28 września 2013

Ka(na)lia

W styczniu byłam w Amsterdamie. Nie miałam za wiele czasu, więc zakupy pamiątek robiłam na lotnisku. Coś mnie tknęło, żeby kupić sobie cebulki tulipanów. Spróbuję poogrodniczyć, a co. Lubię tulipany. No i być w Holandii i tulipanów nie przywieźć...

Posadziłam. Podlewałam. Nic.

W sumie czego się spodziewałam, nigdy nie miałam "zielonych palców", że tak skalkuję popularne angielskie wyrażenie ("to have green fingers" - mieć smykałkę do ogrodnictwa)... nie wychodzi mi z tymi roślinami i już... kiedyś próbowałam wyhodować bazylię z ziarenek, potem lawendę... i nic, tak zwana dupa blada. Ciekawa jestem czy komukolwiek wyszło...

No więc wsadziłam doniczki z ziemią pod zlew i zapomniałam o nich.

Pół roku później, przy kolejnych sadzonkach (bo co jakiś czas przesadzam te kilka niedobitków, które mam, zmieniam doniczki, ziemię, rozsadzam...) siegnęłam po te doniczki z ziemią bo były mi potrzebne. Wysypuję tę starą ziemię, a tu cebulki... zaczynają wypuszczać zielone pędy!!!

Święto lasu! Moje tulipany rosną!!! hip hi hurra, może jednak moje palce się zazieleniły!!

No i rosną i rosną... dziwne liście jak na tulipany... i takie duże jakoś... musiałam dzisiaj dokupić dużą donicę i bambusową kratkę, żeby podwiązać te liście. Zaczęły się łamać.


Ale niepokoił mnie brak tulipanów i ten kształt liści... zapytałam koleżanki... i okazało się, ze rośliną tą jest KALIA. Nigdy nie lubiłam tych kwiatów w kwiaciarni, jakieś takie plastkowe sie wydają... a tu proszę, w domu sobie hoduję kalię...

Nie wiem czy posunę się to książkowego dbania o nią, czyli jakieś wykopywanie bulw, odcinanie korzonków, zwłaszcza, że to sie robi na zimę, po sezonie kwitnięcia, a ona dopiero teraz mi wyrosła. Ale trochę mnie ciekawi na jaki kolor zakwitnie.


A może to jednak jakś zmutowany tulipan...? Dzisiaj GMO wdziera się pod wszystkie strzechy... nigdy nie wiadomo kogo dopadnie i w jakiej postaci...

No ale przede wszystkim czuję się zrobiona w bambuko :/ Jak mogą tak oszukiwać na lotnisku??? Żebym na jakimś targowisku kupowała, odżałowałabym... ale PAMIĄTKA Z HOLANDII...? miały być bordowe, takie prawie czarne, jak dobre wino... mój ulubiony kolor...

A to przechery! A to łotry! Kanalie wręcz! Jak tak można? Przecież zwykły turysta nie pozna sie na cebulkach, nie mówiąc, że zapłaci za nie niebotyczną lotniskową cenę... (w niej certyfikat holenderskości)

Z tego rozczarowania kupiłam sobie cebulki SZWEDZKICH tulipanów i je włożyłam do doniczek. Przysypałam ziemią, podlałam. Wsadzę teraz pod zlew, taka procedura najwyraźniej działa. Dam znać za 8 miesięcy.

24 września 2013

Przecież płacę podatek!

Scena z ostatniej niedzieli.

Na "zapleczu" kościoła stroję gitarę przed mszą. Nagle pojawia się starsza pani,  nie wiem którędy weszła. Wali prosto z mostu:

- Gdzie tu można usiaść?

 Zdezorientowana odpowiadam:

- Tu w kościele są ławki (wszystkie puste, do mszy jeszcze pół godziny)

Ostrym głosem pani kontynuuje:

- Mnie boli biodro, gdzie mogę usiąść?

Jeszcze bardziej zdezorientowana, odpowiadam:

- No to na dole, tam o (wskazuję palcem) są fotele...

Pani wzburzona:

- cooooooooo?

Powtarzam wszystko, cierpliwie. Pani kręci się i cmoka niezadowolona. Kolejne ostre pytanie:

- A gdzie ten uzdrowiciel? W którym pokoju przyjmuje?

Rozgląda się po salkach w kościele. Jeszcze bardziej oszołomiona odpowiadam:

- Jaki uzdrowiciel?
- No ten, co ma tu być dzisiaj, mówili mi.
- Kto Pani mówił?
- no ONI... POLACY.

Zaczynam trochę rozumieć... dziś ma być u nas gość i dawać świadectwo swojego uzdrowienia... uzdrowienia przez Boga! No więc najpierw pomyślałam, żeby jej wyjaśnić, że uzdrowiciel to jest tu zawsze, na każdej mszy, nazywa się Jezus Chrystus... ale pomyślałam, że panie może pomyśleć, że z niej kpię, więc trzymam się oficjalnej wersji. Próbuję wyjaśniać:

- nie będzie żadnego uzdrowiciela, będzie świadek - osoba UZDROWIONA, która będzie dawać świadectwo.

Pani, bardzo już zła rzuca w przestrzeń harde oskarżenie:

- To oni kłamali!

Nic nie odpowiadam, co tu powiedzieć... Pani jeszcze na odchodne rzuca:

- Jak to jest, płacę podatek a nic nie wiem!!!

...

Po prostu zaniemówiłam, naprawdę odjęło mi mowę (rzadko się zdarza!).

Pominę komentowanie pomylenia "uzdrowiciela" z "uzdrowionym". Pominę oczekiwanie, że w kościele na zapleczu będzie jakaś sesja znachora, budynek nie służy do takich rzeczy. Pominę słuchanie plotek, a potem obwinianie ludzi o kłamstwo (cóż, taka natura plotki). I kompletną niewiedzę KTO tak naprawdę uzdrawia.

Ale ta postawa roszczeniowa...

No rzeczywiście, to takie straszne - pani płaci podatek na kościół i nikt nie raczy jej poinformować, co się dzieje... swoją drogą ciekawe, czego oczekuje, wizyt proboszcza czy może ogłoszeń przysyłanych do domu? Bo to, że wszystko "wisi" na stronie internetowej parafii najwyraźniej nie wystarcza. Ale zasadnicza sprawa to taka, że każdy powinien płacić ten podatek z własnego wyboru, dlatego, że CHCE  być we wspólnocie kościoła, a nie dlatego, że to jakiś obiektywny przymus... Skoro pani chce należeć do kościoła to dlaczego nie chodzi na żadne spotkania tej wspólnoty? Do tego stopnia, ze nie wie co się gdzie odbywa...

Moim zdaniem taki jest skutek systemu podatkowego wprowadzonego w Szwecji. "Płacę to wymagam". A przecież miało być Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie.

Nagle zrozumiałam księży, którzy do każdego wiernego, przychodzącego z jakąś sprawą mają podejście: "a jest pani zapisana do parafii? nie?? to ja w ogóle nie powinienem z panią rozmawiać!". Nie przesadzam. To ostatnie usłyszałam osobiście..

Parafie szwedzkie mnie powaliły na łopatki pod tym względem. Gdyby nie mocne doświadczenie żywego Kościoła i świadomość, że to nie tej jeden ksiądz jest całym Kościołem, to chyba bym straciła wiarę w Kościół. A wydawać by się mogło, że misjonarze to tacy ludzie ze szczególnym charyzmatem: darem docierania do ludzi zagubionych, daleko od kościoła, darem głoszenia Jezusa w niekomfortowych warunkach. Spotkałam takich wielu, ale tu w Szwecji jakoś ze świecą szukać takiego.

Tak rozważając ten podatek jeszcze... moim zdaniem to kompletne niezrozumienie idei Kościoła, w ogóle człowieka! Jakie to bezduszne, legalistyczne, zamknięte. Czyżby kolejny skutek protestantyzmu na tym terenie? W Niemczech ponoć to samo... Bo inne konsekwencje takich wartości w społeczeństwie to na przykłąd eliminacja tych, którzy są "zakałą" społeczeństwa (no i nie płacą podatków, są tylko ciężarem - polecam książkę "Higieniści", gdzie autor wyraźnie pokazał miłosierdzie społeczeństw katolickich i hardość tych protestanckich w stosunku to eugeniki, zresztą, do dziś to widać na przykładzie legalizacji aborcji)

Porównaj to teraz ze stacjami "chrzcielnymi" budowanymi w Brazylii (bodajże) gdzie można podejść i cię ochrzcić. Dwa różne bieguny.

W ogóle cała ewangelizacja jest przez to trudna, bo dla niektórych to może być przeszkoda - ochrzcisz się to bach, deklaracja podatkowa... dodatkowy koszt życia. Jak w ogóle przyjęcie chrztu może być powiązane z "karą" jaką jest dodatkowy koszt do końca życia?

W Polsce w ogóle nie myślimy o tym, każdy daje na ofiarę ile chce, angażuje się w dzieła miłosierdzia według własnych możliwości, często zupełnie niefinansowo, a kościoły większe i pełniejsze niż w krajach protestanckich...

20 września 2013

Bez dyskusji!

Oglądamy Strażaczka Samka (Kami ma teraz faze na zdrobnienia... już nie jest Kami tylko Kamki, ja to 'mamuśka' a tata to 'tatusiek'). Czytam książkę w kącie kanapy, jednym uchem tylko słucham bajki. W pewnej chwili mama Normana coś mówi do swojego krnąbrnego syna, a Kami do mnie:
- o, ona powiedziała tak jak Ty!!!

[M] - a co powiedziała?

[K[ - no.... BEZKUSJI!!

a ja w swej naiwności myślałam, że on znał to słowo :P teraz widzę, że nie i dlatego zawsze wdaje sie w dyskusje i pertraktacje :D

(mam nadzieję jednak, że nigdy nie podzielę losu bezradnej mamy Normana, a Kami losu jej syna... to najbardziej nieznośny bajkowy dzieciak jakiego znam!!!!)


14 września 2013

Mamo, gdzie jest ten ryż na guza?

Dzisiaj Kami się uderzył w czoło. Lekko, więc nie reaguję.
Ten biegnie do lodówki. Otwiera, zamyka. Otwiera zamrażarkę... czegoś najwyraźniej szuka.

Wreszcie.
- Mamo, gdzie jest ten ryż na guza???

(i jak się tu nie zaśmiać, jeszcze dziecko pomyśli, że to z niego... już kilka razy się zdarzyło i wtedy robi smutną minę, odwraca się i wyraźnie oznajmia "obraziłem się na ciebie")

W sumie całkiem rozsądnie sobie poczyna, wie, że na guza przyklada się woreczek z białym czymś i to pomaga. To patent z przedszkola. Okazało się, że szwedzkie przedszkolanki trzymają w zamrażarce woreczki wypełnione ... suchą mąką. Taka mąka nie zamarza nigdy, zawsze jest plastyczna i bardzo zimna... na guzy jak znalazł! Można dokładnie obłożyć bolącą część ciała i nic się nie będzie topić!



Nie wiem, może w każdym przedszkolu na całym świecie mają takie patenty, ale mnie on zaskoczył. W domu uczono mnie przykładać lód (tudzież zamrożony szpinak) w takich wypadkach. Nie musze dodawać, że twarde toto, mokre, powierzchnia styczna bardzo niewielka...

Po chwili Kami znalazł ryż na guza, przyłożył i zaczyna liczyć. "Jeden, dwa, trzy, cztery..."

To już mój patent - zdarza mu się bardzo płakać przy przykładaniu lodu, mówię wtedy, że musi wytrzymać aż policzę do dziesięciu, wtedy liczę tak trzy razy... inaczej po trzech sekundach słychać płaczliwe "już, już, już!!!"


3 września 2013

Cziken Tikka Masala

Jedna pakistańska restauracja w Malmo robi przepyszne danie o nazwie Chicken Tikka Masala. Naprawdę przepyszne. Jedyne 110 koron...

Ponoć to jedno z najbardziej popularnych potraw w Wielkiej Brytanii, nawet weszło do kanonu "angielskich tradycyjnych potraw"... I ponoć zostało wymyślone w UK właśnie, hinduski kucharz podał gościowi kurczaka z pieca tandoori (taki szaszłych w specjalnych przyprawach) a ten narzekał, że zbyt suche. No i kucharz zaimprowizował sos z jogurtu i pomodorów... i tak się zaczęło.

Przepisów na to jest mnóstwo, moja książka "Curry" też nie omieszkała zamieścić. W dziale "Britain", oczywiście :)



 Zrobienie tego dania jest banalne, zwłaszcza jak się ma mieszankę przypraw o nazwie "tandoori masala". Czyli przyprawy do szaszłyków pieczonych w piecu lub na grillu.

Oto zasadnicze kroki do zrobienia Cziken Tikka Masali, nie mając tandoora. Przepis na ok 700 g kurczaka (wystarcza na całą rodzinę, resztka zostaje na lancz na drugi dzień).

1. Kroimy pierś kurczaka w kostkę.

2. Jogurt grecki (10%) mieszamy z Tandoori Masala i marynujemy w tym kurczaka, najlepiej przez całą noc.

A jak nie ma gotowej przyprawy to ją robimy:
- sok z limonki
- łyżeczka ostrej papryki
- 0,5 łyżeczki kminku
- 0,3 łyżeczki kolendry sproszkowanej (coriander)
- 0,5 łyżeczki garam masala
- pasta ze zmiksowanej cebuli (2 szalotki), czosnku (4 ząbki), imbiru świeżego (4 cm) i zielonych papryczek chilli
- trochę soli
Wszystko mieszamy i dodajemy jogurt grecki (10%). Mamy marynatę.

3. Na patelni grillowej smażymy kurczaka, aż bedzie upieczony (ok 5 min z każdej strony).  Można też w piekarniku, ok 15-20 minut. Odkładamy na bok.



4. Robimy sos.  W blenderze mieszajmy pomidory z puszki (400 g), koncentrat pomidorowy (1 łyżka), świeżą kolendrę (posiekaną), świeży imbir (ok 3 cm), łyżeczkę soku z limonki, łyżeczkę kminku i 0,5 łyżeczki sproszkowanej kolendry (coriander). Jak już jest to jednolitą "pulpą" roztapiamy masło na patelni, wlewamy pulpę i śmietankę (125 ml). Solimy do smaku. Doprowadzamy do wrzenia i dodajemy kurczaka.

Gotowe.

Jeden raz tak zrobiłam, było koncertowe, jak z restauracji.

Ale potem koleżanka technolog żywności powiedziała, że śmietanki to sam syf  (cytuję: "śmietana do gotowania to nie jest prawdziwa śmietana tylko emulsja tłuszczy roślinnych"). W sumie co się dziwię, wszak to angielskie danie... więc postanowiłam przestać używać. Zamiast śmietanki zaczęłam dawać jogurt grecki albo śmietanę 34% i wychodzi równie pyszne jak nie lepiej.

Jedna z wersji przepisu zawiarała puszkę zupy pomidorowej Campbell zamiast pomidorów... pewnie jakaś amerykańska pani domu :D


Ostatnio stało się to jednym z naszych domowych standardów. Jak dzieci pierwszy raz jadły od razu poleciały pochwały pod adresem Amira. Na co ja odpowiedziałam "dziekuję bardzo" - byli wyraźnie zaskoczeni, że "gori"* może takie pyszne pakistańskie jedzenie ugotować :) 

I to był największy komplement pod adresem moich kulinarnych zdolności.



*gori to pakistańska nazwa białych... nie wiem czemu zawsze kojarzy mi się z żydowskim "gojem"...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...