26 września 2011

Stan wojenny czy co...?

Ludzie, w Szwecji brakuje MASŁA!!!!! Od kilku tygodni półki pełne tych syfów margarynowatych, a masła ani śladu! Paczka z żywnością pilnie potrzebna bo mi się dynia zepsuje!!!

Trzy razy szłam po masło do ciasta dyniowego, do trzech różnych, zeby nie było. I nic, półki puste. Pomyślałam, ze to musi byś jakaś grubsza afera i ... chyba jest.

Nie mam czasu czytać tych wszystkich wywodów dziennikarskich. Na pewno będą politycznie poprawne... W skrócie okazało się, że ludzie przestali wierzyć w bajki, że masło i prawdziwe tłuste mleko są szkodliwe i zaczęli żreć na potęgę... no i farmerzy nie wyrobili... a że szwedzi zafundowali sobie monopole w masowej sprzedaży produktów to mają...

Jutro pójdę do polskiego sklepu, ale szczerze mówiąc nie mam za bardzo z łudzeń. No chyba że Polacy stanęli na wysokości zadania i zacwaniakowali iście po polsku - i spróbują teraz zarobić na szwedzikach przyworząc kontenery masła ze Szczecina i sprzedając po 20 PLN za kostkę.. Kurcze, a może ja powinnam się karnąć POLO na wybrzeże i sprzedawać pod spożywczakiem z wielkiej torby w kratę...



24 września 2011

Dyniowo (choć to wcale nie halloween)

Zainspirowana wizytą u Ani i poczęstunkiem tam otrzymanym przymierzyłam się do zrobienia niespodzianki mojemu mężowi. Postanowiłam ugotować mu MAKARON Z DYNIĄ a'la (ponoć) Paskal Brodnicki. Danie jakby włoskie, ale nigdy wcześniej się z nim nie spotkałam.

Oczywiście ryzykowałam sporo, gdyż składniki były - delikatnie mówiąc - nietypowe. Dynia, ser ricotta (którego skądinąd nie znoszę) i szynka parmeńska (któa nie wchodzi w grę bo ... SZYNKA).... brak sosu (a mój mąż niemal nie uznaje posiłków bez SOSU)... no ale nic to, jak nie spróbuję to się nie dowiem, a jestem zdesperowana, zeby urozmaicić nasze posiłki.

Przepis nieco zmodyfikowałam w związku z powyższymi ograniczeniami.

Składniki (na 3 dorosłe osoby, 2 dzieci i jedną Wybredną Nastolatkę) były takie:

500 g makaronu (cała paczka) - użyłam farfalle, ale można też penne
ok 325 g ricotty (1,5 opakowania 250 g)
2 średnie cebule drobno pokrojone
4 ząbki czosnku
1/4 dyni o średnicy ok 35 cm)
ok 140 g suszonych pomidorów
oliwa z oliwek / olej lniany
oregano
czarny pieprz
sól

1. Najpierw dynia. Pokroić na kosteczki wielkości ok 1, 5 cm, wrzuciś na patelnię i dusić przez ok. 20 min (dużo miałam tej dyni na patelni)
2. Czosnek rozetrzeć i pomieszać w miseczce z oliwą, dodać sól.
3. Na osobnej patelni podsmażyć na złoto cebulkę
4. Pokrojone w cienke paski pomidory wrzucić do dyni, niech pęcznieją w jej sosie. Dorzucić cebulkę,  przyprawy i czosnek, podlać oliwą/olejem lnianym, niech "odpoczywa" pod przykryciem.
5. Ser ricotta pomieszać w miseczce z małą ilością gorącej wody, żeby uzyskał konsystencję gęstego majonezu (teraz sie zastanawiam jaki byłby efekt gdyby użyć normalnego chudego twarogu zmiksowanego z olejem lnianym... wypróbuję!!!)
6. Jak makaron będzie gotowy to w dużym garnku należy pomieszać go z mieszanką dyniową i serem. I serwować natychmiast!

Danie jest dość suche, ale składniki szczelnie obkleiły makaron, więc zostało w pełni zaakceptowane. Nawet nasza lokalna Wybredna Nastolatka pochwaliła.. A Kami to pałaszował na równi ze mną... Nie zjedliśmy wszystkiego, zostały dwie średnie porcje, takie na lancz do pracy.

W oryginalnynm przepisie jest jeszcze szynka parmeńska pokrojona na paseczki, pewnie wrzuca się ją na końcu do gotowego makaronu, ale u nas jej nie dodałam.

Dynia - okazało się - ma rewelacyjny smak, coś w niej jest z cukinii, ale ten piękny kolor...

Przyszło mi do głowy, że bardzo pasowałobyt dodać pokrojone pestki z dyni. Na takiej zasadzie jak orzeszki piniowe dodaje się do makaronu pesto.


Dzisiaj znalazłam jakąś wersję tego przepisu tutaj i tutaj. Widzę, że sporo eksperymentowania przede mną.

A póki muszę się zastanowić co zrobić z resztą dyni, bo kupiłam pół :) Może jakieś ciasto dyniowe się znajdzie...?

12 września 2011

Mój Maraton - Moja Klęska

"Ból jest przemijający, a skutki rezygnacji pozostają na zawsze." 
[Lance Armstrong]


I tak też się czuję. Zeszłam z trasu po 28 km, po 4 godzinach biego-marszu w 35C, przegrzana i z bardzo niskim morale... miałam nawet siłę MASZEROWAĆ dalej (z szansą na małe podbieżki), ale... nie chciałam się narażać na komentarze tego typu (z gazety.pl):


"Używanie określenia "bieg" w stosunku do tych tłumów z numerami startowymi, przesuwających się spacerkiem lub świńskim truchtem po ulicach, to grube nadużycie. Obserwowanie kolejnych postaci poruszających się z prędkością żółwi chorych na astmę byłoby nawet śmieszne, gdyby nie łączyło się z zablokowaniem miasta."


Przechodzenie przez skrzyżowania, gdzie policjanci zatrzymywali ruch setek samochodów, byłoby doprawdy żenujące, więc zawsze starałam się przebiec przez nie, nawet na gądowiance, gdzie temperatura asfaltu to ponoć były 44C.


Po osiągnieciu 28 km wiedziałam, że mam marne szanse zmieścić się w regulaminowych 6 godzinach... może gdybym wiedziała, że zmienili regulamin i dopuścili czasy dłuższe niż 6 godzin... 


Gdyby babcia miała wąsy...


Poszłam potem na stadion po ciuchy, ale nie czułam się dobrze wśród tych wszystkich ludzi z medalami. Tych, którzy skończyli. Tych, którzy nie poddali się i dotarli do mety choćby godzinę po ich oryginalnym planowanym czasie. Są wielcy, więc jak tam do nich zupełnie nie pasowałam.  Poczłapałam do domu ze spuszczoną głową i podkulonym ogonem.


Nie będzie żadnych zdjęć z tego biegu ani relacji z kolejnych, dopóty, dopóki nie przebiegnę jakiegoś maratonu i nie zmyję smaku porażki. Od dzisiaj zaczynam trenować.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...