28 stycznia 2017

O cierpliwości


To jest ta ludzka zdolność, na którą najtrudniej zdobyć środek, ta właściwość, przeciwko której buntują się najbardziej tajemnicze instynkty naszej istoty, ponieważ jesteśmy śmiertelni, ponieważ nasz czas jest odmierzony, ponieważ nasza gwiazda spada — jest to najboleśniejszy obowiązek, wobec nas samych, wobec naszego losu i jego najgłębszego sensu — naszej pracy. Nie ma prawdziwej twórczości bez nieskończonej, rozumnej cierpliwości, zdolnej zapanować nad najsekretniejszą strukturą człowieka. Bowiem twórczość nigdy nie jest kuglarskim pokazem, błyskawicznym sans gene – passe, dzieła sztuki nie można wyjąć z cylindra. Nie jest ono tylko kwestią geniuszu — samo dzieło jest już cierpliwością, cierpliwością organicznego rozwoju, cudem spowalnianego i przyspieszanego dojrzewania. Nauczyć się cierpliwości, w życiu i w pracy, to tyle, co nauczyć się tajemnic Stwórcy. Wykuj tę lekcję, ty, który jesteś niespokojny i śmiertelny.
[Sandor Marai "Księga ziół"]

Polskie pomoce pedagogiczne dla muzykujących dzieci, często z lat siedemdziesiątych (albo i starsze), genialnie realizują to polecenie wzrostu - człowiek autentycznie idzie krok po kroku w swoim rozwoju. W dwudziestej lekcji dochodzi jeden czarny klawisz. W dwudziestej piątej - drugi. I tak dalej. Lewa ręka zaczyna czytać płynnie nuty dzięki częstym powtórzeniom.

Wszystko bardzo powoli, co denerwowuje starszych uczniów. Ale życie mnie nauczyło, że pewnych rzeczy się nie przyspieszy. Należy do nich wyrastanie ciasta, pieczenie, zdobywanie formy fizycznej, nauka muzyki i wychowywanie dzieci. Trzeba się zgodzić na mozolne czekanie, nudę, stres z tym związany a także nauczyć akceptować przeszkody, opóźnienia, niespodziewane zwroty akcji. Natura ma swoje prawa.

Wiem, że mam mało czasu. Nigdy nie zostanę już nawet pianistą amatorem, będzie to co najwyżej narzędzie relaksu, pomoc w pracy z dziećmi, tudzież w prowadzeniu scholi. Pewnie nie raz porzucę codzienne ćwiczenia, w końcu po co.


Niemniej jednak. Po coś. Z czystej miłości, chyba. I dla ćwiczenia się w cierpliwości.

Na początek moja ulubiona "Piosenka Krysi" autorstwa Janiny Garści. Przenosi mnie w obrszary genialnej polskiej muzyki filnowej, nie wiem dlaczego mi się tak kojarzy.

PiosenkaKrysi from Ola on Vimeo.

Mam też kilka kolęd w zanadrzu, taki czas. W kolejce "Łatwy Barok" i menuety Bacha.

JezusMalusienki from Ola on Vimeo.

21 stycznia 2017

Jedno i to samo drzewo



Wspomnienia... łezka w oku... lata osiemdziesiąte, kaseta, która ciągle się wkręca, grundig (mocno przyciszony, bo sąsiad zomowiec może podsłuchiwać). Gorycz, że ludzie, wspólnie ukształtowani mogą się sprzedać. A jeśli nie chcą, to "siedzą za odmowę"...

A dzisiaj kolejna łezka. Z innego powodu. Nie mogę uwierzyć jak bardzo jest aktualna.

Dziś już nikt do nikogo nie strzela. Ale czasem wydaje się, że tak. Zatrutymi strzałami jadu w komentarzu na fejsbuku, na przykład.

Ludzie, którzy wyrośli na tym samym podwórku co ja, z którymi "kradło się konie" chodzą teraz na czarne protesty. Głośno i publicznie wyśmiewają się z tych, co nie zgadzają się na in vitro (rysunek Andrzeja, przestawiający katolicki dom i córkę w ciąży, mówiącą do rodziców "nie martw się mamo, ta ciąża to nie z invitro, to z gwałtu!"), szydzą z pomysłów oddzielania uchodźców od imigrantów ekonomicznych (obrazek przedstawiający związanego człowieka i tłum, który do wrzuca do rzeki -  "jak utonie, to znaczy, ze to był ekonomiczny"). W innych wątkach co chwila jakaś nawalanka w temacie PISu, konwencji "przemocowej" czy Owsiaka.

Zastanawiam się czy naprawdę wyrośliśmy z tego samego pnia, czy może tak się wtedy wydawało - a tak naprawdę to były dwa zupełnie różne gatunki. Pamiętam, że w klasie dyskutowało się o różnych rzeczach, ale nie było żadnych ideologicznych debat - to już nie były te czasy, "Ostatni dzwonek"oglądało się z podobną perspektywą jak "Kamienie na szaniec".
Jedyny chyba podział jaki isniał to na "imprezowiczów" i "porządnych". Niektórzy potrafili być w obu obozach, ci najbardziej zdolni (żadna grupa nie odrzucałą geniusza polonistycznego, który zawsze wybrnął z każdej dyskusji, był błyskotliwy i inteligentny), ja należałam do "harcerzy". Nie interesowały mnie dyskoteki ani palenie papierosów za winklem, na klasowe wycieczki rzadko jeździłam z tego właśnie powodu.

Niemniej jednak wszyscy się wzajemnie szanowaliśmy, nie było antagonizmów, a potem większość absolwerntów bardzo dobrze pokierowała swoją karierą. Mamy kilku prawników, lekarzy, ekonomistów (cough cough), pracowników naukowych. Chyba wszyscy skończyli wyższe studia.

Boli, że ci najbardziej inteligentni to ci, którzy najwięcej szydzą. Zajmują czołowe miejsca w loży szyderców, zwanej opozycją wobec PIS, flagowe argumenty to krytyka polityczna, natemat i sok z buraka. Ku mojemu największemu rozczarowaniu należą do niej także ludzie, którzy są chrześcijanami - jeszcze w liceum zaangażowali się w Ruch Światło Życie, wyciągali innych na spotkania modlitewne, otwarcie ewangelizowali (nawet mnie, choć wtedy się opierałam pomysłom uczestnictwa w tzw. modlitwach charyzmatycznych). To był początek lat dziewięćdzieciątych - Marsze dla Jezusa ulicami Wrocławia, może ktoś pamięta. Dzisiaj te osoby cytują papieża Franciszka i wypominają innym brak miłosierdzia -  #BógJESTDobry i tego typu klimaty, związane z ex-partnerem Kwinty... A za chwilę potrafią wypuścić głośny rechot nad memem, pokazującym, że wyborca PISu to menel, który potrzebuje 500 na wódę.

"Marek siedzi za odmowę, bo nie strzelał do Michała"

Mam wrażenie, że dzisiejszy Marek sprzela do Michała, tylko nawet sobie z tego nie zdaje sprawy. Bardzo perfidnie przebudowano nasze społeczeństwo.

Zauważyłam, że najlepiej się dogaduję z pokoleniem mojej mamy... z jej kolegami i koleżankami z liceum i studiów. Jeden z nich jest tatą chrzestnym Kamyczka. Z wieloma mogę naprawdę szczerze o wszystkim porozmawiać, moje pokolenie jest o wiele bardziej podzielone.

Myślę czasem, że ma to związek z rozpadem Kościoła na frakcję konserwatywną i liberalną - komuniści przecież nie różnią się niczym od chrześcijan, jak głosi papież Franciszek. A nie ma gorszego wroga niż były przyjaciel.

W czasach "mojej mamy" był jeden Kościół i stał po stronie człowieka, w opozycji wobec komunizmu. Wybór był czytelny.  

Dzisiaj nie jest. 

"Własne pędy, własne liście zapuszczamy każdy sobie
I korzenie oczywiście na wygnaniu, w kraju, w grobie
W dół, na boki, wzwyż ku słońcu, na stracenie, w prawo, w lewo
Kto pamięta, że to w końcu jedno i to samo drzewo..."

16 stycznia 2017

Czuwaj!

Rok temu o tej porze napisałam post Memento Mori. Zginęło wtedy dwóch naszych pilotów – na północy Szwecji zdarzył się wypadek, po którym został wypalony krater w lodowcu.

A teraz nie mogę się otrząsnąć po wiadomości z piątku. W listopadzie kolega z działu poszedł na usunięcie kamieni. Został na trochę dłużej, bo coś było niepokojącego z krwią.

Dopiero w zeszłym tygodniu szef działu nas poinformował, dlaczego Pierra tak długo nie ma. W święta zdiagnozowali u niego raka i nie wiadomo kiedy wróci do nas.

Dzień po tym emailu Pierre zmarł. Wiadomość przyszła w piątek po południu, jak siedziałam sobie u fryzjera. Przeczytałam go dopiero następnego dnia.

Ogromnie smutno mi się zrobiło. Taki miły człowiek, serdeczny. Trochę wycofany.

Pożałowałam, że nie zawsze miałam cierpliwość do Pierra – czasem trochę powolny był, średnio bystry. Tłumaczyło mu się niektóre rzeczy po kilka razy, a i tak robił po swojemu. W związku z tym we wrześniu oficjalnie poproszono mnie o przejęcie części jego obowiązków, przejęłam.

Ponoć wcale nie chorował, czasem myślałam, że może ma problemy z alkoholem i to przez to.

A teraz tak odszedł bez pożegnania. Cicho żył w naszym dziale i cicho zniknął.

Pomodliliśmy się za niego podczas wieczornej modlitwy, w gardle mnie ściskało. Mój synek zaraz zaczął wypytywać skąd się bierze rak. Ale tak dokładnie, skąd? Co to znaczy, że zżera ciało? Mamo, ale ja nie chcę, żebyś Ty miała raka! Dobrze, zgodzę się nie kupować już nigdy nutelli, przestanę Ci jęczeć! (wstrętna matka, nie powstrzymałam się przed przemyceniem lekcji moralizatorskiej, że niektóre produkty spożywcze są rakotwórcze)

A jednocześnie, paradoksalnie, mam poczucie, że to szczęscie umrzeć w chorobie i móc się przygotować. Ci nasi piloci mieli kilka minut na rachunek sumienia. Dwa tygodnie to całkiem sporo, można nawet konta w banku pozamykać. Zadbać o spowiedź. Tu w Szwecji księża nakłaniaja do noszenia karteczki w portfelu, informującej, że jest się katolikiem i w razie wypadku proszę o wezwanie kapłana, numer do parafi to XXXXX...

Przed drugim porodem miałam nieciekawe nastroje – doszło do tego, że spisałam mężowi wszystkie konta, hasła dostępu, wyjaśniłam co to jest walutomat i że właśnie wisi tam założone zlecenie wymiany. Nawet wygrzebałam jakieś dziwne lokaty, które założyłam wieki temu i o których zapomniałam.

Półtora roku wcześniej zaczęłam pisać pamiętnik – list. Adresatem był mój synek. To był czas przygotowywania się do naszego ślubu kościelnego, czas bogaty w refleksje. Miałam świadomość, że jeśli by mi się coś stało to nikt na świecie mu nie opowie o niektórych rzeczach, które dzieją się w mojej duszy. Niektórych rzeczy nie rozumie tata Kamyczka, nie przekaże mu. Tak bardzo chciałam, żeby mój jedyny synek wiedział to, co najważniejsze – Kto jest najważniejszy. Potem pisałam regularnie, o różnych zakrętach i prostych.

Ale od narodzin Kubusia niewiele napisałam. Nie uaktualniłam listy z kontami.

Tak teraz myślę, że trzeba dopilnować tego, uzupełnić to, co ważne. Człowiek nie zna dnia ani godziny. Truizm, wiem, ale co poradzę, że to prawda. Chciałabym zawsze żyć w gotowości do tego ostatniego spotkania i odejścia - materialnie i duchowo. To jest prawdziwa wolność, a wymiar materialny to wyraz troski o najbliższych.


Inaczej teraz rozumiem harcerskie powitanie CZUWAJ! Wszyscy powinniśmy go używać. Zawsze mieć oliwę w lampie, jak te mądre panny.


14 stycznia 2017

Prawdziwy relaks


- Po czym poznać, kiedy matka miała ostatnio chwilę relaksu?
- Po długości odrostów!

Znalazłam ostatnio taki żarcik. Ale jak patrzyłam na swoje odrosty i poprzednio źle zrobione odrosty to mi się średnio chciało śmiać.

Aż przyszedł czas na wizytę u fryzjera, zarezerwowaną miesiąc temu. Pierwszy raz wybrałam się do szwedzkiego salonu. Do Szwedki. Polecony przez kogo, kto słyszał, że są nieźli.

Hmmmmm. Zaryzykowałam. Za dużo wpadek z moimi blond pasemkami w ostatnich czasach. Do tej pory fryzjera "załatwiałam" zawsze w Polsce, ale właśnie. Jakość okazała się niestabilna w moim przypadku.

Weszłam z lekkim strachem, czy na pewno to internetowe bukowanie wizyt działa. Salon surowy - po szwedzku. Stare deski i beton na podłodze, ściany pomalowane na czarno, wielka czerwona sofa w poczekalni. Minimalistycznie. Pani fryzjerka miała długie ciemno-blond włosy z pasemkami, dlatego zresztą ją wybrałam, oglądając zdjęcia personelu przy rezerwacji. Wszystko gra, zapraszam na fotel!


Po ustaleniu szczegółów wiedziałam, że mnie doskonale rozumie. I spokojnie oddałam się piciu kawy i czytaniu jednej z książek z listy na 2017. Dawno nie miałam tyle czasu dla siebie!

Ale najlepsze przyszło przy myciu włosów. Fotel nagle się rozsunął i zaczął wibrować.... wykonując delikatny masaż całego ciała. Na suficie namalowana trawa ze stokrotkami, delkatna muzyka i przyciemnione światło... Coś wspaniałego! Pani nałożyła mi jakieś odżywki i leżałam tak sobie około kwadrans. Prawie zasnęłam.

A właściwie nie prawie.




P.S. Włosy też wyszły świetnie.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...