31 stycznia 2015

Zapach kupna

A jednak mój mąż okazał się złotą rączką. A przynajmniej pozłacaną. Wszystko dlatego, że zaczął planować sprzedaż mieszkania.

Co tam, że od kilku lat dopominałam się o naprawienie zepsutego zamka w drzwiach - musiałam używać tgo drugiego, samo zatrzaskującego się, co, jak łatwo sobie wyobrazić, kilka razy spowodowało zatrzaśnięcie drzwi z kluczami w środku...

Co tam, że czapki i szaliki wysypywały się z szafy, bo zawiasy wyrwały kawałek płyty paździerzowej... okazało się, że jednak istnieją jakieś kleje i dłuższe wkręty, które te drzwi przymocują z powrotem. Tylko dlatego, żeby potencjalnych klientów nie odstraszyła góra apaszek, schludnie ma być.

Już naraił kolegę z pracy, co to może nam pomalować kuchnię. Co tam, że od dawna prosiłam o malowanie, żeby odświeżyć wnętrze.

Już zamówił 11 uchwytów do szafek, które zastąpią te od lat oberwane...

Cały ten wybuch złotorączkowatości to z powodu agenta nieruchomości, który nas ostatnio odwiedził. Okazało się, że szwedzki rynek rządzi się specyficznymi prawami - przede wszystkim ma ładnie wyglądać i ma sprawiać wrażenie czystego.

Trzeba zatem kupić białą kapę na łóżko w sypialni. To nic, że my w ogóle nie używamy kapy, ma być, i to biała. Biały  = czysty. Kapa = porządek.

Do łazienki trzeba kupić nowe białe ręczniki i powiesić na haczykach. Potem można je wywalić (taka rada pana z agencji).

Wszystko, co zagraca - wynieść gdzieś. A do sprzątania najlepiej wynajć specjalną firmę, oni wiedzą co zrobić. Pewnie nawet specjalny zapach rozprzestrzenią. Zapach kupna...

Brudną ścianę w kuchni - odmalować, uchwyty wymienić.

Zdjęcie pochodzi z tego artykułu

W szoku byłam trochę. Wygląda na to, że nie ma tu w ogóle mentalności "potencjału mieszkania" czy angielskiego "location, location, location", co oznacza, że najważniejsza w nieruchomości jest jej lokalizacja. Wszystko inne da się wszak naprawić, tego jednego - nie. Przecież wiadomo, że odmalowanie kuchni to drobiazg i wydawałoby się, że każdy raczej woli zrobić to sam, już po kupnie, żeby dopasować do swojego gustu (no chyba, że kupuje się na rynku pierwotnym, ale nie o tym mowa). Tak samo uchwyty - każdy ambitny kupujący pozna się na starych szafkach, uchwyty go nie zwiodą, stare czy nowe.

Ale może tu nie ma takich...? Może mieszkanie w bloku chce mieć gotowe do zamieszkania, bez kiwnięcia palcem? Może Arlov nie przyciąga spekulantów ani pionierów? Bo w segmencie domów to wiem, że są tacy, co kupują stare rudery właśnie z perspektywą ich renowacji.

Mimo to, jest to tak bardzo inne od Polski. Gdzie każdy od razu kombinuje jak przerobi i dopasuje do siebie.

Kami wszedł do przedpokoju, popatrzył na naprawioną szafę: "O matko, jakie mamy śliczne mieszkanie!"

Przy okazji dowiedziałam się innych ciekawych rzeczy o rynku najmu nieruchomości.

Do tej pory wydawało mi się, że posiadanej nieruchomości nie opłaca się sprzedawać, chyba że potrzeba gotówki. Nieruchomość to inwestycja. bywa, ze emerytura. Ale nie tu. Jak nie sprzedamy tego mieszkania to nie możemy go legalnie wynająć ... bez zgody wspólnoty mieszkaniowej. A tej prawdopodobnie nie dostaniemy, bo "wspólnoty w Malmo nie lubią wynajmujących". Jedynie w wypadku wyjazdu za pracą do innego miejsca lub przeprowadzki "do nowego partnera na próbę" wspólnota musi takową zdogę wydać. W tym drugim przypadku na maksymalnie dwa lata (najwyraźniej okres "próbowania" partnera powininen się zamknąć w tym czasie...).

Inna ciekawostka - pan z agencji nieruchomości zajmuje się tylko kupnem/sprzedażą a nie pomocą w wynajmie i jak nie sprzedamy to nam nie pomoże. Bo agencja nie może zajmować się jednym i drugim na raz! Uważane jest to za konflikt interesów, z wynajmu "przez agencję" mieliby stały dochód i mogliby z tego powodu sabotować sprzedaż nieruchomości.

Doprawdy w ciekawym kraju żyję. Ordnung must sein.

29 stycznia 2015

Andrut z nutellą

Chyba na zasadzie kozy (tej co to trzeba kupić jak w mieszkaniu ciasno, żeby potem sprzedać i cieszyć się luzem - żydowski przedwojenny dowcip) wymyśliłam, że zrobimy DOMOWĄ NUTELLĘ.
Kami ostatnio męczył mnie o naleśnika z nutellą, na co niezmiennie odpowiadałam "dobrze, ale najpierw musimy zrobić nutellę, bo nie będziesz jadł tego kupnego syfu". Bo właśnie, postanowiłam zrobić detoks od wszelkich kupnych cukrów, tłuszczy trans i takich tam. A nutella - jak się okazuje - jest pełna tego "dobrodziejstwa".

Domowa też zawiera cukier, nie powiem, ale nie ma konserwantów, barwników ani innych E. Tylko tyle, co w dodawanej czekoladzie - lepiej więc wybrać "lepszą". Po prostu, jak się wysilać to z jak najlepszym skutkiem.

Przepis znalazłam dawno temu na blogu Crust and Dust, ale dopiero dziś zajęłam się produkcją. Kubuś zasnął na poranną dżemkę, Kami zajął się jedzeniem naleśnika z dżemem, a ja chyba nudziłam się.

Składniki:
1 2/3 szklanki orzechów laskowych (dałam 1 szkl. takich i 2/3 szklanki pecan - tak miałam)
1 3/4 szklanki pełnego mleka
7/8 szklanki mleka w proszku (to prawdziwe wyzwanie znaleźć ten składnik w szwedzkim supermarkecie! był na półce "do wypieków", jedna marka, oczywiście...)
3 łyżki miodu wielokwiatowego
szczypta soli
100 g czekolady gorzkiej
200 g czekolady mlecznej

1. W piekarniku uprażyć orzechy laskowe - ok. 5-8 min w 180C. Aż popękają skórki. Potem wyjąć je delikatnie z blachy do ścierki bawełnianej (rozłożyłam ścierkę na głębokim talerzu) i pocierać porzechami o siebie w tym tobołku. Uwaga, gorące. Czasem orzech lubi wypaść, nic to, Kami chętnie podniesie. Bo Kami bardzo się zainteresował moją aktywnością w kuchni, aż porzucił Bolka i Lolka!

2. W tym czasie zrobić miksturę mleczną: w garnuszku z grubym dnem zagotować mleko, mleko w proszku, miód, sól. Trzeba cały czas mieszać, inaczej się przypala. Po zagotowaniu zdjąć z ognia i ostudzić.

3. W kąpieli wodnej rozpuścić czekolady.

4. Zmielić orzechy na "gęstą płynną masę o jednolitej konsystencji". Mój młynek nie jest zbyt mocny (za 70 złotych, z saturna) i tylko pecany mieliły się na masę. Laskowe gorzej, ale jakoś dałam radę.



5. W misce wymieszać orzechy z czekoladą. Dodać masę mleczną i wymieszać dobrze.

GOTOWE!

Nutella wydaje się rzadka, ale szybko gęstnieje. Ilość to około 2 słoiki. Smak - cudowny!!! jak "prawdziwej" nutelli, ale LEPSZY!!



Ale to nic. Przypomniałam sobie, ze przepis mówił, że taka nutella wytrzymuje około tygodnia. Wiadomo, nie ma konserwantów. Jakimś kątem świadomości przywołałam leżące w szafce wafle domowe, kupione dawno temu dla "pischingera kajmakowego". W naszym domu mówiło się na to andrut. Nie wiem dlaczego. Był to bardzo popularny deser, jakoś w latach osiemdziesiątych - babcia robiła z masą kakaową, taką maślaną, a potem właśnie z nutellą.

Pomyślałam, że mój nie-idealnie-aksamitny krem idealnie nada sie do przełożenia wafli.



No to przełożyłam.



Kami cały czas dzielnie asystował. Szczególnie zainteresowały go odkrawane brzegi wafli. Jako że leżały z pół roku w szafce lekko się obszczerbiły. Kami zrobił z nich swój andrut i włożył do lodówki, "żeby wystygł, mamo".


A na koniec zmartwił się co zrobimy z tymi najmniejszymi kawałkami. I tu pomysłowy mamamir wymyślił kulki z nutelli. Pokruszyliśmy wszystko na drobniutkie okruszki, dodaliśmy 2-3 łyżeczki nutelli i uformowałam kulki. "O, to takie jak robiliśmy w przedszkolu".

Synu... żartujesz chyba.,.. w przedszkolu nie mieliście nutelli domowej roboty!!!


Jak tylko skończyliśmy obudził się Kubuś i życie wróciło do normy. Kupa, karmienie, ćwiczenia na macie. Najgorzej to nudzić się całymi dniami, nie?



28 stycznia 2015

Jak Kubuś będzie starszy

Ubieramy się do przedszkola. Kami zaniepokojony o swoje lego:
- mamo, ale jak Kubuś będzie starszy to nie pozwól mu zniszczyć mojego samolocika co wczoraj robiłem...
- Kami, ale on nie będzie aż tak starszy DZISIAJ!
- No nie. Ale JUTRO!!





27 stycznia 2015

Wielka podróż Bolka i Lolka - mapa

Jestem pod wrażeniem telentów naszych klubowiczek. I tempa pracy przy projekcie... Powstał może tydzień temu a już Bolek i Lolek lecą do Caserty!!! Mamy także stronę blogową, fejsbukową, instagramową, twittera i nie wiem co jeszcze...

Zawsze myślałam, że to ja jestem szybka ale widzę, że nie umywam się do niektórych :)


Wielka podróż Bolka i Lolka

Niedawno powstał reportaż o panu Zbigniewie Stanisławskim, jednym z twórców filmu o wielkiej podróży Bolka i Lolka. Historia jakich wiele w Polsce, niestety. Pan Zbigniew do pewnego czasu dobrze prosperował i miał zlecenia, a potem zleceniodawcy zaczęli bankrutować. Stracił stałe źródła dochodu, a będąc osobą w dość podeszłym wieku nie ma szans na najprostsze nawet prace. Ludzie tacy jak on - twórcy, niedzisiejsi, nie adaptujący się łatwo do nowej rzeczywistości - zawiśli w próżni.
"Nasze dzieci oglądają chińszczyznę i amerykańszczyznę, bo nie ma polskich producentów bajek. W Stanach miałbym mnóstwo pracy, bo tam każdą animację zaczyna się od ręcznych rysunków - dopiero potem poddaje się film obróbce komputerowej" - mówi pan Zbigniew. Zaczął nawet projekt filmu, ale nie ma funduszy, żeby go dokończyć. Bo w Polsce nikt nie chce takich ludzi ani pomysłów, to za drogie. Więc ci, którzy by chcieli i mogli robić piękne rzeczy - żyją w nędzy... Tak jak pan Zbigniew.  Nie ma żadnych dochodów, a jak już zwrócił się do MOPSu po zapomogę to został przez urząd upokorzony. Z powodu innej zapomogi, jednorazowej, którą dostał z instytutu filmowego, kazano mu oddać pobierane wcześniej 4 PLN dziennie na jedzenie...



W toku dyskusji na ten temat w naszym internetowym klubie Polek powstał pomysł wsparcia pana Zbigniewa. Matka Założycielka ;), która ma przy okazji złote ręce do szydełkowania, wydziergała "Bolka" i "Lolka". Zainspirowane trochę filmem "Amelia", ale także "Wielką Podróżą Bolka i Lolka", postanowiłyśmy wysłać chłopaków w taką podróż, jakiej do tej pory nie przeżyli!!!



Od dzisiaj Bolek i Lolek będą krążyli między wszystkimi dziewczynami z klubu, które chcą dołączyć się do akcji, a potem powstanie z tego album zdjęciowy i filmik. Oprócz tego do Polski będziemy wysyłać pocztówkę - do Toli od chłopaków - która będzie dołączona do albumu ze zdjęciami... Plan jest taki, aby wystawić to na aukcję - albo spróbować wydać. Jeszcze nie wiemy :)

Pani Inka, dziennikarka od reportażu, już zainteresowała się pomysłem!

Chłopcy zaczęli od Koloseum, wszak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. I z Rzymu.


Jak dotrą do Malmö nie omieszkam Was poinformować :) Zastanawiam się tylko co im najlepiej pokazać... Znakiem rozpoznawczym jest to Turning Torso, ale także most łączący Szwecję z Danią. No a ja de facto mieszkam poza Malmö, to może jednak trzeba pokazać fabrykę cukru w Arlöv...? A może w ogóle Skanię i moją ulubioną piekarnię w Vismarlöv?

Do albumu ma trafić JEDNO zdjęcie chłopaków i jedno moje z nimi.

Jak myślicie...?

19 stycznia 2015

Oktawa modłów

Wczoraj się zaczął tydzień modlitw o jedność Kościoła. Zachęcam wszystkich do włączenia się!

W mojej rzeczywistości nabiera szczególnego znaczenia.


Missye Katolickie : czasopismo miesięczne illustrowane. R. 58, 1939, nr 1 (znalezione w internecie)

12 stycznia 2015

Gaudete, gaudete Christus es natus!

W sobotę udało się pójść do dominikanów "na modlitwę". To taka inicjatywa charyzmatyczno-dominikańsko-Bujnowska, która powstała jakoś w roku 2000 i - dzięki Bogu - trwa do dziś.

Ojciec Bujnowski przyszedł wtedy do Wrocławia ze Szczecina i wraz z Małgosią Samborską i Jackiem Ratajczykiem zapragnęli stworzyć "wrocławski standard". Diakonię-diakonii, zespół-matkę, nie wiem jak to określić, ale środowisko, gdzie różni wrocławscy "muzycy religijni" będą się uczyć nowych pieśni i podwyższać standardy tych, co już grają,. Żeby wszędzie było tak samo, a nie że na Biskupinie śpiewają to na trzy, a na Krzykach na cztery i to jeszcze na inną melodię. Zaczęła się ostra praca, orka na ugorze, możnaby powiedzieć. Zespół nazywaliśmy Zbieranką, jakoś nikomu nie przychodziło wtedy do głowy, że powstaje nowa jakość i nowy całkiem odrębny twór - wszyscy byliśmy zaangażowani w swoich wspólnotach, tu mieliśmy czerpać, tam dawać. Cel duchowy był tu równie ważny jak techniczny, taki zespół muzyczny to potężne narzędzie ewangelizacji.

Warto dodać, że ojciec Bujnowski to ten, co stworzył Deus Meus w Szczecinie, który w latach dziewięćdziesiątych nadawał prym całej muzyce uwielbienia w Polsce, występowali z Mietkiem Szcześniakiem i Marcinem Pospieszalskim.

Jacek był perkusistą a Gosia śpiewaczką, tworzyli wtedy chrześcijański zespół Oweyo, często występujący z Deus Meus, z chłopakami, którzy potem grali w zespole Przystanka Jezus. W naszych próbach temat RYTMU wiódł prym, pamiętam, że Jacek zabraniał wystukiwać nam rytm nogą jak śpiewaliśmy, bo robiliśmy to nierówno i bardzo to przeszkadzało... A Małgosia cudownie uczyła emisji głosu i radości śpiewu.

Z początku naszym repertuarem były głównie pieśni chwały, potem weszły dominikańskie śpiewy liturgiczne, wszystko na 3-4 głosy (często brakowało nam tenora...). A miejscem służby stały się także comiesięczne modlitwy "o uzdrowienie", zawsze w pierwszą sobotę miesiąca, prowadzone najpierw przez ojca Andrzeja, teraz przez wspólnotę Galilea. W ogóle dużo by tu można pisać o historii, bo wspólnotę Galilea tworzy dziś wiele osób, które formowały się w latach dziewięćdziesiątych w "Maurycym". Wtedy ogromnej wspólnocie charyzmatycznej, osadzonej formacyjnie w ruchu Światło Życie.... strasznie stare dzieje: mój początek liceum i Marsze dla Jezusa ulicami Wrocławia (1991)... Cała Polska do dziś śpiewa "Jezus Zwyciężył, to wykonało się!", wtedy stworzone (nie dam głowy czy to nie właśnie Gosia robiła to tłumaczenie, ona wtedy tłumaczyła dużo zagranicznych "łorszipów" czyli właśnie "pieśni chwały")

Teraz jak przyjeżdżam staram się bywać na modlitwach. Ojciec Bujnowski i Gosia dalej są, kilka osób "z tamtych lat" też, chyba z 4... Zmienił się charakter zespołu, bo już nie jest "matką zespołów" ale odrębnym chórem o nazwie Adalbertus. Ale chwilami czuję się jakbym nigdy nie wyjeżdżała, momentalnie wchodzę w ich śpiew jak gdyby nigdy nic... Kiedyś pojawiłam się wcześniej, jeszcze na próbie, żeby posłuchać i zaraz mnie wciągnięto do chóru i było mi ogromnie miło.

Teraz nie dałam rady być wcześniej. Przyszłam prosto do kościoła... 

A tam... PAN Z AKORDEONEM. Żadnych innych instrumentów. Zespół śpiewa głównie kolędy. Kilku w ogóle nie znam. Kilka po łacinie... 

Nie tylko podczas mszy ale i w czasie modlitwy charyzmatycznej wszyscy na cały głos śpiewaliśmy te kolędy! Chwała Panu, Alleluja, ADESTE FIDELES...

Poczułam się jak w niebie... To mój kościół! Ponadczasowy, wieczny, anielski. Majestatyczny, ale bliski. Pełen sacrum, ale dostępnego dla ludzi - możemy dotknąć Chrystusa na ołtarzu... Brak mi słów, żeby to opisać.

Posłuchajcie sami (wykonanie inne, ale nie lepsze wcale od tego w sobotę! no i nie mają akordeonu...). Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie do tego gotycki kościół, półmrok i dźwięk akordeonu...


Pan akordeonista okazał się być gościem, i to nie byle jakim - jednym z najlepszych polskich muzyków, a jego gra z chórem była marzeniem Małgosi, które właśnie w tę sobotę się zrealizowało... to pan Wiesław Prządka. Jeśli będziecie mieli okazję posłuchać go - nie zmarnujcie jej!

No i koniecznie trzeba wrócić do łacińskich pieśni w kościołach...

2 stycznia 2015

W moim magicznym domu

Nie lubię narzekania, a zwłaszcza w stylu "w tej Polsce to jest to i to, dobrze, że wyjechałem, wszyscy to kiedyś zrobią, ostatni gasi światło". Co jakiś czas angażuję się w jakieś internetowe dyskusje na ten temat, ale wiem, że nie przekonam całego internetu i szkoda kruszyć kopie. Narzekacze i ci-uratowani-przez-emigrację są chyba po prostu bardzo nieszczęśliwi i muszą sobie poprawiać humor depcząc resztki świętości.

Ale muszę przyznać, że kilka "absurdów polskich" powaliło mnie na łopatki.Patrzę z niedowierzaniem.

Myślałam, że szwedzkich nic nie przebije, ale jednak. Udało się to ekipie wymyślającej reformę ŚMIECI.

W Polsce - a może tylko Wrocławiu? - śmieci trzeba wyrzucać, przepraszam, segregować w tak dziwny sposób, że najpierw nie wiedziałam czy to nie żart. Okazał się ponurą rzeczywistością, niestety.

Po pierwsze plastik łączy się z metalem i innymi "tworzywami".
Po drugie papier ma nie być brudny, a już broń boże tłusty ("boże" z małej litery bo chodzi o jakiegoś boga absurdów), także papier po maśle idzie do "zmieszanych". Spinacze z zeszytów muszą być wyjęte, okienka z kopert odklejone...
Butelki po oleju umyte, bez oleju.
Szkło oddzielnie, ale bez naklejek czy innych elementów.
Ostatnio słyszałam o obowiązku oznaczaniu worków kodem kreskowym i adresem, jeśli to prawda, to Orwell to mały żuczek...

I jak tu komentować... ręce opadły... fabryki kopert z okienkami chyba zbankrutują niedługo. Pominę komentarz, kto się wzbogaci i dlaczego spółki zajmujące się zbieraniem śmieci wykazały zyski...

Segregacja to tylko pierwszy punkt. Dochodzi jeszcze praktyczny aspekt wyrzucania śmieci.

Kosze do szkła są ustawione bardzo "rzadko" - papier i inne każdy ma pod domem, ze szkłem trzeba iść przynajmniej kilkaset metrów. Widzicie babcię o lasce, która niesie 5 kg szkła (5 butelek) do kosza? Albo 'dyma' codziennie z jedną? No ja nie widzę... Acha, i nie można do niego wsypać całego kartonu szkła - kontenery wymagają wrzucania butelek pojedynczo, przez okrągły otwór opatrzony jakimś gumowym "fartuchem". Nie ma letko, schylamy się po każdą buteleczkę, chyżo!

Naprawdę nie wiem jak wrzucić szkło, które się rozbije. Może trzeba być Kopciuszkiem i mieć gołąbka na usługach... albo sprytny lejek...



Dalej, papier w kontenerze nie może zmoknąć. Władze nakazały zamykanie kubłów na śmieci. I teraz każdy kto niesie w rękach kartony do wyrzucenia musi jakimś tajemniczym sposobem otworzyć bardzo wysoki kontener. Bo oczywiście nie można postawić kilku niskich, ani te wysokie nie mogą mieć obrotowych klap (jak ten stary model, w którym Opania śpiewał "w moim magicznym domu"), teraz mamy nowe lepsze kontenery. Większe, z większą klapą do otworzenia, i z klapą na większej wysokości. Juppi!


Niby można wybrać nie-segregowanie. Płaci się wtedy więcej. Więc pewnie większość tak w końcu wybierze. A za kilka lat okaże się że powoduje to gigantyczne kary z UE i spirala absurdów się nakręci.

Szwecja wydaje się być o wiele bardziej posunięta w temacie segregacji śmieci i ekologii, a takich kwiatków u nas nie ma. Nie każą nam myć butelek po oleju ani odrywać okienek od kopert. Dlatego ciągle wierzę, ze to ktoś coś źle zrozumiał... a to możliwe przy naszych elytach... co to albo nie pamiętają, albo nie są kompetentne, albo po prostu rżną głupa. Gdzie ta stara zasada "nie czyń drugiemu co Tobie niemiło"??

W tym klimacie życzę wszystkim czytelnikom pokoju serca na kolejny rok, nie dajcie się tym absurdom! Polskim, szwedzkim czy jakie tam macie.
Wygramy!!!
Bo "pokój mój daję Wam, nie tak jak daje świat".



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...