10 czerwca 2017

O korzeniach

Nie wiem czy już się starzeję, czasem myślę, że dopiero się rodzę i odkrywam prawdziwy świat. Nie ten pełen emocji, nerwów, przeżywania bólu istnienia. Ten prawdziwy, gdzie człowiek już się pogodził z tym, że czasem boli. I że przejdzie. I że potem znowu coś poboli. Że ludzie nie są kimś, na kim można polegać. Tak naprawdę myślą tylko o sobie i próbują jakoś nieść swoje krzyże.
Kiedyś mi to sprawiało przykrość, teraz wiem, że tak po prostu jest. Każdy z nas zawodzi innych, nawet jeśli robi, co w swojej mocy.


Im większy bagaż doświadczeń, tym bardziej wiem, że nic nie wiem. Może stąd także cisza na blogu - nie odczuwam szczególnej potrzeby dzielenia się swoimi przeżyciami. A może raczej - doświadczyłam, jakie niektóre przeżycia są nietrwałe. Coraz trudniej znaleźć mi wspólne mianowniki i reguły, jednego dnia wydaje mi się, że coś odkryłam, kolejnego, że zupełnie nie, że byłam w błędzie. Coraz bardzej widzę, że czasem mądrzej jest się zamknąć zamiast snuć swoje teorie.

Od jakiegoś czasu odkrywam te zakurzone prawdy. Skrupulatnie przywalono je filozofią dobroludzizmu, tolerancji i wszelkiej otwartości. Zakryto drogę do skarbca ludzkiego serca. Prawda o człowieku jest gorzka, nie ma co jej osładzać. I jednocześnie jest słodka, bo sam Bóg zszedł do tej naszej nędzy.

Znalazłam niedawno niesamowitą audycję. Niby o muzyce i kościele, ale przecież tak naprawdę nie o tym... tylko o kondycji człowieka i jego relacji ze Stwórcą. Tyle kawałków myśli i doświadczeń układa się w jedną logiczną całość. Nagle jakoś lepiej rozumiem siebie, swoje tęsknoty i marzenia.

Choćbym się ja pod ziemię skrył,
I tam Ty mnie znajdziesz,
Choćbym się też w skale zawarł,
I tam mnie dosiężesz.


Zmarnujcie 50 minut, warto.



A potem posłuchałam muzyki pana Adama Struga. Jak by to powiedzieć... powaliła mnie na kolana. Nie mogę uwierzyć, że wcześniej się z nią nie zetknęłam. Słucham i słucham i nie mogę skończyć słuchać. Posłuchajcie i Wy.



11 komentarzy:

  1. Niewatpliwie dojrzewasz. Juz ten bol istnienia nie jest dla Ciebie nowoscia i proces nauki przebieg w Tobie tak, ze chyb nie ma sensu sie emocjonowac, bo jak jedno sie naprawi to zaraz drugie popruje i bolec bedzie. W koncu jak to Budka Suflera spiewala? "Nic nie boli tak, jak zycie":) Dopoki tutaj trwamy bedzie nas bolec. Czyli wypadaloby w koncu owa prawde przyjac i po prostu zyc. Nie buntowac sie i te inne, bo wczesniejsze bunty sytuacji nie zmienily:)) Bolu istnienia nie zlikwidowaly.

    Warto sie z ludzmi dzielic, bo nawet jezeli teraz nie kumaja twych doswiadczen ( wynuzen), to po czasie zonk: "Olka cos o tym nawijala". W sumie wszyscy jestesmy tacy sami, z tym samym gownem w srodku i tym samym pieknem. Ale przeciez wiesz , ze tego typu prawde znaja tylko Ci, ktorzy dobrze poznali samych siebie, bo jak zna sie siebie samego to zna sie serca wszystkich. Jedno jestesmy, choc tym spiacym wydaje sie, ze: "gdzie tam, jakie jedno?!"- jedni pochodza od kosmitow ( z tym lepszym materialem gentetycznym, z tej lepszej gliny) a drudzy od malp bonobo:))

    Prowadze swe wynuzenia 10 lat. Nigdy nie czytalam wczesniejszych stworzonych przez siebie tekstow... ostatnio przewertowalam mego bloga, chocby dlatego aby zobaczyc jak to z Marie bylo i w wielu momentach podobalo mi sie ( mi samej) to co tam splodzilam. Poza tym istnieja tam tez komentarze ludzi, ktorych cenie, a juz ich wsrod nas nie ma:))

    Muzyka sredniowieczno-ludowa, ciekawa...slucham wlasnie.

    Pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Wysluchalam tej podanej przez Ciebie audycji radiowej i ... nie ze wszystkim sie tam zgadzam. Cenie sobie Msze Sw w jezyku polskim, po prostu dla mnie to inny wymiar rozumienia tego co dzieje sie na Mszy, niz Msza w jezyku niemieckim. Zdaje sobie sprawe, ze Niemiec bedzie czul odwrotnie- odbieral piekno rytualu w jego jezyku ojczystym i spotka trudnosci , kiedy bedzie sluchal lub uczestniczyl we Mszy obcojezycznej. Znam ludzi, ktorzy po przybyciu do Niemiec zapuscili chodzenie do kosciola, a w Polsce nie opuscili zadnej niedzielnej Eucharystii, bo nieznajomosc jezyka utrudnia im przezywanie. Pieknie, ze Sobor Watykanski II wprowadzil liturgie w jezykach ojczystych. MOja mama wspominala, ze ona za nic nie kumala o co biega ksiedzu na Mszy ( byla mloda dziewczyna kiedy Sobor Watykanski II wprowadzil zmiany). Pamieta starsze panie, ktore z powodu niezrozumialosci mowy koscielnej caly czas siedzialy i zmawialy podczas liturgii rozaniec. Ja pamietam takie babcie za moich mlodzienczych czasow w kosciele. Te ich rozance w trakcie trwania Eucharystii- pozostalosc przedsoborowa. Wyuczyly sie i trwaly w tych swoich rozancowych modlitwach.

    Spiew koscielny. Nie dalabym rady w takim spiewie starszych pan, ciagnacym sie, wleczacym sie...ja nie mowie, ze to brzydkie, ale nie moje. Ja trace rytm wtedy, nie czuje tego po prostu. W Niemczech na Mszach obecne sa li tylko organy, ludzie nie daja rady swy spiewem ich przebic. Nie slysze ludzi , i nie wazne w jakim to jest odprawiane kosciele. Organy wioda, ludu nie slychac, albo se ludzie spiewaja i jedni wyprzedzaja drugich bo sie nawzajem nie slysza.
    Babcia mi opowiadala tez, ze za jej czasow Eucharystia trwala ze dwie i pol godziny, ze chcialo sie do domu, bo i to, co dzialo sie na Mszy bylo niezrozumiale dla prostego czlowieka. Dziadkowi zas ( to apropo tego posrednika, o ktorym mowil Struga) najbardziej przeszkadzalo calowanie ksiedza dobrodzieja w reke i padanie przed nim na kolana- toz to prawie, ze Chrystus.

    Nie, nie... niech se tam gadaja "co chcom"... lubie gitarowy spiew w kosciele, Eucharystie sprawowana w jezyku ojczystym. I traktowanie ksiedza po rytuale jak zwyklego czlowieka. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciężko się zgodzić ze wszystkim nam, którzy jesteśmy zepsuci tą "odnową"
      mi też ciężko, jutro idę na msze do Lundu i zagram tam na gitarze...

      ale teraz wybieramy większość śpiewów ze śpiewnika Siedleckiego, żeby lud na mszy śpiewał z pamięci i ochoczo się włączał, wracamy do tradycyjnych śpiewów

      bo doświadczyłam tego, że takie "odnowowe" granie prowadzi do kompletnego odlotu, gdzie zespół grający na mszy robi sobie prywatny koncert uwielbienia... najgorzej, że myślą, że to uwielbienie Boga, a tak naprawdę własnych cudownych talentów i emocji

      bardzo mnie kiedyś poruszyło czytanie świadectw różnych współczesnych mistyków, ojciec Pio, Faustyna czy Łucja (ta z Fatimy)
      Ich traktowanie Eucharystii pokazało mi ogromny kontrast między tym, co my dziś robimy a prawdziwą czcią dla Jezusa obecnego wśród wiernych - w Szwecji ludzie coraz bardziej przestają padać na kolana przed Nim! jakby był jakimś kumplem do gry w karty
      myślę, że to ogromne kłamstwo, w które tak głęboko wrośliśmy, że wyrwać się z niego można tylko cudem

      a co do łaciny i języka polskiego
      wierzę tu Kościołowi w tym, że oba ryty są równoważne
      też sobie cenię język polski, jednakże zgadzam się z tym, że to furtka do banalizacji Liturgii i tym samym relacji człowieka do Boga - bardzo rzadko jestem na mszy odprawianej po polsku w taki sposób, że wierni doświadczają Misterium, chyba tylko u dominikanów spotkałam się z takimi
      wierni czyli ja, oczywiście, nie wiem co inni myślą :)

      Usuń
    2. Bagatelizujesz emocje w tym calym programie, czy tez rycie zetkniecia sie z Jezusem. One sa niesamowicie istotne. Kazda z nas jest inna i widzi te sprawy inaczej, pomimo, ze jestesmy w tym samym kosciele. Do kazdej z nas Jezus przemawia, czy tez dociera innym sposobem. Przeciez masz jakis sposob rozpoznania, ze On zyje, ze jest przy Tobie i te inne. Ja czasami po prostu wiem- np.: co mowia osoby modlace sie jezykami, wie, ze Jest czuje to. Nie bede ukrywac, ze chce tez piekniejszego emocjonalnie swiata. W kazdym razie Jezus wraz ze swoim pojawieniem sie- zaistnieniem w moim zyciu- przyniosl mi tez pozytywna emocje.
      Nie przyciagnie minie Jezus jezeli bedzie daleki ode mnie i nie bedzie "kumplem do gry w karty"- tez kumplem do gry w karty. Ja mam dosc strong i w zyciu, i w kosciele. Bicia poklonow, sychylania sie, czolobitnosci, hierarchi wszelakich i ludzkiej glupoty, oraz przytakiwania bo ktos jest starszy.... Mi Jezus przyniosl swobode wraz ze swoim zagoszczeniem w moim zyciu.
      Ale sa ludzie, ktorzy w zaciesnieniu regul czuja sie dobrze, w klarownej hierarchii, w pewnym dazeniu do perfekcji w oddawaniu Mu czci, w doskonaleniu sie w formie oddawania Mu tej czci. Doskonalenie sie w formie jest wyrazem ich serca, wnetrza oddanego Bogu. Mnie doskonalenie sie w formie liturgicznej by ubilo. Bo forma nie jest wyrazem mego serca i stosunku do Boga i On to wie:)))
      Dlatego ja czuje sie dobrze w tym co mam: w polskim jezyku na Mszy, w graniu gitar, w grupie Odnowy w Duchu Sw. i tam mnie powolal, bo wie ze to cos dla mnie:)

      Usuń
    3. Nie mam zamiaru polemizować z emocjami.
      Natomiast dla mnie bycie w Kościele i Miłość to nie są emocje. To coś zdecydowanie więcej. Kilka lat byłam w Odnowie i wcale nie neguję tych doświadczeń. Ale teraz już nie potrafiłabym w niej być. Mogę się pomodlić ze wspólnotą, pojechac na rekolekcje, ale moim zdaniem to mnie nie rozwija, tylko napędza emocjonalne przeżywanie wiary. Emocjonalne, jak dla mnie niedojrzałe. Oczywiście liturgi Eucharystii to też jakieś emocje, ale zupełnie innej natury. Coś, o buduje - bo na Eucharystii dotykasz żywego Boga, zawsze i bez wątpliwości, na spotkaniu charyzmatycznym niekoniecznie. Bardzo dużo manipulacji dzieje się w niektórych wspólnotach, do nas do Malmo przyjeżdżali "Mocni w Duchu" i nie mam żadnego szacunku dla tego, co oni propagują. Oni rozwlają Kościół, w moim odczuciu, odciągając ludzi od parafii w kierunku zamkniętych grupek, tańcujących z flagami w prezbiterium. SUCK, jak to się mówi po angielsku.

      Jest taka książka "liturgia a osobowość" Hildebranda, bardzo Ci ją polecam. Sama czytałam na razie tylko fragmenty, ale w wakacje chcę dokończyć. Z opisu ze strony liturgia.pl

      "„Liturgia a osobowość”, druga część serii Źródło i Szczyt, to niepublikowana dotąd w języku polskim jedna z wczesnych prac von Hildebranda, w której autor przedstawia kult Boży jako naturalne środowisko kształtowaniu ludzkich postaw.

      Dzieło to wydaje się szczególnie ważne w czasach, gdy życie sakramentalne sprowadza się do chwilowych przeżyć lub rytuałów życia religijnego oderwanych od codzienności. Daje okazję do refleksji nad tym, jak rozumieć ducha wspólnoty, czci, dyskrecji czy tego, co klasyczne, i poprzez rozwój życia sakramentalnego lepiej przeżywać codzienność.

      Książka Dietricha von Hildebranda ma na celu uzmysłowienie czytelnikom tej pełnej powagi prawdy o istocie liturgii. Ma również na celu wyjaśnienie tego, jak liturgia kształtuje pełną osobowość uczestniczących w niej.

      Hildebrand nie pisze wyłącznie o mszy świętej, choć prawdą jest, że poświęca jej znaczną część swojej pracy. Niejednokrotnie jednak odwołuje się do brewiarza, czyli liturgii godzin. Poza jednym wyjątkiem odwołania do niej są zrozumiałe dla każdego, kto posługuje się współczesną, a więc zwyczajną formą tej modlitwy.

      Mimo różnicy w opisywanych rytach książka nie straciła na aktualności. Zajmuje się bowiem sprawami wiecznymi, aktualnymi pomimo upływu czasu i zmieniających się form celebracji. Należy zwrócić uwagę, że dla autora liturgia stanowi całość. Nie ogranicza się wyłącznie do coniedzielnej mszy świętej. Wraz z liturgią godzin i sakramentami jest jakby ekosystemem dla ludzkiego ducha, który przez udział w celebracji wzrasta i jest kształtowany. Również adoracja Boga w sposób pełny i całościowy dokonuje się przez wszystkie celebracje liturgiczne ponawiane każdego dnia roku liturgicznego."

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Moze tak:) Nie chce mi sie tematu rozwijac, ale czlowiek byl, jest i bedzie pelen emocji: Jestesmy bytami emocjonalnymi i mozesz probowac sie od tego odcinac, mowiac ze Twoje relacje z Bogiem sa pozbawione nawet cienia emocji, a ja sobie wtedy pomilcze i nie uwierze. To tylko nie zwracanie na ow element emocjonalny uwagi. Lekcewazenie go. Bez emocji jestesmy psychopatami, to sa ludzie nad wyraz logiczni, do ktorych argumenty emocjonalne typu: "przestan bo mnie to boli" , "Uspokoj sie bo sprawiasz mi przykrosc" nie docieraja.
      Zdrowy czlwoiek w swym czlowieczenstwie elementu emocji w relacji z Bogiem zaprzeczal i lekcewazyl nie bedzie. Ba! jak sie dobrze przyjrzysz, przeanalizujesz siebie to bym moze zauwazysz ile tej emocjonalnosci w tym jest. Poczytaj dokaldnie Faustyne. Ona czula, jej relacja z Bogiem byla pelna emocji. Sprawdz ile razy pisze ona, ze np.: poczula modlitwe pieknej duszy- nie zoabczyla, nie dotknela a poczula. Czucie wiaze sie z emocjami. MI sie zaraz przypominaja w tym momencie wyklady madrych ze wspolnoty, ktorzy czuciu dawali wyzsza polke niz emocji- choc dla mnie to wsio ryba. Uczucie jakoz i emocja nietrwale sa, ale gazu daja.

      Twoj kontakt emocjonalny z Bogiem moze odbywac sie na nizszej amplitudzie emocjonalnej niz np.: bylego alki, bo ci to maja emocje rozchwine jak hustawka i jak on juz przezywa to ty do tych emocji nie dostajesz, ale wszystko to sa emocje tyle tylko, ze w roznym nasileniu.

      Z drugiej strony kiedy sie wlasnie dojrzewa to nie trzeba tych emocji az tak eksponowac. Nie w tym rzecz, aby inni widzieli nasza emocjonalnosc w kontacie z Bogiem. Wyciszamy sie, jedziemy na innej mocy. Nie chce tez przez to powiedziec, ze towarzysza mi przy modlach wszelakich ( rozmowa z Bogiem) li tylko te wspaniale ekstyzy emocjonalno- uczuciowe...czesto doznaje posuchy, pustyni....Fajne emocjonalnie doznanie to to akurat nie jest, ale trwam w tej "emocji", czy tez pustce emocjonalnej i czekam na to "wow!" cierpliwie:))

      Usuń
    6. Ania, ale ja nigdzie nie powiedziałam, że neguję emocje albo, że ich nie przeżywam. Może raczej o to, ze bardziej zdaję sobie z nich sprawę i nie są dla mnie wykładnią rzeczywistości obiektywnej. Fakt, ze w danym momencie odczuwam "coś" lub że "zupełnie nic nie czuję" ma dla mnie drugorzędne znaczenie przy wierze w Obecność
      Gdzieś przeczytałam zresztą, u jakiegoś świetego, ze taka "sucha" modlitwa, bez emocji, ale wierna i regularna, ma większą wartość w oczach Boga niż wszystkie uniesienia świata
      Nie pamiętam kto to powiedział :)

      Usuń
    7. Trochę ja w "starym" małżeństwie, nie ma motyli w brzuchu, jest coś o wiele bardziej wartościowego

      Usuń
    8. "Mogę się pomodlić ze wspólnotą, pojechac na rekolekcje, ale moim zdaniem to mnie nie rozwija, tylko napędza emocjonalne przeżywanie wiary. Emocjonalne, jak dla mnie niedojrzałe. "

      Nie pomniejszam znaczenia emocji w kontakcie Z Bogiem, nie uwazam , ze to niedojrzale, kiedy szuka sie emocjonalnego przezywania wiary- ten motor jest po prostzu kazdemu z nas potrzebny. Niedojrzalosc wiary kojarzylabym z nieswiadomoscia tego, kto wierzy w Boga i mysli, ze taka super emocje mozna zatrzymac na stale - czyli ogolnie, sadze, mowimy o tym samym.

      Tez mam tak- to jest po Odnowie, ze jakby nie bylo mi emocjonalnie, uczciowo ( dobrze, czy zle) to wierze w Boga. Natomiast Jego Obecnosc kojarzy mi sie, z emocjonalnym pokojem, to ogolnie pozytywny feeling. Bo nie wierze , ze w momenccie, kiedy szarpia nas jakies rozne wkurwy dzieje sie to za sprawa BOZEJ OBEcnosci w danym momencie w naszym zyciu:)))

      Usuń
    9. I wcale nie widze w Odnowie, przynajmniej tej , w ktorej zaczynalam jechania na emocji. To sa ludzie zzyci z soba latami ( wlasnie jak stare dobre malzenstwo- znajace sie dobrze, wrecz an wylot) - jak dobra rodzina, od ktorej, czesto gesto doswiadczalam mocnego wsparcia w realu, lepszego niz od rodziny tej z krwi i kosci. Ludzi silnych wiara i modlitwa. Nie wazne gdzie zaczynasz, w konsekwencji ma to czlowieka doprowadzic do tego samego celu.
      Nie wyobrazm sobie jechania na naszej grzesznsci , jak to ma miejsce u neokatechumenatow, zle przerobone lekcje w tej dziedzinie prowadza do niefajnych rzeczy- wiem, znam takie odchyly, dobrze przerobione prowadza do tego samego miejsca , do ktorego dochodza ludzie z Odnowy lub roz rozancowych, ktorzy tez dobrze przerobili swoje lekcje:)))

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...