudować. Rozważania FK mają swoją wagę w kontekście dyskusji na temat wolnego runku, który nie istnieje w próżni kulturowej czy cywilizacyjnej. Z pewnością jedyną cywilizacją, w której może on zaistnieć w pełni, jest cywilizacja łacińska, która opiera się na chrześcijańskim personalizmie. Prawa prakseologiczne opisane przez Ludwiga von Mises'a działają wszędzie. Przy ograniczonej wolności zewnętrznej, będą działać w ograniczonym zakresie.

FM trafnie zauważa, że oddalone zostało dzisiaj oddziaływanie cywilizacji turańskiej na Polskę. Istniej jednak nowe zagrożenie. FM pisze: "Natomiast być może w III RP odnowił się konflikt cywilizacji łacińskiej z cywilizacją bizantyńską jako „metodą ustroju życia zbiorowego” Unii Europejskiej (a zwłaszcza państw jej twardego jądra, czyli Niemiec i Francji). Lewicowo-liberalny establishment UE uważa chrześcijaństwo za ideologiczną konkurencję. Oczywiście przyzwala katolikom uczęszczać co niedziela na mszę świętą. Ale jeśli w ich rodzinach dzieci wychowane są w przekonaniu, że aborcja czy współżycie osób tej samej płci to grzechy ciężkie, wówczas wstępują oni na wojenną ścieżkę z politykami i urzędnikami stojącymi na straży unijnych wartości."

https://tygodnik.tvp.pl/41206949/cywilizacje-nie-sa-sobie-rowne-polske-juz-raz-zabila-wielokulturowosc?fbclid=IwAR1hNxcDxPaeSI6_S_UfQcHcdDjbINUNVg0b5EnYUlx9bhGIV29uscqOpyk

Innego dnia.

Wybrałem się w Warszawie na konferencję z tej okazji, by posłuchać prof. Pawła Skrzydlewskiego. Jest filozofem i obronił kiedyś pracę doktorską o "Wolności człowieka i sposobie jej realizacji w cywilizacji łacińskiej w ujęciu F. Konecznego".
Kilka lat temu w wywiadzie dla "Teologia polityczna" PS zwrócił uwagę na to, że Unia Europejska jest budowana na poważnych błędach antropologicznych. UE jest tworem bizantyjskim, a większość państw w UE odwołuje się do cywilizacji łacińskiej. W cywilizacji bizantyjskiej mamy do czynienia z centralizmem, biurokratyzmem oraz fiskalizmem. Polityka cywilizacji łacińskiej budowana jest natomiast w oparciu o interes narodowy, społeczny solidaryzm i dekalog. Taka synteza rożnych cywilizacji nie ma szans na powodzenie.
Warto przypomnieć, co FK pisał o państwie łacińskim w "Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej" (1997): "Rząd nie powinien mieć nic wspólnego ze sprawami społecznymi. Te mają być pozostawione wyłącznie samorządom społecznym. Im mniej urzędów, tym lepsze państwo. Gdzie biurokracja urosła na więź państwową, tam musi dojść do tego, że rządziciele będą umysłowo niżsi od przeciętności w danym kraju. [...} Ręka rządu, położona na sprawach społecznych staje się ciężką niezdarną łapą rządową, psującą wszystko... nawet w najlepszej wierze." (s. 67-68).
Jeżeli to wziąć pod uwagę, to niewiele zostało nam z cywilizacji łacińskiej...

Bardzo uderzyły mnie te teksty. Poczytałam wszystkie podane linki i aż usiadłam z wrażenia. Ktoś juz dawno opisał to, w czym żyjemy dzisiaj! Centralizm, biurokracja, fiskalizm i fałszywa wolność.

Szwecja jest zawsze w awangardzie, jak to kiedyś ujął Maciej Zaremba. Wszystkie nowinki od razu się tu przyjmują i są ochoczo testowane na małym hermetycznym społeczeństwie, które boi się konfliktów, szanuje władzę oraz zapomniało kim naprawdę jest człowiek. Liczy się idea i poprawianie świata, Szwed jest szczęśliwy jeśli podniesie sobie podatki w celu walki ze zmianami klimatu! Ale wyraź na głos swój sprzeciw wobec aborcji - jesteś wrogiem publicznym numer 1.

Najwyraźniej w dziedzinie upadku cywilizacji też jest w awangardzie. Ostatnio pojawiło się w mediach podsumowanie nowego rządu - od lat kompetencje polityków są coraz niższe, ale teraz osiągnęły dno. Dziwi to autora w kontekście faktu, że szwedzki obywatel ma przeciętnie wyższe wykształcenie niż średnia krajów OECD.  Natomiast wśród czołowych przedstawicieli rządu i ministerstw nie ma już nikogo z tytułem akadamickim, a coraz większa rzesza nie ma absolutnie żadnego wykształcenia. Za to ma w CV przynależność do partii oraz laurki wierności ideom socjalizmu. Bierni, mierni ale wierni - rząd BMW.
https://www.expressen.se/ledare/linda-nordlund/bedrovligt-lag-utbildning-bland-lofvens-ministrar/
"Żałosnie niskie wykształcenie wśród nowych ministrów"

Najwyraźniej to Feliks Konieczny miał rację - jesteśmy świadkami upadku cywilizacji a Szwecja w tym przoduje. Stopień ograniczenia wolności jest tu niewyobrażalnie większy niż w Polsce, a rządza nami komunistyczni aktywiści. Może to jest ten czynnik, który powoduje, że kultura islamu panoszy się to coraz bardziej jawnie...? Ponoć natura nie znosi próżni.



25 lutego 2019

Małe dzieci mały kłopot...

9 lat temu zostałam mamą.

Nie miałam świadomości co to oznacza, cieszyłam się ślicznym małym dzieciątkiem, które tak ufnie przytulało się do mnie. Cierpiałam zmęczenie i niedospanie.

Znajomi mówili "małe dzieci mały kłopot, duże dzieci - duży". Zawsze mnie denerwowało to powiedzenie, jak to kłopot. Rodzice zawsze się martwią o dzieci, dlatego są rodzicami.

Teraz mój kłopot ma 9 lat i zaczynam rozumieć.

Niedospanie to pikuś przy nieustannie trawiącym mnie teraz strachu o język polski dziecka. O zakorzenienie w nim wiary i tradycji. O ogólnie pojętą edukację. Uświadamiasz sobie jak długofalowe to projekty i jak mizerne Twoje wysiłki w ich skali. Do tego już widzisz oczyma wyobraźni przyszłe problemy ze szkołą, pracą czy wiarą, już słyszysz ich bezczelne odzywki do rodziców...

Ale przecież kropla drąży skałę.

No i wierzę, że działa łaska Boża, ta wlana na chrzcie świętym. Ale także ta wypraszana każdego dnia, często na kolanach i ze łzami w oczach. Bo dziś znowu zawaliliśmy mszę świętą. Bo dziś nie udało się uniknąć bójki między chłopcami, tudzież wyzywania od głupków. Bo znowu puściły mi nerwy i zbeształam towarzystwo.

Największym kłopotem jest utrzymanie siły i cierpliwości, nie tracąc zaufania do Najwyższego. Który przecież obiecał nosić nasze ciężary.

I nagle po takim pochmurnym dniu przychodzi słońce - mój dziewięciolatek bez żadnej zachęty pomagał przy robieniu ciast, pierogów a wczoraj sam upanierował i usmażył wszystkie kotlety a'la schabowe oraz zrobił sałatkę. "Mamo, już umiem sześć potraw zrobić! Kanapki, tosty, jajko na dwa sposoby, ugotować i usmażyć parówki, sałatkę oraz KOTLETY!".





18 lutego 2019

Decyzja

Doceniam mojego szefa, zachował się z ogromną klasą.

Najpierw załamał się informacją o moim planie odejścia. Tu oczekiwałam jakichś desperackich prób przekonania mnie, obiecywania gruszek na wierzbie i tak dalej. Ale okazał się realistą. Zapytał czy jest coś, co by mnie przekonało do zostania. Czy pieniądze?

Nie, nie pieniądze. Zatrzymałam się w rozwoju i nie widzę szans wypłynięcia na szersze wody. On to bardzo dobrze rozumie. Widzi, że zaklasyfikowano mnie do szufladki "system Oli", jak potrzebne są szybkie dane czy analizy to chętnie się ją otwiera i woła Olę. By po chwili z powrotem ją tam schować. A jak Ola ma pomysł, żeby coś usprawnić, lepiej zintegrowac to nie nie, tutaj inni podejmują decyzje. Albo nawet ich nie podejmują, one dzieją się same...

Nie wiem czy pisałam już tutaj, ale mamy w firmie gościa, który ma na boku firmę IT. I on sobie wymyślił, że jego firma dopisze nam trochę aplikacji, takich "szytych na wymiar". Co tam, że on sam programuje, bez żadnej dokumentacji czy nawet oficjalnego projektu w naszej firmie. Co tam, że jego bazy danych nie będą z niczym zintegrowane i dane trzeba potem wprowadzać w dwa miejsca... ale za to jak łatwo to zrobić z poziomu smartfona! I jakie kolorowe toto, takie przyjazne dla oka. Musi mieć jakieś strasznie sile układy, bo coś, co brzmi tak absurdalnie jest naszą rzeczywistością, która kosztuje kilka tysięcy funtów co miesiąc od dwóch lat.

Kilka (naście) awantur o to na przestrzeni ostatniego roku, stawianie mnie do ściany, poprzez rzymuszanie do współpracy z panem JaWamUszyjęSystemNaWymiar (gdzie on naciskał na otrzymanie kopii bazy danych, nie mówiąc po co mu to dokładnie, nad czym pracuje), nie dość poważne traktowanie problemu przez moich szefów spowodowały stan, w jakim się znalazłam w listopadzie, kiedy to headhunterka do mnie zadzwoniła.

Mój szef wie to wszystko, nie raz mu się żaliłam, ale on niestety nie miał argumentów, żeby to zmienić. Dlatego teraz też bezładnie rozłożył ręce i powiedział, że nie jest w stanie mi zaproponować niczego, co by sprawiło, ze mogłabym zmienić wyżej opisaną sytuację.

Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, w jakim miejscu utkwiłam. Wysłuchawszy mojej oferty, uznał, że byłabym głupia rezygnując z tej szansy. "Prywatnie mówiąc on mnie w pełni popiera i daje mi swoje błogosławieństwo. I jak będę chciała wrócić to on poruszy niebo i ziemię, żebym dostała się tam, gdzie powinnam, powyżej tego szklanego sufitu. Bo on ma do mnie pełne zaufanie i boi się, że mojej wiedzy na pewne konkretne tematy nie ma nikt w firmie."

I pewnie ma rację. Ale wiem też, że wiele osób już przegrało walkę z tym szklanym sufitem, czy raczej betonem. Rok temu wyleciał nasz poprzedni szef, kilka miesięcy wcześniej szef IT został zmuszony do odejścia. Kilku silnych menedżerów poległo w walce z tą dziwną sitwą. Także z know-how lub bez firma dalej się będzie toczyć, kulejąc tu i ówdzie, ale przecież jakoś się dokula. Excel dobry na wszystko, w najgorszym razie.

No a poza tym nie ma ludzi niezastąpionych.

Tym oto sposobem zaczynam w nowej firmie z początkiem maja.


9 lutego 2019

16 ton

Robiliśmy dziś makaron. Mam taką maszynkę od babci, którą ona dostała od swojej córki (mojej cioci), Kami uwielbia się nią posługiwać. Trzeba tylko kręcić korbką, mama wkłada kulkę z jednej strony, a poniżej rolki wychodzi płat makaronu... magia!

W pewnej chwili Kami zaczął nagle śpiewać w rytm kręcenia. Wymyślone słowa na znaną mi melodię... melodię "morskich opowieści".

Zaczęłam się głośno śmiać, bo przypomniały mi się szanty, marynarskie pieśni pracy. Śpiewane właśnie w takich momentach jak to wymyślił spontanicznie mój (prawie) dziewięciolatek.

Zachwyciła mnie jego intuicja, przyznam szczerze.



Pośpiewaliśmy sobie potem różne szanty, podemonstrowałam dziecku wybieranie fału, pchanie kabestanu czy wiosłowanie. Wyjaśniłam skąd różne rytmy. Taka korbka do makaronu to prawie jak handszpak kabestanu, czyż nie? ;)


Powspominałam dawne festiwale i opowieści szantymenów. Do każdej pracy inna pieśń. Były ich setki.

Wszystko wskazuje, że w życiu czeka mnie teraz nowa szanta. Wrzucam nowe tempo - nie wiem czy szybsze, czy wolniejsze, ale wybiją mnie ze starego rytmu. Dostałam ofertę pracy i jestem niemal zdecydowana, żeby z niej skorzystać.

Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe wyzwanie. W sumie mam dość wyzwań w życiu, nie jestem pewna czy powinnam podejmować kolejne.

Powody zainteresowania się tą inną ofertą były dwa.

Po pierwsze, to praca zadzwoniła do mnie - nieoczekiwanie skontaktowała się ze mną "headhunterka", nie mam pojęcia skąd miała mój numer. Potraktowałam to jak dar losu, bo w tamtym momencie układy w mojej obecnej pracy bardzo mnie frustrowały, od dawna się pogarszały i straciłam całe serce do swojego zajęcia. Przyznam, że od zeszłego tygodnia się to zmieniło, bo poleciał stary CEO i nowy ma inną wizję, na moje to o wiele lepszą.

Drugim powodem było to, że mam świadomość, że w Szwecji niełatwo o pracę gdy się jest obcokrajowcem. Swego czasu wysyłałam wiele ofert, na stanowiska idealnie pasujące do mojego zawodowej specjalizacji i doświadczenia. Nigdy nie zostałam nawet zaproszona na interview! Kilka razy chodziła mi po głowie zmiana nazwiska na szwedzko brzmiące, powiem szczerze.
Także cieszyłam się zawsze, że nie byłam nigdy zmuszona do szukania pracy - miałam swoje miejsce, jakie było takie było, nie zawsze inspirujące (okresami bardzo!) ale bezpieczne. Niemniej jednak zaczynała kiełkować mi w głowie myśl, że jestem "niezatrudnialna", że wcale nie jestem taka dobra jak mi się wydaje, że może to brak idealnego szwedzkiego to jednak ogromna przeszkoda na lokalym rynku pracy... i tak dalej.

Chętnie poszłam na interview.

Ale jak już poszłam i poznałam potencjalych szefów to pomysł tej zmiany zaczął mnie rzeczywiście inspirować!  To były ciekawe spotkania na wiele tematów, z długimi dyskusjami nad konkretymi biznesowymi rozwiązaniami oraz o wdrożeniach systemów. Po każdej kolejnej rozmowie wychodziłam przekonana, że świetnie się rozumieliśmy, że traktowali mnie jak partnerkę w dyskusji, to nie było odpytywanie.

I tak oto z chęci ucieczki tudzież udowodnienia czegoś sobie połknęłam haczyk. Naprawdę chciałam dostać ofertę pracy!

No i teraz właśnie czekam na ten konkret, ponoć mają mi go przedstawić we wtorek. Już wiem od mojej "agentki", że chcą mi złożyć propozycję.

Jednocześnie rośnie stres czy dam radę z tymi wszystkimi wyzwaniami. Pojawia się męcząca myśl, że kogoś zawiodę (bo odejdę i zostawię niedokończone sprawy). Oraz pytanie czy lepsze nie jest największym wrogiem dobrego? Przecież zawsze nienawidziłam wyścigu szczurów. Czyżbym dała się wmanipulować? A może to po prostu osoba headhunterki w tym układzie daje takie odczucia? Ona człowieka bardzo nakręca, to jej chleb.

A ja na mój też muszę zarobić, obym nie przekombinowała. Westchnijcie tam za mną, o natchnienie...



Ktoś mówił, że z gliny ulepił mnie Pan, 
Lecz przecież się składam z kości i z krwi. 
Z kości i krwi i z jarzma na kark
I pary rąk, pary silnych rąk.

Co dzień szesnaście ton i co z tego mam?
Tym więcej mam długów im więcej mam lat.
Nie wołaj święty Piotrze, ja nie mogę przyjść, 

Bo duszę swoją oddałem za dług.

[16 ton]

27 stycznia 2019

O wyzwaniach

Nikt nie obiecywał, że będzie lekko.

Ile to ja razy to słyszałam, sama sobie powtarzam. I że złoto próbuje się w ogniu. I że Pan Bóg przychodzi jak "ług farbiarza". Ług ma za zadanie aktywizować różnorakie procesy chemiczne, czyli ... wyżerać, zmieniać, katalizować procesy.

"Albowiem On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać Panu ofiary sprawiedliwe. Wtedy będzie miła Panu ofiara Judy i Jeruzalem, jak za dawnych dni i lat starożytnych".

Od kilku miesięcy nic tylko walczę, padając czasem na twarz ze zmęczenia.

Najpierw moja walka z dietą i nadwagą, bardzo dobrze mi poszło, w sumie zeszło prawie 20 kg. Sama Dąbrowska to były tylko 3 tygodnie, ale do dziś kupuje kilogramy warzyw, gotuję chude zupki i codziennie rano piję zielony koktajl. Obieram te czerwone grejpfruty. Kiszę te buraki... neverending story.

Drugi front to język polski. Od września przerabiam z Kamyczkiem polski podręcznik do drugiej klasy. "Nowi Tropiciele". Program poleciła mi koleżanka z pracy, jej mąż codziennie przez godzinę (!) pracuje z ich drugoklasistką właśnie nad tym programem. Bardzo są zadowoleni, mała juz czyta jak z nut.
No Kami nie czyta jak z nut. Bazgrze jak kura pazurem ("Kami, pamiętaj o linijkach, pisz literki od linijki do linijki!", "no co napisałeś, przeciez to źle, popraw!" i tak dalej...). Niechętnie siada do lekcji. Każdorazowo wymaga to przekonywania ("znajomość dwóch języków w mowie i piśmi jest szalenie ważna, kiedyś zobaczysz"), szantażu ("nie ma tableta przez tydzień") tudzież małej manipulacji poprzez obrażanie się na niego ("nie oglądamy dziś żadnego filmu razem, jest mi przykro, że nie chcesz popracować nad polskim"). Bo muszę tu dodać, że mamy swoje ulubione polskie seriale, które czasem razem oglądamy. Prym wiedzie Ojciec Mateusz, który, muszę przyznać, robi niezłą robotę w oswajaniu dziecka z chrześcijanskim światem wartości.

KamiCzyta from Ola on Vimeo.

Chciałam wzorem koleżanki pracować codziennie, ale daję radę góra trzy razy w tygodniu. W inne dni mamy trening Kamyczka, moje próby scholi albo ... idę pobiegać. Tego też potrzebuję dla zdrowia psychicznego, nauczyłam się wyszarpywać czas na to, choćby o 6 rano.

Ale najcięższy oręż wytoczono na innym froncie - duchowym.

Każda niedziela to moja wewnętrzna walka o to, czy dziś się uda całą rodziną (czytaj: z dziećmi) pójść do kościoła. Bo można przecież posiedzieć z tatusiem na kanapie. Bo w weekendy można grać więcej na tablecie. Bo przecież co tydzień chodzimy... Najgorzej jak mąż się wtrąci i mniej lub bardziej świadomie robi krecią robotę, typu - zaproponuje wspólne wyjście z dziećmi żeby pograć w piłkę. Robi się nieprzyjemna przepychanka. Ostatnio poległam, co skończyło się kompletną rozpaczą. Przecież przyrzekałam na chrzcie świętym, że wychowam po katolicku. Przecież ośmiolatek nie jest winny swojego grzechu opuszczenia niedzielnej mszy świętej w takiej sytuacji, on nie może wybierać między rodzicami.

Mądra koleżanka Asia dała mi dobrą radę. Jeśli dzieci mają chodzić z rodzicami do kościoła na mszę i wzrastać w wierze, to wszystko musi być pod to podporządkowane. Treningi, schole, język polski i obiadki z przyjaciółmi. Nie uda się misterne planowanie ciągnięcia wszystkich srok. Będzie stres, nerwy i wiele brzydkich słów padnie przy okazji, z których potem będe się spowiadać. Trzeba mieć bardzo jednoznacznie ustawione priorytety. Odpuścić wszystko, co przeszkadza. Wypalić własne ambicje do żywego.

Bo Pan Jezus jest ważniejszy niż język polski.


Lepiej jednookim wejść do królestwa Bożego niż nie wejść wcale.  Lepiej wejść tam czytając tylko po szwedzku...

Ambicja matki polki to ciężka pokusa. Do tego dochodzi ambicja patrioty i harcerza. Oraz ambicja gramatycznego perfekcjonisty... to większe wyzwanie niż dieta Dąbrowskiej!

GloriaInExcelsisDeo from Ola on Vimeo.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...