26 lutego 2019

O cywilizacji łacińskiej

Polecam śledzić wykłady i artykuły księdza Jacka Gniadka. Pisze bardzo mądre rzeczy, ma rozeznanie w teoriach ekonomii, a przede wszystkim - ma katolicką perspektywę. Wypowiada się o ekonomii i Unii Europejskiej, ale widać, że w tym wszystkim interesuje go człowiek. Bo właśnie, nie da się oddzielić godności człowieka od rozwiązań polityczno-gospodarczych, nie jesteśmy żadną masą, która ma dostosowac się do teorii chorych umysłów, ale osobami stworzonymi na wzór i podobnieństwo samego Boga.

Gdy czytam komentarze księdza Gniadka czuję to samo ożywcze tchnienie Prawdy, które towarzyszy lekturze Fultona Sheena i Chestertona. Nie umiem tego nazwać, ale to takie poczucie sensu i porządku. Świadomość fundamentu budowli i tego, że ściany są dobrze zbudowane, a dach nie runie nam na głowę.

Niedawno cytował Feliksa Konecznego, z okazji 70. rocznicy śmierci historyka.

Z tej okazji warto kolejny dzień pochylić się nad jego spuścizną, a zachęca mnie do tego dobry tekst Filipa Menchesa. FK opisał swoje spostrzeżenia na temat cywilizacji. Podobnie jak wielokulturowość nie jest możliwa na dłuższą metę na jednym terytorium państwa narodowego, podobnie obecność różnych cywilizacji doprowadzi do konfliktu i wygra silniejsza, niekoniecznie ta bardziej wartościowa. Łatwiej jest zburzyć bibliotekę, niż ją zbudować. Rozważania FK mają swoją wagę w kontekście dyskusji na temat wolnego runku, który nie istnieje w próżni kulturowej czy cywilizacyjnej. Z pewnością jedyną cywilizacją, w której może on zaistnieć w pełni, jest cywilizacja łacińska, która opiera się na chrześcijańskim personalizmie. Prawa prakseologiczne opisane przez Ludwiga von Mises'a działają wszędzie. Przy ograniczonej wolności zewnętrznej, będą działać w ograniczonym zakresie.

FM trafnie zauważa, że oddalone zostało dzisiaj oddziaływanie cywilizacji turańskiej na Polskę. Istniej jednak nowe zagrożenie. FM pisze: "Natomiast być może w III RP odnowił się konflikt cywilizacji łacińskiej z cywilizacją bizantyńską jako „metodą ustroju życia zbiorowego” Unii Europejskiej (a zwłaszcza państw jej twardego jądra, czyli Niemiec i Francji). Lewicowo-liberalny establishment UE uważa chrześcijaństwo za ideologiczną konkurencję. Oczywiście przyzwala katolikom uczęszczać co niedziela na mszę świętą. Ale jeśli w ich rodzinach dzieci wychowane są w przekonaniu, że aborcja czy współżycie osób tej samej płci to grzechy ciężkie, wówczas wstępują oni na wojenną ścieżkę z politykami i urzędnikami stojącymi na straży unijnych wartości."

https://tygodnik.tvp.pl/41206949/cywilizacje-nie-sa-sobie-rowne-polske-juz-raz-zabila-wielokulturowosc?fbclid=IwAR1hNxcDxPaeSI6_S_UfQcHcdDjbINUNVg0b5EnYUlx9bhGIV29uscqOpyk

Innego dnia.

Wybrałem się w Warszawie na konferencję z tej okazji, by posłuchać prof. Pawła Skrzydlewskiego. Jest filozofem i obronił kiedyś pracę doktorską o "Wolności człowieka i sposobie jej realizacji w cywilizacji łacińskiej w ujęciu F. Konecznego".
Kilka lat temu w wywiadzie dla "Teologia polityczna" PS zwrócił uwagę na to, że Unia Europejska jest budowana na poważnych błędach antropologicznych. UE jest tworem bizantyjskim, a większość państw w UE odwołuje się do cywilizacji łacińskiej. W cywilizacji bizantyjskiej mamy do czynienia z centralizmem, biurokratyzmem oraz fiskalizmem. Polityka cywilizacji łacińskiej budowana jest natomiast w oparciu o interes narodowy, społeczny solidaryzm i dekalog. Taka synteza rożnych cywilizacji nie ma szans na powodzenie.
Warto przypomnieć, co FK pisał o państwie łacińskim w "Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej" (1997): "Rząd nie powinien mieć nic wspólnego ze sprawami społecznymi. Te mają być pozostawione wyłącznie samorządom społecznym. Im mniej urzędów, tym lepsze państwo. Gdzie biurokracja urosła na więź państwową, tam musi dojść do tego, że rządziciele będą umysłowo niżsi od przeciętności w danym kraju. [...} Ręka rządu, położona na sprawach społecznych staje się ciężką niezdarną łapą rządową, psującą wszystko... nawet w najlepszej wierze." (s. 67-68).
Jeżeli to wziąć pod uwagę, to niewiele zostało nam z cywilizacji łacińskiej...

Bardzo uderzyły mnie te teksty. Poczytałam wszystkie podane linki i aż usiadłam z wrażenia. Ktoś juz dawno opisał to, w czym żyjemy dzisiaj! Centralizm, biurokracja, fiskalizm i fałszywa wolność.

Szwecja jest zawsze w awangardzie, jak to kiedyś ujął Maciej Zaremba. Wszystkie nowinki od razu się tu przyjmują i są ochoczo testowane na małym hermetycznym społeczeństwie, które boi się konfliktów, szanuje władzę oraz zapomniało kim naprawdę jest człowiek. Liczy się idea i poprawianie świata, Szwed jest szczęśliwy jeśli podniesie sobie podatki w celu walki ze zmianami klimatu! Ale wyraź na głos swój sprzeciw wobec aborcji - jesteś wrogiem publicznym numer 1.

Najwyraźniej w dziedzinie upadku cywilizacji też jest w awangardzie. Ostatnio pojawiło się w mediach podsumowanie nowego rządu - od lat kompetencje polityków są coraz niższe, ale teraz osiągnęły dno. Dziwi to autora w kontekście faktu, że szwedzki obywatel ma przeciętnie wyższe wykształcenie niż średnia krajów OECD.  Natomiast wśród czołowych przedstawicieli rządu i ministerstw nie ma już nikogo z tytułem akadamickim, a coraz większa rzesza nie ma absolutnie żadnego wykształcenia. Za to ma w CV przynależność do partii oraz laurki wierności ideom socjalizmu. Bierni, mierni ale wierni - rząd BMW.
https://www.expressen.se/ledare/linda-nordlund/bedrovligt-lag-utbildning-bland-lofvens-ministrar/
"Żałosnie niskie wykształcenie wśród nowych ministrów"

Najwyraźniej to Feliks Konieczny miał rację - jesteśmy świadkami upadku cywilizacji a Szwecja w tym przoduje. Stopień ograniczenia wolności jest tu niewyobrażalnie większy niż w Polsce, a rządza nami komunistyczni aktywiści. Może to jest ten czynnik, który powoduje, że kultura islamu panoszy się to coraz bardziej jawnie...? Ponoć natura nie znosi próżni.



25 lutego 2019

Małe dzieci mały kłopot...

9 lat temu zostałam mamą.

Nie miałam świadomości co to oznacza, cieszyłam się ślicznym małym dzieciątkiem, które tak ufnie przytulało się do mnie. Cierpiałam zmęczenie i niedospanie.

Znajomi mówili "małe dzieci mały kłopot, duże dzieci - duży". Zawsze mnie denerwowało to powiedzenie, jak to kłopot. Rodzice zawsze się martwią o dzieci, dlatego są rodzicami.

Teraz mój kłopot ma 9 lat i zaczynam rozumieć.

Niedospanie to pikuś przy nieustannie trawiącym mnie teraz strachu o język polski dziecka. O zakorzenienie w nim wiary i tradycji. O ogólnie pojętą edukację. Uświadamiasz sobie jak długofalowe to projekty i jak mizerne Twoje wysiłki w ich skali. Do tego już widzisz oczyma wyobraźni przyszłe problemy ze szkołą, pracą czy wiarą, już słyszysz ich bezczelne odzywki do rodziców...

Ale przecież kropla drąży skałę.

No i wierzę, że działa łaska Boża, ta wlana na chrzcie świętym. Ale także ta wypraszana każdego dnia, często na kolanach i ze łzami w oczach. Bo dziś znowu zawaliliśmy mszę świętą. Bo dziś nie udało się uniknąć bójki między chłopcami, tudzież wyzywania od głupków. Bo znowu puściły mi nerwy i zbeształam towarzystwo.

Największym kłopotem jest utrzymanie siły i cierpliwości, nie tracąc zaufania do Najwyższego. Który przecież obiecał nosić nasze ciężary.

I nagle po takim pochmurnym dniu przychodzi słońce - mój dziewięciolatek bez żadnej zachęty pomagał przy robieniu ciast, pierogów a wczoraj sam upanierował i usmażył wszystkie kotlety a'la schabowe oraz zrobił sałatkę. "Mamo, już umiem sześć potraw zrobić! Kanapki, tosty, jajko na dwa sposoby, ugotować i usmażyć parówki, sałatkę oraz KOTLETY!".





18 lutego 2019

Decyzja

Doceniam mojego szefa, zachował się z ogromną klasą.

Najpierw załamał się informacją o moim planie odejścia. Tu oczekiwałam jakichś desperackich prób przekonania mnie, obiecywania gruszek na wierzbie i tak dalej. Ale okazał się realistą. Zapytał czy jest coś, co by mnie przekonało do zostania. Czy pieniądze?

Nie, nie pieniądze. Zatrzymałam się w rozwoju i nie widzę szans wypłynięcia na szersze wody. On to bardzo dobrze rozumie. Widzi, że zaklasyfikowano mnie do szufladki "system Oli", jak potrzebne są szybkie dane czy analizy to chętnie się ją otwiera i woła Olę. By po chwili z powrotem ją tam schować. A jak Ola ma pomysł, żeby coś usprawnić, lepiej zintegrowac to nie nie, tutaj inni podejmują decyzje. Albo nawet ich nie podejmują, one dzieją się same...

Nie wiem czy pisałam już tutaj, ale mamy w firmie gościa, który ma na boku firmę IT. I on sobie wymyślił, że jego firma dopisze nam trochę aplikacji, takich "szytych na wymiar". Co tam, że on sam programuje, bez żadnej dokumentacji czy nawet oficjalnego projektu w naszej firmie. Co tam, że jego bazy danych nie będą z niczym zintegrowane i dane trzeba potem wprowadzać w dwa miejsca... ale za to jak łatwo to zrobić z poziomu smartfona! I jakie kolorowe toto, takie przyjazne dla oka. Musi mieć jakieś strasznie sile układy, bo coś, co brzmi tak absurdalnie jest naszą rzeczywistością, która kosztuje kilka tysięcy funtów co miesiąc od dwóch lat.

Kilka (naście) awantur o to na przestrzeni ostatniego roku, stawianie mnie do ściany, poprzez rzymuszanie do współpracy z panem JaWamUszyjęSystemNaWymiar (gdzie on naciskał na otrzymanie kopii bazy danych, nie mówiąc po co mu to dokładnie, nad czym pracuje), nie dość poważne traktowanie problemu przez moich szefów spowodowały stan, w jakim się znalazłam w listopadzie, kiedy to headhunterka do mnie zadzwoniła.

Mój szef wie to wszystko, nie raz mu się żaliłam, ale on niestety nie miał argumentów, żeby to zmienić. Dlatego teraz też bezładnie rozłożył ręce i powiedział, że nie jest w stanie mi zaproponować niczego, co by sprawiło, ze mogłabym zmienić wyżej opisaną sytuację.

Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, w jakim miejscu utkwiłam. Wysłuchawszy mojej oferty, uznał, że byłabym głupia rezygnując z tej szansy. "Prywatnie mówiąc on mnie w pełni popiera i daje mi swoje błogosławieństwo. I jak będę chciała wrócić to on poruszy niebo i ziemię, żebym dostała się tam, gdzie powinnam, powyżej tego szklanego sufitu. Bo on ma do mnie pełne zaufanie i boi się, że mojej wiedzy na pewne konkretne tematy nie ma nikt w firmie."

I pewnie ma rację. Ale wiem też, że wiele osób już przegrało walkę z tym szklanym sufitem, czy raczej betonem. Rok temu wyleciał nasz poprzedni szef, kilka miesięcy wcześniej szef IT został zmuszony do odejścia. Kilku silnych menedżerów poległo w walce z tą dziwną sitwą. Także z know-how lub bez firma dalej się będzie toczyć, kulejąc tu i ówdzie, ale przecież jakoś się dokula. Excel dobry na wszystko, w najgorszym razie.

No a poza tym nie ma ludzi niezastąpionych.

Tym oto sposobem zaczynam w nowej firmie z początkiem maja.


9 lutego 2019

16 ton

Robiliśmy dziś makaron. Mam taką maszynkę od babci, którą ona dostała od swojej córki (mojej cioci), Kami uwielbia się nią posługiwać. Trzeba tylko kręcić korbką, mama wkłada kulkę z jednej strony, a poniżej rolki wychodzi płat makaronu... magia!

W pewnej chwili Kami zaczął nagle śpiewać w rytm kręcenia. Wymyślone słowa na znaną mi melodię... melodię "morskich opowieści".

Zaczęłam się głośno śmiać, bo przypomniały mi się szanty, marynarskie pieśni pracy. Śpiewane właśnie w takich momentach jak to wymyślił spontanicznie mój (prawie) dziewięciolatek.

Zachwyciła mnie jego intuicja, przyznam szczerze.



Pośpiewaliśmy sobie potem różne szanty, podemonstrowałam dziecku wybieranie fału, pchanie kabestanu czy wiosłowanie. Wyjaśniłam skąd różne rytmy. Taka korbka do makaronu to prawie jak handszpak kabestanu, czyż nie? ;)


Powspominałam dawne festiwale i opowieści szantymenów. Do każdej pracy inna pieśń. Były ich setki.

Wszystko wskazuje, że w życiu czeka mnie teraz nowa szanta. Wrzucam nowe tempo - nie wiem czy szybsze, czy wolniejsze, ale wybiją mnie ze starego rytmu. Dostałam ofertę pracy i jestem niemal zdecydowana, żeby z niej skorzystać.

Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe wyzwanie. W sumie mam dość wyzwań w życiu, nie jestem pewna czy powinnam podejmować kolejne.

Powody zainteresowania się tą inną ofertą były dwa.

Po pierwsze, to praca zadzwoniła do mnie - nieoczekiwanie skontaktowała się ze mną "headhunterka", nie mam pojęcia skąd miała mój numer. Potraktowałam to jak dar losu, bo w tamtym momencie układy w mojej obecnej pracy bardzo mnie frustrowały, od dawna się pogarszały i straciłam całe serce do swojego zajęcia. Przyznam, że od zeszłego tygodnia się to zmieniło, bo poleciał stary CEO i nowy ma inną wizję, na moje to o wiele lepszą.

Drugim powodem było to, że mam świadomość, że w Szwecji niełatwo o pracę gdy się jest obcokrajowcem. Swego czasu wysyłałam wiele ofert, na stanowiska idealnie pasujące do mojego zawodowej specjalizacji i doświadczenia. Nigdy nie zostałam nawet zaproszona na interview! Kilka razy chodziła mi po głowie zmiana nazwiska na szwedzko brzmiące, powiem szczerze.
Także cieszyłam się zawsze, że nie byłam nigdy zmuszona do szukania pracy - miałam swoje miejsce, jakie było takie było, nie zawsze inspirujące (okresami bardzo!) ale bezpieczne. Niemniej jednak zaczynała kiełkować mi w głowie myśl, że jestem "niezatrudnialna", że wcale nie jestem taka dobra jak mi się wydaje, że może to brak idealnego szwedzkiego to jednak ogromna przeszkoda na lokalym rynku pracy... i tak dalej.

Chętnie poszłam na interview.

Ale jak już poszłam i poznałam potencjalych szefów to pomysł tej zmiany zaczął mnie rzeczywiście inspirować!  To były ciekawe spotkania na wiele tematów, z długimi dyskusjami nad konkretymi biznesowymi rozwiązaniami oraz o wdrożeniach systemów. Po każdej kolejnej rozmowie wychodziłam przekonana, że świetnie się rozumieliśmy, że traktowali mnie jak partnerkę w dyskusji, to nie było odpytywanie.

I tak oto z chęci ucieczki tudzież udowodnienia czegoś sobie połknęłam haczyk. Naprawdę chciałam dostać ofertę pracy!

No i teraz właśnie czekam na ten konkret, ponoć mają mi go przedstawić we wtorek. Już wiem od mojej "agentki", że chcą mi złożyć propozycję.

Jednocześnie rośnie stres czy dam radę z tymi wszystkimi wyzwaniami. Pojawia się męcząca myśl, że kogoś zawiodę (bo odejdę i zostawię niedokończone sprawy). Oraz pytanie czy lepsze nie jest największym wrogiem dobrego? Przecież zawsze nienawidziłam wyścigu szczurów. Czyżbym dała się wmanipulować? A może to po prostu osoba headhunterki w tym układzie daje takie odczucia? Ona człowieka bardzo nakręca, to jej chleb.

A ja na mój też muszę zarobić, obym nie przekombinowała. Westchnijcie tam za mną, o natchnienie...



Ktoś mówił, że z gliny ulepił mnie Pan, 
Lecz przecież się składam z kości i z krwi. 
Z kości i krwi i z jarzma na kark
I pary rąk, pary silnych rąk.

Co dzień szesnaście ton i co z tego mam?
Tym więcej mam długów im więcej mam lat.
Nie wołaj święty Piotrze, ja nie mogę przyjść, 

Bo duszę swoją oddałem za dług.

[16 ton]


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...