10 maja 2019

Drenaż mózgu

Ponoć co Cię nie zabije, to Cię wzmocni.

Najpierw przez ponad miesiąc szkoliłam mojego następcę w starej pracy. Proces rekrutacji, jaki się dokonał, okazał się istnym skandalem - kadrowa chciała ordynarnie wcisnąć swojego protegowanego, który nie miał żadnych kwalifikacji, więc tak napisała ogłoszenie, że w zasadzie każdy mógł aplikować. Napisała je kilka tygodni po moim złożeniu wypowiedzenia, po tym jak już miała wybranego kandydata. Na jej nieszczęście zgłosiło się jeszcze kilka osób z mojej firmy i wybrali kogoś nieco bardziej nadającego się. Ale całość rozegrała się w czasie trzech dni (tak, ja wiem w 3 dni można umrzeć i zmartwychwstać) i wiele zdolnych i doświadczonych osób z firmy nie miało szans zdążyć się dowiedzieć, że ja odchodzę i mogą kandydować na moje stanowisko.

Także szkoliłam zupełnego świeżaka... Miałam w miesiąc przekazać 13 lat wiedzy i doświadczenia komuś kto nie ma pojęcia co firma właściwie robi - a i na systemach informatyczych się zupełnie nie znał. Tyle, że był po studiach ekonomicznych.

Każde kliknięcie myszką oznaczało wyjaśnianie co robię i dlaczego. Musiałam nawet nauczyć go narzędzi pracy, bo on nigdy nie miał do czynienia z bazami danych. Napisałam wiele stron procedur i instrukcji. Dodatkowo pół firmy ustawiało się w kolejce po "tylko ten ostatni raport, zanim odejdziesz". 

6 maja skończyło się. Odeszłam.

I cisza w eterze... 

Nikt do mnie nie dzwoni, nie pisze, choć wiem, że proces mocno kuleje. Spotykam czasem dawnych kolegów na lanczu. Wszystko kuleje, ale co z tego. Nikt się zbytnio nie przejmuje, kuśtykają do przodu, ale czyż całe życie tak właśnie nie wygląda? Codziennie każdy toczy tę samą walkę...

Teraz widzę, że za bardzo się spinałam, nie warto było. Wydrenowano mi mózg i byłam skrajnie zmęczona przez te ostatnie tygodnie. A nawet o wiele dłużej. Wypaliłam się trochę.

Spięcie tego z całą resztą normalych domowych obowiązków udawało się średnio - nie wiem za bardzo co się działo w święta wielkanocne, chyba się odbyły...

A potem pojechałam się zresetować do Gdańska, na coroczne warsztaty muzycze "Muzyka Duszy". Było mi to potrzebne jak nigdy dotąd.

I chyba się udało, póki co nabrałam sił na kolejne tygodnie - sił, które będą mi bardzo potrzebne do nauki nowej pracy... bo teraz ja jestem świeżakiem, który się wdraża!! O tym w kolejnym poście.

A na razie zapraszam na koncert! W tym roku stałam zupełnie gdzie indziej niż w poprzednich latach, ciekawe kto się połapie :)



1 komentarz:

  1. Trudno Cię zlokalizować na filmie z warsztatów:) Ale piękne są te spotkania - muszę kiedyś pojechać. Podziwiam, że znajdujesz i na to czas...Zmiana pracy zawsze jest stresująca - zostawia się za sobą pewne znajomości i zaangazowania ale zanim się człowiek nauczy nowej odpowiedzialności ma czas na mały odpoczynek i to jest najważniejsze!

    OdpowiedzUsuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...