28 lipca 2010

Deszczowy dzień w Pakistanie

W ramach równowagi dla sielanikowego szwedzkiego lata dziś na pierwszej stronie BBC News o katastrofie samolotu w Islamabadzie. Wszystkie 152 osoby zginęły.

Jakoś tak pakistańskie niusy od pewnego czasu mnie przyciągają. Chyba odkąd Pakistan przestał być jakimś-tam-krajem-koło-Indii tylko stał się ojczyzną mojego męża. A może jeszcze wcześniej, odkąd odkryłam kino Bollywood i poczytałam o historii Indii, Pakistanu i Kaszmiru.

Ale tego typu wiadomości zawsze powodują we mnie tę samą refleksję: jak w Polsce wydarzy się jakiś wypadek i zginie kilka-kilkanaście osób to od razu mamy żałobę narodową. A 152 osoby w jakimś Pakistanie czy 1500 w jakichś Chinach (które i tak przecież są przeludnione) często ledwo znajdą się w serwisie internetowym 'wybiórczej'... A jeśli już to tylko w kontekście "czy byli tam Polacy"...

Wiadomo, bliższa ciału koszula, ale ja zawsze w takich sytuacja ch myślę, że jednak to jest jakaś kolosalna dysproporcja. 150 osób w Azji ma dla nas mniejszą wartość niż 5 w Polsce.

Może to naturalne, pewnie tak. Ale ja sobie zawsze myślę że jedną z tych 150 osób może być kiedyś mój synek czy mój mąż...Bo w takim samolocie byli czyiś synowie i mężowie...

26 lipca 2010

Pilau z groszkiem

Jakoś dużo ostatnio kulinarnych wpisów... może dlatego, że zaczęłam wreszcie gotować...?
Dziecko dzieckiem, ale ileż można posługiwać się tą samą wymówką... no a poza tym jak się samemu gotuje to można kontrolować ilość przypraw i soli. Jakoś ostatnio wszystko wydawało mi się przesolone... więc żeby nie strofować co chwila męża że mi przesala jedzenie (uznałam, że byłby to szczyt bezczelności) postanowiłam sama zacząć to 'jego' jedzenie gotować... i będzie wilk syty, i owca cała (to się chyba nazywa dyplomacja), bo pakistańskie jedzenie jemy zdecydowanie najczęściej, i jeść będziemy, jedzmy więc trochę zdrowiej!


Z pakistańskich delikatesów, poza chlebkiem, o którym pisałam wcześniej, i który regularnie robię, dobrze mi wychodzi ryż z groszkiem, o nazwie MATAR PILAU i pulpeciki czyli KOFTA. Dzisiaj będzie o ryżu.


Koniecznie trzeba mieć do tego ryż basmati, ale teraz już można go kupić w Polsce. Jest długi, bardzo delikatny, taki lekko śliski po ugotowaniu...

2 szklanki/kubki dobrze opłukać i namoczyć w 3 szklankach/kubkach wody
wsypać do tego 1/2 kubka mrożonego groszku

na patelni rozgrzać tłuszcz i wrzucić na niego całe przyprawy:
1 czarny kardamom
1 zielony kardamom
2 całe goździki
1 liść laurowy
1 laska cynamonu (5 cm)

ok 1 minuty je posmażyć

wlać mieszankę ryżu z groszkiem - uwaga, tłuszcz bedzie bardzo strzelać!
w oryginalnym przepisie najpierw wrzucało się mrożony groszek, ale jak to zrobiłam to mi prawie w oko odprysnął.... niebezpieczna zabawka... no więc teraz wlewam groszek z ryżem...

wsypać pół łyżeczki soli i szczyptę kurkumy (żeby był kolor), zamieszać

przykryć, zmniejszyć gaz... po ok 20 minutach pilau jest gotowy

ma bardzo delikatny smak i nadaje się do wielu sosów, zwłaszcza pakistańskich czy hinduskich... nie polecam z polskim gulaszem, to są zupełnie niekompatybilne kompozycje smakowe moim zdaniem... ale już pieczony kurczak chyba może być :)

Przepis pochodzi z pieknęj książki nabytej na amazon.co.uk pod tytułem "Jasmine in her hair" - "Jaśmin w jej włosach". To piękna opowieść o smakach, zapachach i tradycjach z Pakistanu, które tkwią we wspomnieniach pewnej kobiety mieszkającej od kilku lat w USA. Książka opisuje głównie jej dzieciństwo i kulturę, w której wyrosła, przepisy sa niejako ilustracją cyklu życia mieszkańców tego kraju... to się jada na koniec Ramazanu, a to na Eid-ul-Azha, to na przyjęcie weselne Mehndi, a to w dniach kiedy nie ma pieniędzy na mięso... przepisy są bardzo proste, więc mam zamiar wszystkich spróbować...

21 lipca 2010

O tym, że ćwiczenia cielesne nie zawsze są zdrowe

jak to pisał Sandor Marai w swojej "Księdze Ziół"...
(na nowo ją odkrywam, więc pewnie pojawi się więcej wpisów w tym kontekście)

Marai pisał, że ćwiczenia nie czynią żadnego dobra, gdyż odciągają go od jego pracy, że to nie jego rzecz zachować młodość i zdrowie wmyśl próżności, że zadaniem człowieka jest jego misja duchowa

to wszystko prawda, choć napisana sto lat temu...

gdy biegam moja misja duchowa cierpi, bo nie spędzam tego czasu z mężem i dzieckiem, ani nawet na pracy duchowej czy fizycznej... a dodatkowo po biegu cierpi mój kregosłup :(
a potem cierpi moje dziecko, bo nie mam siły go podnieść czy utulić, wiec w ostatecznym rozrachunku wszystko cierpi...

czy to znaczy, że mam pogonić bieganie w cztery diabły...? a moze to tylko zemsta zaniedbanego organizmu?

bo jak pisze Marai w innym fragmencie swpjej Księgi Ziół:
"dwojako możesz zawinić przeciwko ciału: rozpustą lub tchórzliwą, próżną i obrażoną ascezą. Nie wytrzyma żadnej z nich, przekornie i definitywnie odpowie na obrazę. Ciało znosi jedynie szczerość"

16 lipca 2010

"Chłopi" wg Astrid Lindgren

Z góry przepraszam za ilość tekstu. Ale nie może być tak że zawsze są obrazki, czasem tematowi należy się trochę słów.

Z lektur szkolnych pamiętam "Chłopów" Reymonta i całą walkę z interpretacją treści książki - życie pozytywistycznego społeczeństwa zgodnie z naturą, jej cyklami i zmianami...

Po moich pierwszych 8 miesiącach w Szwecji mogę powiedzieć, że... żyję wśród takich "chłopów". Szwedzkie społeczeństwo żyje w zgodzie z naturą, kocha ją i szanuje, i jest całkowicie ułożone zgodnie z jej rytmem. Po prostu Dzieci z Bullerbyn* na każdym kroku :)

Zupełnie inaczej niż europejski kontynent, gdzie mamy długa tradycję burżuazji. Powszechna historia szwedzkiej warstwy mieszczańskiej zaczęła się ponoć dopiero po wojnie jakoś, wcześniej to był przede wszystkim biedny rolniczy kraj, ze Sztokholmem jedynie jako siedliskiem MIASTOWOŚCI i z neutralnością, która zapewniła im spokojne bogacenie się na wojnie...  Bez negatywnych skojarzeń, stwierdzam fakty (poparte książką o Szwecji z lat siedemdziesiatych, znalezioną na półce u mamy w domu).

Chłop Szwedzki

Chłop Szwedzki (na potrzeby artykułu użyję tego pojęcia, proszę bez negatywnych skojarzeń) chodzi spać z kurami, bo rano musi wydoić krowę i nakarmić świniaki. Kto był w Szwecji kiedykolwiek wie, że wszystkie restauracje i puby są puste o 22, z wyjątkiem tych pełnych cudzoziemców albo studentów.

Lato wśród Szwedzkich Chłopów jest piękne - osiemnastogodzinny dzień sprawia, że naród żyje na takim poziomie intensywności jak jego europejscy sąsiedzi. Plus jedzenie na łonie natury - żyć nie umierać. Lipiec to zdecydowanie mój ulubiony miesiąc w Szwecji! Zimą za to można sobie w łeb strzelić jak człowiek nieprzyzwyczajony, a jeszcze zdarzy mu się jakieś nieszczęście osobiste...
Chłop Szwedzki musi zjeść obiad w porze obiadu, i jakakolwiek praca musi wtedy poczekać. Prawo do naturalnego rytmu człowieka jest najświętsze.

Chłop Szwedzki nie marnuje niczego, utylizuje śmieci i inne odpady, takie jak ciepło. Patrz poniżej - "Postęp Po Szwedzku".

Ckłop Szwedzki je to, co natura wokół niego mu daje - nikt w Europie chyba nie pije tyle świeżego mleka co szwedzi (no, może anglicy...), nie je tylu ryb z okolicznych wód (zwłaszcza śledzia z Bałtyku) i ziemniaków z okolicznych pól. Jedzenie spożywa sie w jak najprostszej formie, choć musi to być praktyczne. Chlop Szwedzki zawsze preferuje lokalne produkty od importowanych (Saab, Volvo, IKEA....). W mojej poprzedniej firmie śmialiśmy się, że dla Szweda to, co szwedzkie jest najlepsze, ale siłę i ilość tych przyzwyczajeń dopiero widzę, jak tu mieszkam.

Chłop Szwedzki jest do bólu praktyczny, nie nadużywa zbędnych ruchów, nie obstawia się przedmiotami, nie ubiera na siebie więcej niż musi (dotyzy także makijażu). IKEA to wyraz tej zasady w zabudowie wnętrza, zaś powszechna komputeruzacja urzędów pokazuje, że pragmatyzm dotyczy każdej sfery życia. A jak się chłop zestarzeje to nie narzuca się rodzinie, rozumie, że nie jest pożądanym meblem. Spokojnie idzie do instytucji, gdzie mieszkają inni jemu podobni, i z pogodą ducha doczekuje końca życia.

Chłop Szwedzki jest twardy. Cały rok śmiga na rowerze, lubi piesze wycieczki, saunę i byle co go nie zniechęca. Nie jest delikatniutki jak Francuz czy Włoch ;) A na starość dostaje od społeczeństwa mały skuterek i śmiga dalej. Dopóki nie pójdzie do domu spokojnej starości, oczywiście...

Chłop Szwedzki najwyżej ceni wolność i naturalność Ze wszystkimi jej konsekwencjami, patrz poniżej - "Postęp Po Szwedzku".

Chłop Szwedzki jest bardzo prostolinijny, pogodnie usposobiony i wyzuty z podejrzliwości (w przeciwieństwie do chłopa duńskiego, zza miedzy). Nigdzie w Europie imigranci nie są tak dobrze przyjmowani jak tutaj. Wiadomo, nic nie jest idealne i żaden imigrant nigdy nie zostanie Szwedem, ale też żaden prawdziwy Szwed nie pozwoli aby ten imigrant nie czuł się ugoszczony. Gość w dom - Bóg w dom!

(Pod warunkiem, ze ten gość nie rozrabia i daje żyć gospodarzom...)

Chłop Szwedzki oddaje cześć Bogom Natury bardziej niż jakiemukolwiek innemu bogu. Niby jest tu protestantyzm, ale moim zdaniem Kościół Szwecji bardzo mało wspólnego z kościołami chrześcijańskimi. Powszechna akceptacja dla ludzkiego widzimisię (kobiety księża, małżeństwa homoseksualne, w tym wśród pastorów, adopcja przez nie dzieci itd) zdecydowanie dyskwalifikuje ten kościół jako chrześcijański. To moje prywatne zdanie oczywiście :) Dodatkowo, ilość ludowych zwyczajów i obrzędów jest niesamowita. Patrz Midsommar czy Sankta Lucia.

Chłop Szwedzki nauczył się jednak naturę ujarzmiać. Ma niezliczone przyrządy do przedłużania życia, organizowania go sobie bez potrzeby sąsiada, nie ingerowania w życie innych. Naturalne społeczeństwo ulega pokusie indywidualizmu. Niedawno obejrzałam na youtube filmik Frondy pt "Postęp Po Szwedzku". Lekko przerażający... Ale teraz widzę, że to po prostu konsekwencja rozwoju cywilizacji - chłopu pańszczyźnianemu przedłużono życie i dano różne nowoczesne zabawki, ale jego mentalność nie zmieniła się w ten sposób... na ten proces potrzeba kilkuset lat, jeśli nie kilku tysiecy.

Sandor Marai** kiedyś tak określił społeczeńswo amerykańskie tak w swoich pamiętnikach:
"Odległość między dwoma sąsiednimi budynkami Muzeum Hiszpańskiego [w Filadelfii bodajże] wynosi zaledwie kilka metrów; odległość w czasie: dwa tysiące pięćset lat. W jednym pamiątki z epoki prekolumbijskiej - indiańskie (...), w drugim - dzieła epoki konkwistadorów. To, czego brakuje - nie tylko muzeum, brakuje tego całej Ameryce - to owe dwa tysiace pięćset lat, które upłynęły w Europie pomiędzy starożytnością a nowym wiekiem. A więc epoka grecka, rzymska, gotyk. Dante i święty Franciszek. Tego czasu tu nie było. Zawsze trzeba o tym pamiętać."
Jakże to przypomina Szwecję...

Jeszcze o stereotypach

Panuje powszechna opinia że szwedzi są nudni. Moim zdaniem to nie jest to. Oni są po prostu przewidywalni. Tak jak natura, patrz prognoza pogody. Ma to swoje zalety, zapewniam Was. Każdy podziwia ułańską fantazję czy włoskie piękno (o tym napiszę może w innym felietonie), ale nie da się żyć w domu szaleńca...

Inna opinia, jaką słyszałam, to taka, że to kraj dla ludzi, którzy nie muszą myśleć. Uważam, że to trochę nie fair. Myślenie Szwedów jest dużo bardziej prostolinijne niż nasze polskie, oni nie szukają dziury w całym. Myśmy musieli kombinować, żeby zachować polskość, Szwedzi - nie. Oni ujarzmiali dziką naturę, z dużym sukcesem zresztą, czerpiąc z niej to, co najlepsze w stanie oryginalnym, nieprzetworzonym, my od zawsze kombinowaliśmy przeciwko władzy lub sobie nawzajem... To nasze kombinowanie bokiem już wychodzi szczerze mówiąc, człowiek się ciągle ogląda za siebie... Bo jak to jest, że większość Polaków trzyma się z dala od innych ziomków...? Skoro tacy wspaniali jesteśmy, to dlaczego unikamy się poza granicami Polski?



*"byn" to po szwedzku WIEŚ
** najwybitniejszy chyba węgierski pisarz

8 lipca 2010

Tort Lincki

Dzisiaj będzie kulinarnie.

Kiedyś przypadkiem kupiłam rewelacyjne ciasto. Było to w EPI Markecie we Wrocławiu, placek nazywał się „imbirowy linzer” i było to połączenie piernika i mazurka. Smakowało niezwykle intrygująco, wyraźnie czuć było cynamon, goździki i imbir. A także coś jeszcze chrupało w zębach, nie było to takie zwykłe ciasto. Dodatkowo kosztowało strasznie dużo pieniędzy jak na takie cienkie coś... postanowiłam znaleźć przepis.

No i chyba udało się!. W internecie nazywa sie to „Tort lincki”, pochodzi niby z Austrii.

Mój przepis nieco zmodyfikowałam, i oto co wyszło:



Na tę małą formę użyłam takich proporcji:

200 g migdałów (zmielonych ze skórką)
200 g mąki
200 g masła
120 g cukru (pół szklanki)
2 żółtka

Przyprawy (po ok. pół łyżeczki, można dać ile się lubi)
Goździki
Cynamon
Imbir
Wanilia

Ciasto zagniotłam jak kruche, potem włożyłam na 2 godz do lodówki. Z połowy ciasta zrobiłam spód, z drugiej połowy brzeg i kratkę. Dałam dżem z czarnej porzeczki, może być pewnie też z czerwonej albo inny kwaskowaty. Fajnie jak ma pestki, bo pasują do ciasta, więc dżemy porzeczkowe są chyba najlepsze do tego.

Piec w rozgrzanym piekarniku ok. godziny – pierwsze 10 min w 200C, pozostałe 50 minut w 160C.

Acha, w przepisie było napisane żeby dodać skórkę z cytryny, ale ja nie lubię więc pominęłam, i żeby posmarować na górze jajkiem. Ale zapomniałam i mimo to wyszło super :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...