23 grudnia 2017

U Pieśniarzy

Jest we Wrocławiu takie miejsce, gdzie człowiek czuje się jak w domu. Stare fotele, domowej roboty stoły (z gitar!), ściany zawalone półkami z książkami wydanymi jakoś przed moim urodzeniem jeszcze (rozpoznałam te grzbiety, u nas też stoją!). Gospodarz częstuje gości malinową herbatą i można posłuchać poezji. Poczytać, porozmawiać o niej albo... pograć ją na mikroskopijnej scenie. Jesteśmy "U Pieśniarzy". Wejście niełatwo znaleźć - niepozorne drzwi w jednej z bram przy ulicy Wita Stwosza, na skrzyżowaniu z Szewską.

Trafiłam tam, bo koleżanka zachęciła mnie do pójścia na jedno ze spotkań duszpasterstwa tradycji, które spotyka się tam czasem na ... śpiewanie. Akurat w tym tygodniu mieli spotkanie poświęcone pieśniom adwentowym - takim, których nie można już usłyszeć w kościołach. A które pięknie opowiadają historię zbawienia. Wiem, że tego typu spotkania są coraz bardziej popularne w Polsce, najwyraźniej ludzie tęsknią za naszą tradycją - organizm odrzuca tę zaimplantowaną. Bardzo gorliwym popularyzatorem tradycji jest Adam Strug, tutaj jego wykonanie pieśni adwentowej Kiedy przyjdzie Sprawiedliwy. Niesamowity jest ten tekst, nieprawdaż? Wreszcie dociera właściwe znaczenie adwentu, czym on jest i jakie znaczenie ma to, co jest jego zwieńczeniem.
Kiedyż przyjdzie Sprawiedliwy,
Wybawiciel litościwy?
Z płaczem wołał lud z ciemnice,
Mając Boskie obietnice.
Pamiętając, jako one
Od początku udzielone
Z ust się do ust przechodziły,
O Chrystusie pewne były.
Zetrze węża łeb chytrego,
Na zdradę czuwającego,
Przyjdzie z Świętymi licznymi
Zwyciężyć nad ubogimi.
Abramowi przyrzekany
Syn Izaak na znak dany,
Że Zbawiciel na świat przyjdzie
I z nasienia jego wyjdzie.
Nieba z ziemią połączenie,
Czego Jakob miał widzenie,
Znaczyło: Bóg się zlituje
I w ludziach się zamiłuje.
Umierając Jakob widzi,
Jak z pod Judy berła Żydzi
Chrystusa oglądać mają,
Gdy swych królów postradają.
Mojżesz proroka równego,
Z pośród braci wzbudzonego,
Mesyasza obiecuje,
Słuchać Jego nakazuje.
Gdyż On Boskie powie słowa,
W Duchu świętym Jego mowa,
Jak Mu w usta jest włożona,
Wolą Bożą wymierzona.
Dawid w psalmach wyśpiewuje,
Synem Bożym Go mianuje;
Izaiasz patrzy na przyszłą
Jego mękę jakby wyszłą.
A Micheasz wyraźnemi
Słowy mu objawionemi
Narodzenie nam przytacza,
Miasto Betleem naznacza.
Daniel czas wyrachował,
Aggeusz zaś prorokował
Przyjście do nowéj świątyni,
Co świetniejszą ją uczyni.
Przyszedł Jezus obiecany,
Mesyasz oczekiwany;
Przyjdzie znowu, kiedy wzbudzi
Na sąd Boski wszystkich ludzi.
Nie było as wiele na spotkaniu, w sumie z 10 osób. Najpierw poczułam się nieswojo, ale herbatka i życzliwe spojrzenie właściciela szybko rozproszyły pierwsze wątpliwości. No a całe spotkanie było piękną modlitwą, czego więcej trzeba.

Bardzo bym chciała tam wrócić, nie wiem czy będzie możliwość. Wszystkie spotkania są rejestrowane i można posłuchać twórców, nawet na żywo!

Wrocławianie - śledźcie stronę i koniecznie zawitajcie do Pieśniarzy. A jeśli znacie kogoś, kto nie ma co ze sobą zrobić w wigilię, to mu podpowiedzcie. Będzie mu ciepło na sercu w tę jakże trudną dla samotnych noc.


15 grudnia 2017

Sankta Lucia

Ten obecny grudniowy tydzień to najgorętszy tydzien w roku szkolnym. Występy ku czci św. Łucji w każdej szkole i przedszkolu, bazary bożonarodzeniowe, sporo koncertów...  Na takie prawdziwe nie ma kiedy pójść, skoro się spędza całe popołudnia na szkolnych. Oczywiście na te wszystkie ziecięce aktywności robi się stroje, piecze ciasta i kupuje losy loterii, przeznoaczonych na szczytne cele (setki koron idą, nie ma szans).

Nawet dzieci przedszkolne ćwiczą. Kubuś od tygodni chodzi i śpiewa, no nie idzie go powstrzymać. Ani nawet nauczyć poprawnych słów, wie swoje i już :)

To nasze nagranie z chwili kiedy dzieci miały iść spać, ale nie szło ich ogarnąć.


Lucia by Kubuś from Ola on Vimeo.

14 grudnia 2017

O wieku średnim


Może to kryzys wieku średniego. Sto razy bardziej wolę budować piernikowy domek niż siedzieć w pracy i dyskutować Ważne Problemy.
Jak w ogóle nie ja. Odpowiedzialna, Wymagająca (przede wszystkim od siebie!), z rozwiązaniami na każdy problem.

Już nie na każdy.

A może po prostu te problemy przerosły mnie?

Radzę sobie z tymi najprostszymi - odstawić dzieci do szkoły, odebrać, zrobić zadania domowe, limitować czas przy tablecie każdemu z synów (samo to to pełen etat, i to dla człowieka odpornego na łzy i szantaż)... W grudniu dochodzą zajęcia związane z adwentem, zakupy świąteczne... też niemała gimnastyka. Jak kupić, żeby dzieci nie widziały? Co ja się nawymyślałam wczoraj, przy odbieraniu prezentu dla siostrzeńca, przecież nie mogę powiedzieć "pod choinkę" bo jak to tak, on naprawdę wierzy w Św. Mikołaja i Aniołki, przynoszące prezenty na urodziny Pana Jezusa. Dziecięce zaufanie jest czymś tak cudownym, że nie potrafię tego opisać. Rodzic jest superbohaterem i nie kwestionuje się jego nauczania (och jak bardzo zrozumiałam to o stawaniu się jak dzieci!)




Jeszcze dwa dni i fiuuuuu, Wrocławiu, przybywam! Poproszę o czysty śnieg, piękny jarmark Bożonarodzeniowy i wygodne łóżka (ostatnio wróciłam nieźle połamana.... to chyba jednak ten wiek średni). Oraz piękne roraty w tym ostatnim tygodniu, a potem jeszcze piękniejsze pełne pokoju ŚWIĘTOWANIE.



2 grudnia 2017

Słuchaj, Izraelu!


Zawsze się zastanawiam czy kalendarz adwentowy liczy się od pierwszego dnia adwentu (czyli niedzieli), czy od 1 grudnia. Na logikę powinno się liczyć od pierwszego dnia adwentu, ale zawsze ma 24 okienka...

Pierwszy raz w życiu zrobiłam kalendarz adwentowy dla dzieci. Tzn głównie dla Kamyczka, Kubuś tylko umie cukierki wyżerać przecież ;)  
Dzięki tygodniowemu chorobowemu nadrobiłam tyle zaległości, że aż mogłabym się przyzwyczaić do bycia w domu - ulga, spokój i ze wszystkim się zdąża. Ugotowałam ze trzy obiady w tym czasie, rozświetliłam dom adwentowymi ozdobami, zrobiliśmy pierniki, udekorowaliśmy je lukrem, poczytaliśmy po polsku (Kami też był chory)... no i ten kalendarz.


Za "moich" czasów nie było żadnych kalendarzy adwentowych, robiło się lampiony, chodziło codziennie (!!!) na roraty, dostawało obrazki do wklejania... to był nasz kalendarz adwentowy! A Pan Jezus schodził codziennie o jeden stopień w dół, by wylądować na sianku w żłóbku. Codziennie się widziało ile zostało jeszcze.

Tutaj nie mamy rorat :( tzn niektóre kościoły w Goteborgu czy Sztokholmie mają raz czy dwa w czasie adwetu. Taki rarytas. W Malmo i Ludzie nikomu się nie chce organizować - i mówię to z pełną premedytacją. Tu nigdy nie ma nawet mszy porannych w dni powszednie, w najlepszym razie jedna wieczorna. Niestety, nie widzę tu niczego innego niż lenistwa, bo w każdym kościele jest kilku kapłanów (i potem te msze wieczorne koncelebrują).

Zadania adwetowe dla Kamyczka to mieszanka pytań, akcji do podjęcia (idź na roraty! - to już na dzień, kiedy będziemy w Polsce) i zadań matematycznych. W tym całym kalendarzu chodzi o to by nauczyć się czekania - robiąc co dzień swoje, ale mając na względzie, że jesteśmy w trakcie oczekiwania. Na kolejne zadanie, kolejny dzień, a tak naprawdę na kolejną rocznicę Wcielenia. Bo przecież każda z nich to nowe świeże wołanie udręczonego człowieka o światło, o nadzieję, o Mesjasza. Każda z nich jest tak samo aktualna każdego roku.

Słuchaj Izraelu, słuchaj moich słów,
Słuchaj Izraelu, co zamierza Bóg
Z Maryi Dziewicy narodzi się Syn,
Zbawca świata, Odkupiciel Jezus Chrystus Król,
Z Maryi Dziewicy narodzi się Syn,
Zbawca świata, Odkupiciel.

Słuchaj Izraelu, słuchaj moich słów
Z niewoli egipskiej prowadzi cię Bóg
W ten nieznany jeszcze choć szczęśliwy kraj
W swoim prawie, w swoim trudzie Izraelu trwaj

Nad brzegi Jordanu przybył wielki lud
Przyjąć chrzest proroka, słuchać Jego słów
Jam niegodny sługa, po mnie przyjdzie On
Zbawca świata, Odkupiciel, Jezus Chrystus Król



19 listopada 2017

Tort bezowy

Kolejne osiemnaste urodziny za mną. W tym roku wyjątkowo świętowałam, nie dlatego, że jest co, ale dlatego, że było z kim – a data to tylko pretekst J

Najpierw pojechaliśmy do Polski na wszystkich świętych i tam moglismy się spotkać z rodziną i przyjaciółmi przy jednym stole. A potem "szwedzkie" przyjaciółki przyszły do mnie.

Pierwsze spotkanie natchnęło mnie kulinarnie – tort, przygorowany przez dziewczyny z Oliwierkowa był tak pyszny, że chciałam zrobić taki sam tu w Szwecji.

Poszukałam przepisów, poeksperymentowałam i wyszło. Palce lizac. Teraz każdy chce MÓJ PRZEPIS. Punkt pierwszy powinien brzmieć wyjmij nieopisane zamrożone białka z zamrażarki i zgadnij ich ilość. Na moje oko to było 7 białek ;) a zatem tego się trzymajmy. Napiszę przepis, zeby zostało dla potomności.

1. Ubij na sztywno 7 białek, na koniec dodaj 1,5 szkl cukru.
2. Wymieszaj z 2 łyżkami mąki ziemniaczanej.
3. Narysuj 3 kręgi o średnicy ok 24 cm. Ja zrobiłam większe i uważam, że bezy mogłyby być ciut wyższe.
4. Piecz/susz w piekarniku: przez pierwsze 15 min w temp. ok 160C, potem obniżyc do 140C i suszyć jeszcze ok. 1,5 godz. Suszyć przy uchylonych drzwiczkach.

Krem:
2 op. serka mascarpone (500 g)
5 dl śmietanki kremówki 36%
3-4 łyżki cukru pudru

1. Ubij serek marscarpone
2. Osobno ubij śmietankę na sztywno
3. Połącz, delitatnie wymieszaj i dodaj cukier puder.

Nakładaj na blaty bezowe, na każdą wartswę nałóż owoce (ja miałam borówki), na wierzch posmaruj resztą kremu i nałóż owoce (ja użyłam malin).

Tort to taka bardziej praktyczna wersja Pavlovej, można dać świeczki na wierzch i takie tam urodzinowe gadżety. Ja dałam maliny, zby było biało-czerwono bo świętowalismy te moje urodziny z lekkim poślizgiem i wypadło to 11 listopada.



Tort Oliwerkowa miał owoce leśne wmiksowane w krem, także krem był różowy a owoce były tylko na wierzchu. Też można!

4 listopada 2017

Nowa Szkoła (2)


Minęło pierwszych kilka miesięcy w nowej szkole. Kami ma kilku świetnych kolegów, ale przede wszystkim aktywnie pracuje, nad nauką i w czasie zajęć pozalekcyjnych.

Niedawno szkoła zorganizowała dzień otwarty - wszystkie prywate muszą to robić, ale dla szkoły to także czas promocji. Dzieci mają w tym czasie zajęcia, a drzwi klas są dosłownie otwarte. Każdy może wejść i wziąć udział w lekcji z dzieckiem. Oczywiście skorzystałam z tej okazji, aczkolwiek udział Kubusia nieco mi to utrudnił.

Dzieci malowały zrobione wcześniej gliniane grzyby, pisały coś z tablicy ("patrz, Alex, jak Kami ładnie pisze!" powiedziała zaskoczona któraś mama, Kami bowiem przypomniał sobie zasady kaligrafii gdy jego mama stała mu nad głową i mruczała półgłosem "patrz na linijki!" i tym podobne), pokazywały rodzicom swoje zeszyty i grały w piłkę. To nie był zbyt ambity dzień z punktu widzenia edukacji, ale pani nauczycielka a pewno namęczyła się więcej niż przez tydzień pracy.




Pod koniec "dnia szkolnego" występowały chóry dziecięce, a na samo zakończenie tej akademii odśpiewano a stojąco hymn szkoły.

Mało która szkoła w Szwecji ma hymn.

Nasz  mówi o tym, że tam, gdzie morze spotyka się z lądem, w pięknym parku stoi najlepsza szkoła jaką znamy. Otrzymała imię świętego Tomasza, który był mądrym człowiekiem, i za którego śladem chcemy iść.


Alphabet Blues - StThomas Skola Lund from Ola on Vimeo.




23 października 2017

Z zaświatów

Dwudniowy maraton - ostatni dzień pracy przed urlopem, lekcja pianina, próba scholi, robienie tortu i sosu bolognese na rodzinną imprezę w sobotę, pieczenie ciasta do szkoły... potem od rana dzień otwarty w szkole Kamyczka (ciasto poszło), bieganie za Kubusiem, koncert klasy Kamyczka, uff o 14 już wychodzimy... teraz można zacząć pakowanie na wyjazd, "poskładać" i upiec lasagne, czekać na gości... Poszli o 23 jakoś, można dokończyć pakowanie.
Już o 6 na nogach, lotnisko, tam pół Bałkanów czeka do odprawy na Wizza, loty do Skopje, Belgradu i Bukaresztu są w niedalekich odstępach czasowych od naszego warszawskiego... Potem ta sama kolejka do kontroli bezpieczeństwa (nie jestem rasistką, ale czy ci cyganie naprawdę muszą próbować takie wielkie torby przepchnąć jako podręczny? oczywiście blokują kolejkę i muszą się wrócić do odprawy). Ledwo zdążyliśmy na otwarcie bramki, nie było już mowy o kawie.

Lot przeszedł dobrze, w Warszawie wszyscy głodni (kawa!), siedzimy i jemy.

Nagle dochodzą nas jakieś dźwięki... cudne melodie, jakby z zaświatów... ktoś gra Chopina! Ogarnęliśmy szybko stolik i idziemy.

A tam FORTEPIAN.

Siedzi przy nim jakiś starszy siwy podróżny i gra... a potem śpiewa.


O Sole Mio from Ola on Vimeo.


Całę zmęczenie odeszło w jednym momencie. To niesamowite jak piękno muzyki oddziaływuje na człowieka. Napełnia duszę radością, wznosi myśli wysoko wysowo, w podziękowaniu Stwórcy za Jego dotyk.

Staliśmy tak z pół godziny. To znaczy ja, dzieci tańczyły :)  Pan Włoch musiał być kiedyś zawodowcem, grał z lekkością i wprawą.


Carmen from Ola on Vimeo.

Jak pan Włoch poszedł i pianino zostało puste odważyłam się przy nim usiąść. Kiedy jeszcze będę mieć okazję zagrać na takim sprzęcie??
Nieśmiało zagrałam malutki kawałek Bacha, tego co sobie ćwiczę na moich lekcjach. Sztywne palce, serce kołacze.... kilka razy się pomyliłam, ale ogólnie jakoś poszło. Dobra, już wystarczy, oddajmy instrument fachowcom. Zmywamy się stamtąd.

 Po drodze łapie mnie Pan Włoch.
- To Ty teraz grałaś?? Brava!!!

Znowu słoneczko zaświeciło. Jak niewiele potrzeba, żeby poczuć się człowiekiem. Jak niewiele potrzeba, by zbliżyć się do drugiego człowieka.

Świetna ta warszawska inicjatywa.

6 października 2017

Wychowanie klasyczne w praktyce

Nie wiem czemu media podniecają się jakimś Ksawerym, ktoś, kto mieszka na wybrzeżu Szwecji ma codziennie jakis orkan ;)

Wczoraj byłam dumna z siebie.

Wieje jak zwykle, do tego padało przez kilka poprzednich dni (oczywiście, przecież to jesień w Szwecji), a tu czwartek. Piłka Kamyczka.

Zaczynam poganiać dziecko do ubierania się w "sprzęty" futbolowe, bo to za pół godziny, na co mąż mówi: "żartujesz?? w taka pogodę?".

Zdębiałam nieco, po chwili myślę, że może ma rację, że przecież pada... nic się nie stanie jak raz opuścimy. Ale widze smutną minkę Kamyczka - i to mnie zmotywowało. Wstyd trochę, że nie wewnętrzna dyscyplina, ale liczy się skutek.

- Nie, jak się ma trening to trzeba iść. Ubierzemy się ciepło i będzie dobrze.

- A co on, jakiś Messi czy co, daj spokój, posiedźcie w domu - odpowiedział mąż.

W przypływie natchnienia odpowiedziałam natychmiast:

- A może to kolejny Messi, skąd wiesz, i właśnie podcinasz mu skrzydła!

A. spojrzał na mnie wilkiem, odburknął tylko "a rób co chcesz, ale jak bedzie chory to Twoja wina".

Trochę mi głupio za szantaż emocjonalny, ale z drugiej strony... przecież o to w tych treningach chodzi. O ćwiczenie charakteru i wytrwałości. O nie szukanie wymówek.

Ubrałam Kamynia w moją dawna bluzkę do biegania (o matko, czy ja naprawdę kiedyś byłam taka szczupła? a może to syn tak wyrósł...?), jego spodnie "pod kombinezon" pod spodenki i rękawiczki.

To był świetny trening, świeciło nawet słońce zza burzowych chmur, a na koniec Kami dostał medal za udział w rozgrywkach ligii dziecięcej.

A po powrocie poćwiczylismy literkę Ł, odrobilismy szwedzkie czytanie i nawet było jeszcze pół godziny bajek.

Padłam z dziećmi o 21:30. Najbardziej to ja zmarzłam na tym treningu, siedzac na ławce.



3 października 2017

Poligamia w Szwecji aka Razem 2

Ograniczam ostatnio szwedzkie wiadomości „alternatywne”. I to nawet nie chodzi o to, że człowiekowi skacze ciśnienie. Ale mam wrażenie, że szwedzki świat jest już tak absurdalny, że prawa logiki stanowią już tylko treść książek do historii.

Każde kolejne doniesienie bije na łopatki poprzednie, w zasadzie pozostaje tylko usiąść wygodnie z popcornem i patrzeć co będzie dalej.

Kilka tygodni temu burzę w mediach spowodowała informacja o panu Syryjczyku, który przyjechał do Szwecji z trzema żonami, 16 dzieci i wszyscy zostali zarejestrowani w tutejszym USC jako rodzina. Każda z pań miała tegoż pana jako męża. A do tego dostali TRZY mieszkania!

Oburzenie pełne.

Ale jak tak pomysleć dłużej... bez emocji... przecież to dalej ta sama lista absurdów Szwecji. Teraz ludzie się oburzają bo pan ma trzy żony na raz, ale jakby miał trzy żony po kolei, albo trzy kobiety w tzw. związku partnerskim i z każdą z nich gromadkę dzieci to byłoby normalnie. Przecież rodziny patchworkowe to chyba wymysł Szwecji właśnie. Pan ma dziecko z jedna panią, ale jest chwilowo mężem innej, z tamtą ma dwójkę, a ta pani miała wcześniej męża i z nim ma inną trójkę, ale jest otwarta na nowe przygody... I to jest normalne, tak?

Ale pan z trzema żonami na raz, gdzie wiadomo kto z kim i kiedy, już nie...

Nie powiem, że poligamia jest czymś normalnym, ale to, co panuje w kwestii obyczajów w Szwecji jest chyba jeszcze bardziej chore. Całe to społeczne oburzenie mnie w zasadzie bawi.

Kiedyś oglądałam głośny szwedzki film Tillsammans (link do recenzji) – co znacza „Razem”. To własnie opowieść o marksistowskim piekle, jakie sobie zgotowała Szwecja. Hipisowska komuna, zero zahamowań, a tu nagle coś nie idzie po linii "umowy społecznej". Niezły film, swoją droga, aczkolwiek tragiczne przesłanie jak dla mnie.
A przecież, to, co się dzieje dzisiaj to tylko kontynuacja! Lukas Moodyson nie musi wymyslać scenariuszy, dyktuje mu je samo życie.

To wszystko podlane jest politycznie poprawnym sosem. Skoro ktoś już tę żonę miał w tej Syrii, to przecież Szwecja nie może teraz nie szanować lokalnych obyczajów, prawda? Skoro miał żonę, która ma 12 lat to też nie wypada protestować, prawda? Tacy nietolerancyjni byśmy byli.

Dalej, kwestie mieszkania. Skoro Szwecja ogłosiła wszem i wobec, że każdy Syryjczyk może liczyć na pobyt stały i azyl, to obowiązują prawa azylowe. Gdyby facet przyjechał z jedną żoną i 16 dzieci, a te z pozotałymi dwoma matkami jako „eks żony” to przecież miałby dokładnie takie same prawa jak w przypadku poligamicznego małżeństwa.

I tu dochodzimy do ostatniej kwestii - oficjalne dokumenty urzędu migracyjnego mówia, że rodzina przyjechała w 2014 z miasta Al Raqqa, stolicy IS. Wtedy zaczęło się tam wyzwalanie miasta z rąk rebeliantów przez wojska rządowe. Ci, którzy w tym czasie uciekali z miasta byli w znacznej wiekszości SYMPATYKAMI PAŃSTWA ISLAMSKIEGO. Dodatkowo, są dowody na to, że pan mąż przez kilka mieszkał z jedną żoną w Arabii Saudyjskiej, o ile pamiętam to do Syrii wrócił po dwie żony i dzieci, po to by pojechać z wszystkimi do Szwecji. A urzędnik imigracyjny nawet zanotował informację, że pan mąz nie był w stanie wskazać jakie konkretnie zagrożenia mają być powodem składania wniosku o azyl.

Prawdziwe oburzenie społeczne – i polityczne – powinno iść w kierunku redefinicji społeczeństwa i powrotu do najlepszego modelu, w dziedzinie społecznej i ekonomicznej. Oznacza to konieczność uprzywilejowania tych, których chcemy (vide małżeństwa wobec związków partnerskich, i to małżeństwa jednego mężczyzny i jednej kobiety), premiowania pracy ponad pasożytnictwo, małych lokalnych firm, które daja ludziom zajęcie i organizaują społeczność, ponad te zcentralizowane... długo by mówić, Chesterton wszystkom juz opisął w swojej doktrynie dystrybucjonizmu, polecam się zapoznać.

Za tym pójdzie łatwe wyjaśnienia kto ma mieć prawo do azylu, a kto nie, kto w związku z tym musi być deportowany (moim zdaniem to własnie ten przypadek), w uściśleniu jakie małżeństwa mogą być zarejestrowane jako legalne, kto ma prawo do socjalnej pomocy...

Kwestie mieszkań, zasiłków, rejestracji tego konkretnego małżeństwa jako poligamiczne lub jako żona i dwóch eks są naprawdę wtórne. Wszystko sprowadza się do chorej wyobraźni kulturowych marksistów, gdzie wszyscy mamy żyć razem, na kupie, żadnych pytań, żadnej „nietolerancji”, żadnych granic, żadnej prywatności i indywidualizmu. Wymazać moralność i chrześcijańskie zasady, wymazać wolność jednostki. Jak się raz wkroczyło na bezdroża cielesności i kategorycznie odrzuciło Boga, nie ma już żadnych granic.

Szwecja właśnie żyje w tym absurdzie, krokodyle łzy w temacie poligamii są doprawdy spóźnione. Płacz nad somalijskimi publikacjami (za pieniądze szwedzkich podatników!) oswajającymi przedszkolaki z tym, że "dziadek ma cztery żony" oraz "babcia to nie żaden duch" brzmi zabawnie  w kraju, który tym samym dzieciom daje książeczki o masturbacji, menstruacji, aborcji i entuzjastycznie zachwala "niestandardowe" konfiguracje rodzinne.

Tylko czy ktokolwiek jest w stanie to dostrzec i zawołać, że "król jest nagi"? 


22 września 2017

Na dzisiaj

No proszę, Słowo Boże jest żywe i skuteczne, zdolne osądzić zamiary i myśli serca... Taka natychmiastowa odpowiedź na moje rozterki, dosłownie paszcza mi opadła, jak mawia Kamyczek.

Pierwsze czytanie w liturgii Słowa na dzisiaj (1 Tm 6, 2c-12):

Tych rzeczy nauczaj i do nich zachęcaj! Jeśli ktoś naucza inaczej i nie trzyma się zdrowych nauk Pana naszego, Jezusa Chrystusa, oraz nauczania zgodnego z pobożnością, to jest nadęty, niczego nie pojmuje, lecz choruje na dociekania i słowne utarczki. Z nich rodzą się: zawiść, kłótliwość, bluźnierstwa, złośliwe podejrzenia, ciągłe spory ludzi o wypaczonym umyśle i pozbawionych prawdy – ludzi, którzy uważają, że pobożność jest źródłem zysku.

Wielkim zaś zyskiem jest pobożność w połączeniu z poprzestawaniem na tym, co się ma. Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść. Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni. A ci, którzy chcą się bogacić, popadają w pokusę i w zasadzkę diabła oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubie i zatraceniu. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zbłądzili z dala od wiary i sobie samym zadali wiele cierpień.
Ty natomiast, o człowiecze Boży, uciekaj od tego rodzaju rzeczy, a podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością. Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobywaj życie wieczne: do niego zostałeś powołany i o nim złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków.



A potem psalm 49:


Nikt przecież nie może samego siebie wykupić *
ani nie uiści Bogu ceny za siebie należnej.
Nazbyt jest kosztowne wyzwolenie duszy †
i nigdy mu na to nie starczy, *
aby żyć wiecznie i nie ulec zagładzie.

Nie martw się, gdy ktoś się wzbogaci, *
gdy wzrośnie zamożność jego domu,
bo kiedy umrze, nic nie weźmie z sobą, *
a jego bogactwo za nim nie pośpieszy.


I chociaż w życiu schlebia sam sobie: *
«Będą cię sławić, że urządziłeś się dobrze»,
iść musi do pokolenia swych przodków, *
do tych, co na wieki nie ujrzą światła.


Bardzo daleko mi od magicznego przypisywania znaczenia przypadkowym wydarzeniom, ale to, że Pan Bóg tak wyraźnie przemówił w dzisiejszej liturgii to jest ważne. Każde słowo Pana jest ważne, ale nie zawsze od razu je rozumiemy. Zdarza się, że czytam a w głowie jeszcze większy galimatias... albo tylko frazesy docierają, nie sedno. A tutaj proszę.

Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy - mam gdzie mieszkać, ale chcę lepiej. Kole mnie w oczy niesprawiedliwe wzbogacanie się. Daje się nakręcić reportażom, artykułom i ludzkiemu gadaniu. Wszystko ku mojemu zatraceniu.

Jak to dobrze, że na dziś zaplanowałam sobie spowiedź.

21 września 2017

O sposobach ocalenia

Zastanawiałam się czy o tym pisać. Media już piszą, to po co ja.

Ale muszę Wam powiedzieć, że ta niesprawiedliwość mnie strasznie męczy. Wiem, że nie powinna. Wiem, że to o moją duszę chodzi i świństwa innych nie mają na mnie wpływu.

Ale mamy sobie czynić ziemię poddaną, mamy dbać o nasze dzieci uczyć ich sprawiedliwości  - jak zatem nie reagować na oczywiste zło?

Wyobraźcie sobie rynek mieszkaniowy jakiegoś państwa. Ceny z kosmosu, banki nie dają kredytów bez pokaźnego wkładu. A gmina Wrocław kupuje dziesiątki mieszkań po cenie jakiej chce – na nasze podatki. Ale nie dla nas – dla przybyszów zza, powiedzmy oględnie, wschdniej granicy. Którzy dodatkowo dostają tysiace złotych w zapomogach, wiecej niż wielu ludzi daje radę zarobić na miesiąc. A jako wisienka na torcie, wiele z tych darowizn dotyczy poligamicznych rodzin – jeden pan, trzy żony, każda dostaje osobne mieszkanie dla siebie i gromadki swoich dzieci. Pan mieszka z jedną z pań, pozostałe dostają dodatkową zapomogę za „rozłąkowe” – bo mąż nie mieszka w domu. Do tego dochodzą zapomogi na każde dziecko (jest ich w sumie 16), darmowa służba zdrowia i dentysta (!), dopłaty zachęcające do kształcenia... deszcz pieniędzy, jak podają media, dziesiątki tysięcy miesięcznie.

Za dwa lata lokatorów obejmie „prawo zasiedzenia” – taki socjalistyczny wynalazek, żeby ludzie kochali władzę. Przy wynajmie mieszkania od gminy lub innego państwowego podmiotu, po dwóch latach od zamieszkania, przy płaceniu rachunków i braku innych problemów, obejmuje nas prawo do mieszkania tam na zawsze. Właściciel nie ma prawa wypowiedzieć umowy, możemy mieszkać do końca życia.

Ja wiem, że w każdym komunistyczneym kraju dochodzi do patologii, że w Polsce przez wiele lat uprzywilejowana kasta dostawała podobne przywileje, za współpracę z władzą, za donoszenie na kolegów, za różne mniej i bardziej czarne roboty.

Ale tutaj nie ma żadnej czarnej (sic!) roboty. Tu jest jakaś ogromna ignorancja i niekompetencja, chory system, który sam jest patologią. Każdy kolejny budżet przeznacza większą część pieniędzy na zapomogi i "wielokulturowość".

Naturą człowieka jest szukanie dziur w systemach, poligamiści i cwaniacy zawsze się znajdą, trudno się im nawet dziwić. Dają to brać, biją to uciekać, jak się mawiało na podwórku. Ale to urosło do rangi STYLU ŻYCIA, akceptowanego przez władze. Więc społeczeństwo czuje bezsilność i gniew, który się już wylewa uszami. JA czuję bezsilność.

Mieszkania, o których mówię - te z ostatnich wiadomości ze Szwecji - kosztowały po 5 milionów koron każde. Koszty wynajmu pokrywają zapomogi, więc nie będzie problemów z płaceniem czynszu. My pracujemy 80 godzin na tydzień, nie mamy czasu na dzieci L i nie stać nas na mieszkanie czy dom za 5 milionów. Nawet na taki za 3 nie. A jestem – pośrednio – zmuszana do finansowania luksusów dla innych.

Naprawdę walczę, żeby sobie to sobie poukładać w głowie. Nie chcę czuć tej wściekłości, chcę być radosna i pełna optymizmu, przecież mam dostęp do Wody Życia – to przebija wszystkie luksusy tego świata. Ale po ludzku nie potafię.

Ponoć istnieją dwa sposoby na nasze ocalenie. Normalny i cudowny. Cudowny to jest taki, że ludzie w końcu zmądrzeją, wezmą się w garść, zabiorą się do pracy i robienia tego co słuszne. I normalny, czyli Matka Boska znów się nad nami zlituje i nas uratuje.

Oremus!


16 września 2017

An apple a day...

... keeps the doctor away!

Pyszne jabłuszka mamy tego roku. Nie wiem czy to przycinanie jabłonki rok temu? czy może lepsze lato było w tym roku? Faktem jest, że jabłka smakują jak Cortlandy, takie bardziej winne są. Doskonałe!

Codziennie jabłuszko na drogę do pracy, czasem dwa.

Co kilka dni placek. Ach, jak ja lubie odganiać tych konowałów!

Ale chodziła za mną szarlotka babci Dany. Babcia robiła tylko taką szarlotkę, było to ulubione ciasto całej rodziny. Pamiętam jak córka babci, moja ciocia, przyjeżdżała z Berlina w odwiedziny. Na każde powitanie musiała być szarlotka. Mięsiste ciasto (żadne kruszenie się i jedzenie widelczykami!) i mokre jabłuszka w środku.




Pech chciał, że nie miałam przepisu. Ale pamiętałam, że ciasto musi być półkruche... Podjęłam zatem próbę wymyślenia przepisu :)

Znalazłam w internecie "szarlotkę klasyczną", jednakże ciasto było kruche. No nie, nie może się łamać - ma być miękkie, sklejone z jabłkami, ale nie biszkoptowe.

I wymyśliłam!!! To znaczy jakoś się udało i teraz mam. Podzielę się - gorąco polecam. Dzisiaj druga próba, tym razem wersja B górnej warstwy.

Składniki:
ok. 2,5 szkl mąki (może zabrać więcej, zależy od wielkości jajek i szklanek ;) )
3 żółtka
150 g masła/margaryny
0,5 szk cukru
kopiasta lyżeczka proszku do pieczenia
2 kopiaste łyżki śmietany (dałam 15%)
szczypta soli

1. Ciasto wyrobić na gładką masę - wszystkie składniki połączyć i wyrabiać. Ma mieć konsystencję świeżej ciastoliny.

2. Włożyć do lodówki, w tym czasie robić jabłka. Obierać, ucierać. Nie wiem ile, ale myślę, że 2 kg średnich jabłek zejdzie. Dodać cukru (do smaku - w zależności od slodkości jabłek oraz gustu), łyżeczkę cynamonu jeśli ktoś lubi. Na końcu odlać sok, który się zgromadzi.

3. Blachę (ok 25 x 30 cm) wysmarowac masłem, obsypać mąką. Na dnie rozłożyć połowę ciasta. Potem posypać lekko bułka tartą. Nałożyć jabłka. Na wierzch rozwałkowaną drugą część ciasta lub tę drugą część utrzeć na tarce. Jeśli wybierzemy wariant rozwałkowanej warstwy koniecznie podziubac widelcem i pomaziać białkiem, jeśli wersję B - lepiej zrobić dolną warstwę grubszą (2/3 ciasta), a górną, tartą, cieńszą.

4. Włożyć do nagrzanego piekarnika (ok 180C), piec w tej temperaturze ok 30 min (na termoobiegu), potem obniżyć do 150 (lub przełączyć na grzałki góra-dół) i jeszcze piec 45-60  min. Długość pieczenia zależy od ilości jabłek - wilgoć musi odparować.

Gorące ciasto wyjąć z pieca, studzić pod ściereczką. Najlepsze jest nastepnego dnia, po przestygnięciu i "przegryzieniu się", także opłaca się piec późnym wieczorem :)

- mamo, daj trochę!
Jak ta babcia kładła górną warstwę w jednym kawałku...? Ech, te nasze zdolne babcie...


12 września 2017

Sekret

Jakbym miała nie dość dylematów...

Zdradze Wam serkret - wysłałam aplikacje na stanowisko w ciekawie zapowiadającej się firmie - zakład produkcyjny elementów akustycznych, jeden z liderów branży w Europie. Przy czytaniu ogłoszenia o pracę coś drgnęło w sercu, bo znajomość jednego z major european languages, takiego jak język polski, była po stronie "zalet" kandydata. Pozostałe obowiązki też brzmiały jakby napisane pode mnie.

Zasadniczo nie szukam pracy, dobrze mi gdzie jestem, nawet jeśli nie ma oszałamiających szans na rozwój. Ten, który mam mi wystarczał dotąd, idealnie się uzupełniał z wyzwaniami życia codziennego. Tyle, że firma ogranicza aktywność w Malmo, i spekuluje się, że za 2 lata nas tu nie będzie - myslę, że moje stanowisko może by czekało w Goteborgu, ale może nie... Stąd pomysł na rozglądanie się, mocno podsuwany przez mojego męża ("Aleksandra, that ship is sinking").

Ku mojemu zdziwieniu* zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Odbyła się ona wczoraj. Po szwedzku i angielsku (polskiego nie chcieli testować?), w bardzo eleganckiej sali konferencyjnej.

Korporcyjny styl mnie na początku przytłoczył, ale rozmowa potoczyła się fantastycznie - nawet zahaczyliśmy o harcerstwo (pan Potencjalny Przyszły Szef gorąco mnie namawiał na to, co mi i tak w duszy gra),  moją pracę dyplomową i edukację moich dzieci ("to świetnie, że mówią po polsku!"). Po czym powiedział, że widzi mnie na przynajmniej kilku stanowiskach, na które potrzeba ludzi, bo na to, co aplikowałam to jestem nawet za bardzo wykwalifikowana, musi się pokonsultować i odezwie się. W ogóle maja mnóstwo możliwości awansu wewnętrznego, poziomego i pionowego.

Połechtało mnie, a co. Pan Potencjalny Szef brzmiał bardzo wiarygodnie - to był starszy Szwed, który włożył wiele pracy w budowanie tej firmy.

Klimat korporacji okazał się bardzo przyjazny, choć oczywiście wszystko wychodzi w praniu - co będzie jak będzie deadline a ty masz chore dziecko. Pozwolą pracować z domu? W mojej obecnej pracy nie ma problemu.

Ale najbardziej gryzie mnie odległość - 65 km od biura. Obecnie jeżdżę ok. 35 i zajmuje mi to 25 minut. wczoraj jechałam 50 min. Miałam szczęście i korek na autostradzie był w druga stronę, kilka godzin stali chyba, bo jakaś stłuczka była.

Przekładam sobie to na wrocławskie realia... kiedyś pracowałam na Granicznej, to koło lotniska. Z Biskupina jechało się ok 30 min samochodem, pod warunkiem że jechało sie o 6 rano. W okolicach 7:30 już potrzeba było grubo ponad godziny.

No i nie wiem, mam kolejny dylemat. Nawej jeśli ustalę sobie wczesna "zmianę", z pracą od 7 do 15:30 to najwcześniej odbiorę Kubusia o 16:45. Jeśli nie będzie korków a Kami szybko wyjdzie ze szkoły (po drodze bym odbierała starszego syna). W praktyce oznacza to przedszkole do 17.

Oczywiście może wcale mi nie zaproponuja niczego, może pozostałych 8 kandydatów, których wybrali do dalszego etapu także ich zachwyci i odpadnę na dłuższym dystansie.

Ale chcę to rozważyć już dziś, bo jednak pojawia szansa. I co mam z nią zrobić?

Jedna z moich naczelnych dewiz życiowych to lepsze jest wrogiem dobrego. Ale druga: nie lękajcie się!


źródło: https://www.sydsvenskan.se/images/PPgpjLO2lLIH5Q7XIwur-g4LEpo.jpeg


*zdziwieniu, albowiem w przeszłości słałam różne podania o pracę w miejsca, które idealnie pasowąły do mojego zawodowego życiorysu, i nigdy nic takiego się nie wydarzyło... to była moja pierwsza rozmowa od 7 lat!

8 września 2017

Dylematy



Zapisałam Kamyczka na wymarzoną piłke nożną. Trening co tydzień, mecze w niedziele.

Bardzo się gryzłam co z tym zrobić – wszystkie dziecięce ligi mają taki układ. A jak się wyrośnie i dalej gra w juniorskiej lidze, to wtedy trening dwa razy w tygodniu a w niedzielę mecz.

Czy ci ludzie nie chodzą do kościoła??

Głupie pytanie. Oczywiście, że nie.

Mąż mówi, że to w takim razie on go będzie zaprowadzał.

Ale jak to tak, przecież w czasie, kiedy jest mecz mama służy podczas polskiej mszy świętej w Lundzie! I Kami też powinien być na mszy, w końcu marzy o przystąpieniu do Komunii Świętej a ja chcę go do niej przygotować.

Nie ma mowy, ja będę koordynować piłkę i już.

Inna rzecz, że można pójść na mszę wieczorną – to znaczy my, Polacy, możemy, bo szwedzi nie maja wieczornej mszy w swoim języku, nigdzie! Mają trydencką, angielską, czasem arabską, no i polską, w tym słynnym Rosengardzie. Gdzie samochody płoną a kobiety boją się chodzić bez nakrycia głowy.

Niemniej jednak to na porannych mszach toczy się życie wspólnoty – to taka „suma” w naszym wydaniu, z kawą po Eucharystii i ciekawymi spotkaniami.

Siedzę i myślę jak rozwiązać ten węzeł gordyjski. W zeszłym tygodniu poszliśmy na pierwszy mecz – cały czas czułam sie dziwnie. Jakbym była w nieodpowiednim miejscu. Dopiero po wieczornej mszy odetchnęłam – wszystko wróciło na swoje miejsce. Dziwne, kiedyś regularnie chodziłam na msze na godzinę 20, a teraz jakoś nie mogę. O 20 to ja myję zęby, na wszelki wypadek, gdybym zasnęła przy usypianiu dzieci...

Póki co podjęłam męską decyzję – to ja będę decydować kiedy Kami gra. Niniejszym odmówiłam właśnie uczestnictwa w meczu w najbliższą niedzielę. Jeśli za tydzień nas powołaja to zaakceptuję (polskie msze w Lundzie są co 2 tygodnie) a jak nie to trudno. Kamyczek musi przeżyć bez meczów, treningi muszą na razie wystarczyć.

Czy polscy rodzice też mają takie same dylematy...?



22 sierpnia 2017

O kładzeniu cegieł


Przyznam, że od pewnego czasu nie lubię książek o wychowywaniu dzieci. Mniej więcej od tego, kiedy zorientowałam się, że moje metody nie działają: sama się gubie w tym, czego kiedy wymagać, a kiedy pozwolić na maslane oczka moich dzieci. Do tego mój mąż ma niejednokrotnie zupełnie inne podejście i nie da rady tego pogodzić z moim, więc w sumie wychodzi kicha. Dzieci owszem, generalnie zadowolone z życia, ale my urobieni po pachy i sfrustrowani. Montessori okazało się zbyt skomplikowane dla mnie - teoria brzmi super, ale nigdy nie miałam dość czasu by spędzać z dzieckiem na tych ćwiczeniach. Jesper Juul* ze swoimi teoriami o "gotowości" dziecka mnie zdenerwował tylko.

Przeszłam przez fazę buntu. Chrzanię metody i porady, robię tak, by mieć święty spokój.

nie wstanę! tak będę leżał!

A potem trafiłam na wychowanie klasyczne. I zachwyciłam się.

Żadnego stawiania dziecka w centrum i chwalenia bazgrołów, zrobionych na kolanie. Żadnego dostosowywania życia do „potrzeb dziecka”. Dziecko to nie jest żadem „kompletny człowiek, któremu wystarczy nie przeszkadzać” (koncepcja Jespera Juula) tylko trzeba tę glinę lepić, z mocą Bożą coś sensownego z tego wyjdzie.

W skrócie – wychowanie klasyczne polega na tym, by pomóc dziecku wypracowac własny zmysł moralny i charakter, nauczyć je mierzyć się z przeciwnościami, jednocześnie będąc wrażliwymi i troszcząc się o innych. Takie harcerstwo w dorosłym życiu, gdzie drużynowy też się czegoś ciągle uczy.

Wiele czytałam w necie, teraz mam ciekawy podręcznik. Autor książki, którą akurat czytam - ”Klasyczne Wychowanie” Michael Mascolo - dzieli metody wychowawcze na trzy:

- permisywne – czyli wychowanie bezstresowe, gdzie dziecko jest w centrum, gdzie jest traktowane jako równorzędny partner, który ma swoje zdanie i trzeba się z nim liczyć

- autorytarne – źle pojęte wychowanie klasyczne, gdzie rodzice zupełnie nie liczą się z potrzebami dziecka, a jego wychowanie polega na tresurze

- autorytatywne – umowne pojecie dla tego podejścia, który chcemy osiągnąć – czyli wychowanie oparte na autorytecie, gdzie dziecko nie jest partnerem rodzica ani nauczyciela, gdzie ma się od niego uczyć.

Wychowanie klasyczne polega na kształtowaniu charakteru. Najważniejsza zasada: nie da się wychować kompletnego człowieka w moralnym zawieszeniu – jak tego uczą dzisiejsze pedagogiki. Nic nie jest samo w sobie dobre, nic złe, wszystko moralnie dwuznaczne, wybierz sobie kim chcesz być. No nie. Trzeba jasno pokazywać dobre zachowania – „nalezy byc osobą uczciwą” – i piętnować złe - „nie wolno kłamać”.

Im rodzic ma lepiej ukształtowany kręgosłup moralny, tym lepsze efekty. A do tego to jest praca dla każdego, dla mnie też - bo ja też powinnam pracowac nad swoim charakterem.

To znaczy, na przykład, dopuścić uczucie głodu u dziecka, a nie nakładać mu do stołu pół godziny przed kolacją (no dobra, przyznam się, wczoraj tak właśnie zrobiłam... też muszę nad tym popracować! A zacząć od regularnych pór kolacji, których u nas nie ma, niestety). Nie dać cukierka kiedy chce, tylko w wyznaczonych porach – niech ćwiczy opanowywanie pokus. Nie uginać się, ale jak się ugniesz, to nie biczować tylko próbować znowu. To droga.



Rozwijanie dobrych nawyków spowoduje bowiem wypracowanie trwałych cnót charakteru. Trzeba to robić stopniowo, małymi krokami, ale mając cel przed oczami. Pan Dariusz Zalewski, jeden z polskich autorytetów pedagogicznych w tej metodzie i autor strony http://www.edukacja-klasyczna.pl/ , pisze tak: "Zamiast wychowywać do wolności czy tolerancji, musimy w pierwszym rzędzie uczyć dziecko prostych sprawności: porządku wokół siebie, systematyczności, zwalczać lenistwo, chciwość, wdrażać do wytrwałości, cierpliwości itd. Dopiero dzięki opanowaniu tych podstawowych cnót będzie możliwa prawdziwa wolność."


W podejściu do wychowania należy jednak zacząć od wizji. Michael Mascolo przytacza znana anegdotkę, która pięknie puentuje te metodę.

Do pewnego miasta przybył turysta. Drogi rozkopane, trwa jakaś wielka budowa. Podchodzi do jednego z robotników.

- Co pan tu robi?

- Jak to co, cegły kładę, nie widać? – odburknął.

Podszedł do drugiego i zadał to samo pytanie.

- Panie, na chleb tu zarabiam – rzucił tamten.

Zapytał jeszcze jednego robotnika. I usłyszał:

- Buduję katedrę!

Wychowanie klasyczne jest budowaniem katedry a nie kładzeniem cegieł.




Wspomniana lektura to przewodnik po tych metodach – uczy jak sobie radzić z komunikacją, z karami i nagrodami, rywalizacją, wygrywaniem i przegrywaniem. Z konfliktami. Pokazuje jak ukształtować w sobie zdrowe poczucie własnej wartości. ZDROWE, bo to, co robią z ludźmi metody „bezstresowe” prowadzi do anomalii i produkcji wiecznych dzieci. Po lekturze mam teorię na przyczyne wielkiej liczby przypadków depresji w Szwecji. Moim zdaniem jest to spowodowane stosowaniem metod bezstresowych od lat siedemdziesiątych. Ludzie, wychowani w szkołach bez ocen i bez doświadczania uczucia przykrości, nie ucząc się rozwiązywac konfliktów tylko ich unikać (kłótnia to przecież stres) przeżywają szok w dorosłym życiu i nie są w stanie poradzić sobie z przeciwnościami losu.



Także ten... teraz siadam z mężem nad "kółkami cnot", jakie chcemy wyrobić w dzieciach i zaczynamy!
(wiem, przy okazji usłyszę, że to ja przestałam biegać, że to ja pozwalam na słodycze... wtedy usłyszy, że to też ja od lat pracuję nad językiem polskim, pływaniem, pianinem i to ja kupiłam dzieciom rowery jak miały niecałe dwa lata! a co, mam trochę amunicji w zanadrzu! :P )






*Jesper Juul to szwedzki pedagog, autor znanej w szwecji teorii ujętej w książce „Moje kompetentne dziecko. Juul twierdzi, że dzieci rodzą się ze wszystkim, czego potrzebują do życia, a rodzic czy wychowawca ma tylko pozwolic mu to wydobyć z siebie. „Jestem jaki jestem i takiego mnie masz”

15 sierpnia 2017

Reportaż

Nie wiem czy jeszcze ktoś tu zagląda, słabo się staram. Przepraszam, na teraz nie jestem w stanie więcej. Byliśmy na wakacjach, było świetnie, wypoczęłam. Odłączyłam się od wielu mediów. Nabrałam dystansu i właściwej perspektywy. Chyba.

Zachęcam do posłuchania naszego gdańskiego koncertu finałowego. Piękna muzyka, piękne wnętrze, piękni ludzie. Jesteśmy piękni Twoim pięknem, Panie...



A także reportażu (gdzieś tam nawet przewijam się w kadrze... i czar pryśnie :) ).

8 lipca 2017

Mam marzenie

„Wiesz, miałem Ci powiedzieć, ale jak na próbie zaczęliśmy śpiewać to oniemiałem. Co oni z Wami w tym Gdańsku zrobili!”

Tak podsumował naszą środową próbę kolega ze scholi. Dwa dni wcześniej wróciliśmy z kolejnej edycji warsztatów „Muzyka Duszy” (rok temu był nasz pierwszy raz). Była nas czwórka z naszej scholi z Lund, plus krewni i znajomi królika. O dziwo, dowiedziałam się o swoim śpiewaniu kolejnych rzeczy, przekroczyłam kolejne granice. Przy poerwszych warsztatach siostra Karen powiedziała, że „po tych kilku dniach nic już nie będzie takie samo”. Wtedy myślałam, że przesadza, przecież tyle razy już brałam udział w takim czymś.

Potem zrozumiałam, że wcale nie przesadziła. Z zaskoczeniem rozśpiewałam się do g2 i był to mój (kolejny) Rubikoń ;) Odkryłam nowe powołanie śpiewacze.

Teraz ta sama siostra już nic nie obiecywała, po prostu rozśpiewała nas co b2. Bez ostrzeżenia. Bo jeden z utworów warsztatowych wymaga śpiewu do b2.

No i zaśpiewaliśmy go! także "Pieśń Cherubinów", która rok temu nas przerosła.

Pracowaliśmy wyjątkowo dużo nad techiką. Trochę się tego bałam, bo pojechałam podziębiona. Od kilku miesięcy trapiły mnie nawracające anginy ropne (ból gardła i brak możliwości śpiewania), więc drżałam czy to nie kolejny nawrót. Ale po pierwszym dniu porządnego rozśpiewania wszelkie chrypki i drapanie w gardle odeszły. Wspaniałe uczucie. Dobrze naoliwione wszystko.

Kolejnym wnioskiem z tej pracy było to, że jednak trzeba zacząć ćwiczyć te brzuszki i deski. Mięśnie brzucha nie wyrabiają przy długich frazach, nie wystarcza oodechu.

W tym roku był z nami wspaniały duszpasterz i kantor, młody ksiądz dominikanin Wojciech Sznyk. Przypadkiem jest teraz w gdańskim klasztorze.

Ojciec Dawid przywiozł nowy piękny utwór – Laudate Pueri – Dzieci, Chwalcie Pana!

Laudate Pueri D. Kusz OP from Ola on Vimeo.
This video will be embedded at 640 pixels wide. This embedded video will include a text link.

Ale moje serce skradła w tym roku Ula Rogala, jeśli tak mogę to ująć. Wiele o niej słyszałam (kiedyś w naszej scholi była taka Zuza z Warszawy, wcześniej śpiewałąm u Uli na Służewie, a w czasie swojego stażu w Lund – u nas) i ciekawa byłam czego nas nauczy. Anielski głos, prostota i pokora, Ula jest po prostu piękna. Jej pieśń „Panie Jezu” nieustannie brzmi mi w uszach, stała się moją modlitwą od czasu powrotu z Gdańska.

Ty, którego miłujemy, zachowaj nas blisko siebie!





Mam teraz marzenie.

Oczyma wyobrażni widzę kilkoro z osób poznanych w Gdańsku u nas w Lund. Widzę polskich i szwedzkich dominikanów celebrujacych razem liturgię i śpiewających tradycyjne i nowe śpiewy. Organista Fabio gra, kolega ze scholi przygrywa czasem na flecie, nasza pani Natalia na pianinie. Śpiewamy po łacinie, może grecku, ale także polskie pieśni przetłumaczone na szwedzki, ewentualnie angielski.

Ten ogień wiary i miłości nie może być schowany pod korcem języka polskiego! Pięknie, że tam w Polsce płonie i rozpala kolejne serca. Ale czuję, że tu też musi zapłonąć. Szwedzkie liturgie i wspólnoty są bardzo luterańskie, ewentualnie popadają w przesadę w drugą stronę – tutejsza pustynia to idealne pole do działania rozmaitych sekt i dziwnych „wolnych kościołów”. Niejeden katolik został tu zwiedziony „ekumenizmem” czy „wspólnotami charyzmatyczymi”, kierowanymi przez duszpasterzy o wątpliwych motywacjach.

Mam wielkie zaufanie do dominikanów, może aż zbyt duże :), ale wierzę, że ci polscy chętnie będą współpracować ze szwedzkimi, i vice versa. Mamy sobie tyle do zaoferowania! Wspólna praca nad mszą papieską jesienią 2016 dała naszym chórom wiele radości. Wiem, że są ludzie, którzy chcą budować kościół, czerpiąc z jego tradycji, próbując nadać temu młodemu szwedzkiemu kościołowi, pełnemu problemów, imigrantów i działającemu na ugorze moralności, właściwy kierunek.

Wspólna Boska Liturgia to ten kierunek. Eucharystia jest sercem Kościoła, to nasze wspólne spotkanie z żywym Bogiem. Dla którego nie ma Greka, Żyda, Polaka, Szweda. Który jednocześnie każe nam kochać swoją tożsamość i swój naród - czcij ojca swego i matkę swoją - w w tym wcale nie ma sprzeczności.

Mamy tu bardzo mało pasjonatów liturgii i muzyki liturgicznej, nie mówiąc o młodych twórcach. Polska jest naprawdę wyjątkowym źródłem pod tym względem. Niech rozleje się ono po Szwecji!

Umówiłam się z kierowniczką szwedzkiego chóru na wstępne negocjacje w tej kwestii :) 

12 czerwca 2017

Mozart wśród cyklistów

Śmiem twierdzić, że to rekord świata.

Kubuś, lat 2 i 8 miesięcy. Dziewiątego czerwca anno Domini 2017 wsiadł na rower po starszym bracie i pojechał w siną dal. Ledwo zdążyłam złapać za hulajnogę i dogonić.

Teraz się go już nie da zatrzymać.

Rowerkuj? od ?witu do nocy from Ola on Vimeo.

10 czerwca 2017

O korzeniach

Nie wiem czy już się starzeję, czasem myślę, że dopiero się rodzę i odkrywam prawdziwy świat. Nie ten pełen emocji, nerwów, przeżywania bólu istnienia. Ten prawdziwy, gdzie człowiek już się pogodził z tym, że czasem boli. I że przejdzie. I że potem znowu coś poboli. Że ludzie nie są kimś, na kim można polegać. Tak naprawdę myślą tylko o sobie i próbują jakoś nieść swoje krzyże.
Kiedyś mi to sprawiało przykrość, teraz wiem, że tak po prostu jest. Każdy z nas zawodzi innych, nawet jeśli robi, co w swojej mocy.


Im większy bagaż doświadczeń, tym bardziej wiem, że nic nie wiem. Może stąd także cisza na blogu - nie odczuwam szczególnej potrzeby dzielenia się swoimi przeżyciami. A może raczej - doświadczyłam, jakie niektóre przeżycia są nietrwałe. Coraz trudniej znaleźć mi wspólne mianowniki i reguły, jednego dnia wydaje mi się, że coś odkryłam, kolejnego, że zupełnie nie, że byłam w błędzie. Coraz bardzej widzę, że czasem mądrzej jest się zamknąć zamiast snuć swoje teorie.

Od jakiegoś czasu odkrywam te zakurzone prawdy. Skrupulatnie przywalono je filozofią dobroludzizmu, tolerancji i wszelkiej otwartości. Zakryto drogę do skarbca ludzkiego serca. Prawda o człowieku jest gorzka, nie ma co jej osładzać. I jednocześnie jest słodka, bo sam Bóg zszedł do tej naszej nędzy.

Znalazłam niedawno niesamowitą audycję. Niby o muzyce i kościele, ale przecież tak naprawdę nie o tym... tylko o kondycji człowieka i jego relacji ze Stwórcą. Tyle kawałków myśli i doświadczeń układa się w jedną logiczną całość. Nagle jakoś lepiej rozumiem siebie, swoje tęsknoty i marzenia.

Choćbym się ja pod ziemię skrył,
I tam Ty mnie znajdziesz,
Choćbym się też w skale zawarł,
I tam mnie dosiężesz.


Zmarnujcie 50 minut, warto.



A potem posłuchałam muzyki pana Adama Struga. Jak by to powiedzieć... powaliła mnie na kolana. Nie mogę uwierzyć, że wcześniej się z nią nie zetknęłam. Słucham i słucham i nie mogę skończyć słuchać. Posłuchajcie i Wy.



2 czerwca 2017

Normalnie


W tym tygodniu odbył sie jeden z koncertów kończących rok szkolny – dla młodszych dzieci. Wszystkie będą miały drugi koncert, 15 czerwca, czyli dzień przed oficjalnym zakończeniem szkoły. Takie koncerty odbywają się przynajmniej dwa razy w roku.

Było... jak by to powiedzieć... NORMALNIE. Dzieci zaangażowane, poprzebierane i pięknie rozśpiewane. Żywa muzyka. Śpiew wykonany czysto i z entuzjazmem. Jaka ulga... do tej pory słyszałam kocie mauczenie i podkłady z CD. Dziwiłam sie, że dzieci mogą aż tak fałszować. A jednak wcale nie muszą, jak widać.

Spektakl trwa ok 30 minut, opowiada o foce Sally (Sally säl), która mieszka sobie z rodzicami w morzu. Ale już dorosła i chce sama popływać. Ucieka przed rekinami ("haj" po szwedzku - "hajar kommer" to piosenka o nadpływających rekinach), potem przed węgorzami elektrycznymi (chłopcy z latarkami), potem ktoś ja łapie w sieć... ale dobra dusza pomaga jej się wydostać i wraca do rodziców.

Kamyczek jeszcze się nie załapał na scenę, dołączył wszak dopiero miesiąc temu. Ale cała jego grupa, która w czasie świetlicy chodzi na chór, była tam (już tydzień temu Kami zapowiedział mi, że w nowym roku musze go zgłosić do chóru), więc Kami filmował i robił zdjęcia. Rodzice na widowni także z aparatami, nikt nie ma paranoi w temacie fotografowania. W placówkach w mojej gminie panuje kompletny zakaz uwieczniania występów dzieci (które notabene są niezmiernie rzadkie, w porzedniej szkole Kamyczka przec cały rok nie było żadnego koncertu czy wystepu jego klasy w szkole), pamiętam jak kiedyś jakaś matka mi zwróciła uwagę gdy robiłam zdjęcie swojemu synowi. Nie mam prawie żadnych pamiatek z wcześniejszej edukacji Kamyczka.

Po „naszym” występie rodzicie siedzieli w stołówce, przy kawie i ciastkach. Rozmawiali i umawiali się na pozaszkolne spotkania. Wymieniali uwagami o Lund, alergiach, sporcie i kłopotach z zapędzeniem dzieci do ćwiczeń na instrumencie.

Przypomniały mi się spotkania w poprzednich placówkach – nuda, robienie dobrej miny do złej gry, uprzejmie i chłodno, rodzice nie zainteresowani relacjami dzieci.

Wracałam do domu ze łzami w oczach. Czułam się na swoim miejscu, we właściwym otoczeniu, rozpierała mnie radość. Kami nucił melodię o foce. Kubuś przeżywał fakt, że był w szkole starszego brata i że chce jeszcze.

Szkoła Kamyczka - Foka Sally - początek spektaklu from Ola on Vimeo.




8 maja 2017

Nowa Szkoła


A jednak przenieśliśmy Kamyczka do nowej szkoły. Dzisiaj jest piąty dzień Nowego Życia - życia w katolickiej szkole w Lund, St. Thomas Skola. Z dala od znanych rytuałów. Z tęsknotą za starymi kolegami w sercu.

Nie przenosiliśmy z powodów religijnych. Nie wchodząc zbyt głęboko w szczegóły, poszło o to, że w szkole miało miejsce pewne wydarzenie między sześciolatkami - było to na jesień, w pierwszych tygodniach szkoły - które można by nazwać mobbingiem. Szybko okazało się, że ten prawdziwy mobbing pochodził ze strony trzecioklasistów, i był skierowany na jedna dziewczynkę z zerówki mojego syna.

Z tego wydarzenia dostaliśmy taki absurdalny raport, że nie wiadomo było czy się śmiać, czy płakać. Moje dziecko zostało posądzone o rzeczy, których żaden sześciolatek nie może zrobić. Dodam, że całe wydarzenie pochodziło z opowieści jednej dziewczynki, nijak nie zweryfikowanej i bez żadnych świadków, tudzież dowodów. Dziewczynka była zaczepiana w tym czasie przez starszych chłopców, przesłuchanie odbyło się bez rodziców czy psychologów. Wspomniany raport na temat roli naszwgo dziecka przeczytalismy rodzicom tej dziewczynki - oburzyli się i oświadczyli, że nic takiego nie miało miejsca. Dziewczynka zmieniła szkołę już w grudniu.

Po naszej oburzonej reakcji pani pedagog szkolna delikatnie sprostowała raport, zarzekając się przy tym, żeby się nie martwić, sprawa na tym się kończy. A poza tym "to był tylko opis wydarzenia, tak jak ona go usłyszała, i tylko na nasze potrzeby... nie martwcie się, tych szczegółów nie było w raporcie do socjalu".

Na widok słowa "socjal" zapaliły mi się w głowie wszystkie czerone lampki, nawet te zielone świeciły na czerwono. W Szwecji nie ryzykuje się takich rzeczy.

Pomimo łez kolegów ze szkolnej ławy, wielkiego żalu wyrażonego przez panią nauczycielkę i niepewności naszego synka nie mieliśmy wątpliwości, że nasze zaufanie do tej placówki legło w gruzach. Po tamtym wydarzeniu każda uwaga którejkolwiek nauczycielki, na jakikolwiek temat, powodowała zimne poty i kładzenie uszu po sobie. "Tak, psze pani, na jutro będzie kombinezon i zapasowa czapka".

Mojego synka czeka teraz ciężki czas. Czy starzy koledzy będą go dalej zapraszać do zabawy? Czy nowa szkoła da mu nowych kolegów? Przecież większość mieszka 15 km od nas.

W każdej chwili wątpliwości czytam jednak ponownie raport z wrześniowego wydarzenia, stawia mnie do pionu.

Nowa szkoła jest katolicka, co w Szwecji oznacza krzyże na ścianach i nauczycieli jakoś wyznających chrześcijanskie wartości. Szkoła jest otwarta dla wszystkich, każde dziecko ma prawo aplikować, obowiązuje normalna kolejka. Z wyjątkiem tego, że szkoła nie musi dawać przywilejów mieszkańcom gminy, tak muszą to robić szkoły komunalne (Lund to jedna z najlepszych gmin w kraju jeśli chodzi o poziom szkolnictwa, nie ma szans na miejsce w gminnej szkole jeśli się mieszka poza gminą Lund). Szkoła szczyci się dobrą dyscypliną (jak na szwedzkie standardy) i rodzinną atmosferą - cała instytucja to ok 150 dzieci, od przedszkola do końca "gimnazjum", czyli 9 klas podstawówki. Wiele z tych dzieci to rodzeństwa, wiele z tych rodzin widuję co niedzielę w kościele w Lund. W tym dyrektora z gromadką pociech i polską żoną.

Wadą szkoły jest mały budynek, niezbyt przystosowany do najmłodszych - wysokie klamki, wąskie korytarze, dużo schodów... zaletą - to, że jest stary, piękny i znajduje się w przepięknym parku. Po nowoczesnej szkole w naszej gminie człowiek wychodzi z tej "nowej" z mieszanymi uczuciami.
Z drugiej strony, w głowie dźwięczą mi świadectwa rodziców i uczniów, niektórzy wożą dzieci z drugiego końca Malmo. W szkole jest bezpiecznie, rodzinnie, jest wzajemny szacunek a problemy rozwiązuje się w klasyczny sposób. T.j. bez użycia donosów do socjalu. Znajomi, którzy mają tam dzieci od dawna mnie namawiali na posłanie Kamyczka do Św. Tomasza.

Ale chcieliśmy spróbować lokalnej szkoły, z kolegami, których znamy jeszcze z przedszkola, którzy mieszkają po sąsiedzku i których możemy łatwo odwiedzić po szkole.

Teraz od nowa. Jakoś mi smutno na duszy, nie cieszę się. Nie mam pewności czy dobrze zrobiliśmy, może za wcześnie się poddaliśmy? Może trzeba było postawić na walkę o dobre imię i złożyć gdzieś oficjalną skargę na tamten raport - tak, jak radziły moje koleżanki nauczycielki. Bałam sie jednak kopania z koniem. Szwedzcy urzędnicy są znani z tego, że się mszczą, gdy ktoś im wykaże brak kompetencji. Dziecko jest 8 godzin w szkole i jest skazane na ludzi tam pracujących, co oni widzą, jak zinterpretują, jak zareagują na problemy (a zawsze jakieś są). Jako rodzice musimy mieć do nich zaufanie, w ten najważniejszej kwestii czyli integralności rodziny.

To zaufanie daje mi katolicka szkoła, a raczej - katolicy, którzy ją tworzą. Z szacunkiem dla pomieszanego pochodzenia wielu dzieci, trudnych rodzinnych sytuacji i różnic w światopoglądzie. Tu nie ma walca, który równa.

11 kwietnia 2017

Im więcej

Im więcej razy na dzień jesteś znieważony,
Im śmieszniejsze na ciebie wkładają korony
I krzyczą urągając: pokaż swoją siłę,
Albo liczą cię między pamiątki niebyłe,
Im więcej żalu, drwiny, gniewu, oskarżenia,
Bo słowo twoje z miejsca nie ruszy kamienia,
Tym bardziej pewnym mogę być tego jednego:
Że jesteś, zaiste, Alfą i Omegą.
[Czesław Miłosz "Im więcej"]
Drodzy czytelnicy, przyjaciele i znajomi - życzę Wam wspaniałych świąt Zmartwychwstania Pana. Nie dajcie się zwieść kuszeniu szatana, który wymaga od Boga dowodu na Jego królowanie, cudu i wszechpanowania. Jego Królestwo nie jest z tego świata. 

Codziennie się o tym przekonuję i codziennie chcę tego dowodu. Tak trudno uwierzyć, bez dotknięcia.

Życzę Wam wiary.



(A do pisania kiedys wrócę, ostatnio nie daję z niczym rady... ale za to menuecik Bacha powoli wychodzi :) )

22 lutego 2017

I Ty zostaniesz Indianinem

”Czy wiesz, szanowny czytelniku, co to znaczy słowo Greenhorn?”... tak zaczynała się ulubiona książka mojego dzieciństwa czyli „Winnetou”. Marzenie o zostaniu Indianinem towarzyszyło mi odkąd przeczytałam te właśnie słowa.

Potem było wiele innych książek, wszystkie inne książki Karola Maya, seria „Złoto Gór Czarnych” Szklarskich, serie Wernica, książki Sat Okha i o Sat Okhu, no i wreszcie „I ty zostaniesz Indianinem” Woroszylskiego...... niemal wszystko wiedziałam o Indianach. Teraz widzę, jak wiele nie wiedziałam.

Pamiętam jakie wielkie zdziwienie wzbudził we mnie rysunek w książce Szklarskich pokazujący to, co zawdzięczamy Indianom - kakao, ziemniaki, papryka, ananasy, kukurydza... Nie pamiętam jednak czy na obrazku był TOPINAMBUR. 

Niedawno poczęstowano mnie zupą z topinamburu i oniemiałam. Czegoś tak pysznego dawno nie jadłam. Smak jakby znany, ale... zupełnie nowy. Ziemniaki z imbirem...? nie wiadomo jak to określić.
A imbiru w zupie nie było!

Koleżanka powiedziała z czego ta zupa - i jeszcze bardziej się zdziwiłam. Nigdy w życiu (!!) nie słyszałam o tym warzywie, a ponoć od niemal 400 lat uprawiany w Polsce. Toż to prawie jak ziemniak.

Zaczęłam szperać w necie - całkiem sporo da się znaleźć.
Topinambur to warzywo pochodzące z Ameryki Północnej, swą nazwę zawdzięcza indianom z plemienia Tupinamba. Z kontynentu amerykańskiego został przywieziony do Francji w 1605 roku. O topinamburze wspominał nawet pisarz Jędrzej Kitowicz w "Opisie obyczajów za panowania Augusta III", a w 1615 roku warzywo to zostało poświęcone przez samego papieża!
Sama roślina osiąga duże rozmiary, a część naziemna przypomina słonecznik – stąd druga jego nazwa - słonecznik bulwiasty. Część podziemna topinamburu w pewnym stopniu przypomina wyrośnięty imbir. W smaku jest lekko słodki o wyczuwalnym posmaku orzechów, niektórzy porównują jego smak do smaku karczocha. Może być spożywany przez diabetyków - topinambur obniża poziom cukru we krwi. Bulwa topinamburu zawiera do 17 proc. inuliny (stanowiącej 75-80 proc. wszystkich węglowodanów) - substancji, która w organizmie przekształca się we fruktozę dobrze tolerowaną przez diabetyków. Insulina pomaga w normalizowaniu glikemii w przebiegu cukrzycy typu 2, a także zmniejszania insulinooporność.
Topinambur obniża cholesterol i reguluje ciśnienie. Zawarta w bulwach topinamburu inulina obniża także poziom "złego" cholesterolu w organizmie, a tym samym zapobiega rozwojowi miażdżycy. Topinambur reguluje również ciśnienie tętnicze, a to m.in. dzięki sporej zawartości potasu.
Ze wstępnych badań wynika, że wyizolowane ze słonecznika bulwiastego seskwiterpeny laktonowe mają działanie cytotoksyczne na dwie linie komórkowe raka sutka. Działanie przeciwnowotworowe wykazują także białka wyizolowane z bulw topinamburu.

źródła: http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/topinambur-slonecznik-bulwiasty-wlasciwosci-przepisy-na-dania-z-topina_37693.html, http://gotujmy.pl/topinambur-jak-go-przyrzadzic,artykuly-kulinarne-abc-artykul,15896.html


Na wrocławskim Biskupinie cena sięga 10 PLN za kg, ale ponoć na allegro można znaleźć po 3 :) Myślę, że warto poszukać tej bulwy, poznawszy jej właściwości zdrowotne.

Oto mój sprawdzony przepis na zupę-krem.

1. Obrać ok 1,2 kg topinamburu - obiera się go tak jak korzeń selera, nienajłatwiej, sporo się "wytnie", niestety
2. Obrać ok. 20 dkg ziemniaków
3. Ugotować topinambur z ziemniakami w niewielkiej ilośc i wody, do miękkości. Podczas gotowania zbierać szumowiny (skrobię) i wyrzucać. Gotowanie trwa ok 45 minut
4. Odlać ewentualny nadmiar wody, ma zostać niewiele.
5. Zmiksować ręcznym blenderem.
6. Dodać 2-3 kostki rosołowe wołowe (można gotować z bulionie, ale to już sporo więcej roboty) lub rosołek w proszku. Są zdrowe możliwości w tej kwestii.
7. Dodać przyprawy: 2 ząbki czosnku, szczeptę pieprzu kajeńskiego, szczyptę białego pieprzu; szczypty będą się różniły w zależności od kucharza, trzeba dodawać do smaku :)
8. Dodać ok 400 ml śmietany - można mniej, jeśli ktoś nie lubi.
9. Dodać kieliszek porto lub sherry
10. Zagotować.




Podawać z prażonymi pestkami słonecznika, skwarkami, chrupkami, groszkiem ptysiowym lub bez niczego. myśmy właśnie tak jedli, dzieci moczyły chleb i tak zjadły.


Polecam gorąco spróbować tej dziwnej rośliny. Zaskoczy was. Howgh!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...