8 września 2016

Poszybować jak Ptak

Spodobało mi się kiedyś określenie, że żyjemy w czasach nagród za uczestnictwo. Czyli takiej rzeczywistości, gdzie każdemu należy się uznanie za sam fakt brania w czyms udziału. Skutek tego jest taki, że niemal wszystko straciło na wartości – no bo skoro każdy może wziąć we wszystkim udział i każdy będzie tak samo doceniony to po co w ogóle się starać...?
W tle, oczywiście, walka o równość. Przecież nie można nikogo dyskryminować za to, że nie ma słuchu, prawda? Przecież to niesprawiedliwe odmawiac komus prawa do samorealizacji. Niech gra w zespole, „good job!”.

To samo dotyczy osiągnięć naukowych czy sportowych w szkołach, na tym niższym poziomie. Bo na tym najwyższym już mamy do czynienia z „życiem” i ono weryfikuje to wszystko, co do tej pory pracowicie równaliśmy walcem.

Przerażająca perspektywa. Już kiedyś pisałam tu o szwedzkim prawie Jante czy o metodach Amy Chua, chińskiej matki w USA, która niemiłosiernie cisnęła swoje córki we wszystkich dziedzinach edukacji, ale przede wszystkim w muzyce. Wczoraj znowu zostałam zainspirowana tym samym zagadnieniem – jako że jestem matką bardzo mnie ono interesuje.

Obejrzeliśmy film „Whiplash”, o studencie pierwszego roku prestizowej szkoły jazzu w Nowym Jorku, którego talent zostaje zauważony przez charyzmatycznego nauczyciela, Fletchera. Chłopiec trafia do elitarnej orkiestry pana Fletchera, ale praca w niej okazuje się być torturą. Nauczyciel wydaje się pomiatać uczniami i wymagać od nich rzeczy niemożliwych. Niewybredny język, rzucanie w uczniów przedmiotami, wiele godzin pracy, łzy i krew to była codzienność. Wielu nie wytrzymywało tej presji.

(Teraz będzie trochę spojler, ale nie taki straszny – nie zdradzam fabuły filmu, ale jego mądre przesłanie)



Ale na tym właśnie polega szlifowanie diamentów. Otóż okazuje się, że postawa nauczyciela to nie są żadne sadystyczne zapędy czy zemsta za własne nieudane życie. Mistrz Fletcher (grany zresztą przez mistrza, J.K. Simmonsa, który, notabene, jest także muzykiem z wykształcenia) jest zainspirowany historią Charliego Parkera, który na początku swojej kariery saksofonisty trafił do zespołu Jo Jonesa.

Podczas jednej z sesji nie dał rady zagrać dobrze, a wściekły dyrygent rzucił w niego talerzem od perkusji, ledwo się uchylił i ledwo uratował głowę. Ośmieszony schodzi ze sceny, rozpacza całą noc. A następnego ranka co robi? Zabiera się za ćwiczenia. Ćwiczy i ćwiczy, mając jeden cel przed oczami – żeby nikt się z niego nigdy więcej nie śmiał. Rok później wraca do klubu Reno i wchodzi na tę sama scenę i gra najlepsze solo, jakie świat kiedykolwiek słyszał.
Wyobraź sobie, co by było gdyby Jones wtedy powiedział do młodego Parkera: „Hmm, niech będzie, Charlie, w porządku. Dobra robota”. Charlie by wtedy pomyślał: „Cholera, naprawdę jestem niezły”. I koniec historii. Nie ma Ptaka! [“Bird” to był pseudonym artystyczny słynnego jazzmana]. Jak dla mnie to by była totalna katastrofa.
Ale to jest to, czego dzisiaj chce świat. A ludzie zastanawiaja się dlaczego jazz umiera.
Widzisz, chłopcze, to, co robię to absolutna konieczność. To, co robię w szkole to nie jest dyrygowanie. Każdy idiota może stać na środku i dyktować tempo. Jestem od tego, by wydobywac z ludzi tego, co najlepsze. Inaczej pozbawiamy świat Charlie Parkerów i Louisów Armstrongów.
- Ale czy jest jakaś granica? – pyta zaintrygowany uczeń.
- Nie, nie ma. Bo prawdziwego Charliego Parkera nie da się zniechęcić.
[dialog z filmu "Whiplash"]

25 komentarzy:

  1. W pedagogice istnieja dwie metody wychowawcze, kara i nagroda. Nowoczesniej brzmi to wzmocnienie negatywne, wzmocnienie pozytywne...ma to jeszcze kilka innych nazewnictw, ale akurat to nie jest wazne.

    Wazne zas jest to, ze kiedys, kiedys... jeszcze pokolenie mojej mamy i moje w podstawowce, mialo natlok owej metody karania, starchu w wychowaniu, hierarchii etc. Przegiecie jednym slowem. Drugim przegieciem zas jest owa metodologia ´nagrody. Czy czlowiek nie moze znalezc jakiegos wyposrodkowania?
    Kara, lek i strach tez sa metodami wychowawczymi do doopy, ciagle galskanie po glowce rowniez, ale wiem tez jak fajnie sie robi , kiedy ktos pochwali nasze zmagania, nasze osiagniecia...zas to, co robil Fletcher- to tragedia. Znam ten film...facet, wedlug mnie, mial predyspozycje na sadyste.
    Zmuszal chlopakow do morderczej pracy, stwarzal sytuacje do chorej niezdrowej konkurencji. Raz poglaskal jednego z nich zwalajac poprzednika ze stolka perkusisty, za moment zrobil to temu, ktorego przed chwila posadzil...swir!

    Z drugiej strony, z moich doswiadczen wynika, ze najlepiej uczylam sie z przedmiotow , z ktorych belfer cisnal, byl postrachem, ciagle nam mowil jacy jestesmy do bani. Co prawda z polowy z nich tresci ulecialy mi z glowy, ale wyksztalcenie na wtedy dali nam nawet, nawet...
    Pamietam zarwane noce z rosyjskiego. Belfrzyca non stop nam gadala jakie jestesmy glupie i w ogole. Czlowiek robil w galoty kiedy jego kolej do odpowiedzi przychodzila, noce zarywalam aby opaniowac gramatyke...no i nauczyla nas.

    Natomiast najlepsza metoda na wychowanie, wyksztalcenie kogos jest stworzenie sytuacji, kiedy wiedze podawana lub wymagana przez belfra popieraja przezycia, emocje zwiazane z tym o czym sie dowiadujemy, co poznajemy, co cwiczymy...no i to wedlug mnie swiadczy o wielkosci nauczyciela.
    Fletcher moglyby sprobowac, co prawda emocje wywolywal, ale takie , ktore mogly psychicznie zdruzgotac. :))) Swietniego muzyka wychowal, a ilu podeptal, aby tego jednego wychowac? Ludzie to nie zabawki, ze mozna se eksperymentowac do woli z ich psyche:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cześć Aniu,
      nieprawda, ze tylko dwie, od dawna promuje się "wychowanie w samodyscyplinie" - nie wiem czy czytałaś prace Thomasa Gordona ma ten temat, sztandarowa ksiażka to "wychowanie bez porażek"
      w skrócie chodzi o to, że zarówno nagroda jak i kara powodują niewłaściwe bodźce, czyli są równie ZŁE
      albo dziecko robi coś/nie robi czegoś ze strachu przed karą albo dla nagrody, jedno i drugie tak samo moralnie niewłaściwe

      wychowanie do samodyscypliny polega natomiast na tym, że człowiek uczy się robić coś tylko dlatego, że tak powinien robić, że to dobre i właściwe, ceni to, w co włożył pracę, a nie sam wynik, na przykład

      Nie pamietam szczegółów tego podejścia, chyba odkopię książkę, ale chodzi o coś w stylu: dziecko zrobiło rysunek i czeka na "piękny rysunek, jestem z Ciebie dumna!" a mamusia zamiast udzielenia pochwały odwraca kota ogonem i pyta "a Ty co myślisz? włożyłeś w to dużo pracy?" i dziecko samo dochodzi do wniosku czy czuje satysfakcję czy nie... bo to przecież nie chodzi o jakieś obiektywne piękno pracy ale o to, co dzieckiem kierowało... super zdolne dziecko nakreśli arcydzieło od niechcenia, a inne będzie się trudziło w pocie czoła a wyjdzie bohomaz... no i odpowiedzialna mama nie może pochwalić arcydzieła, bo zrobione na kolanie, ale powinna docenić tę pracę

      myślę jeszcze, że cała kwestia wychowania dziecka, kształtowania jego charakteru, to jednak coś innego niż uczenie licealistów języka czy muzyki... sześciolatka właśnie trzeba wychowywać w bliskości i "ku samodyscyplinie" a - moim zdaniem - nastolatka trzeba czasem po prostu pocisnąć

      ja też pamiętam nauczycielki od polskiego, która siały postrach :D gramatykę miałam tak obkutą, że do dziś nie wyleciała z głowy!
      za to babki od niemieckiego, które nie wymagały niczego (nie mylić z Nietzschem ;) sprawiły, że po 6 latach nauki nawet nie dukam w niemieckim)

      pozdrawiam!

      Usuń
    2. Na studiach mialam troche szarpnietego wykladowce- mlody, narowisty i dawal studenciakom w kosc. on zawsze nam powtarzal, ze po co nam ( ludziom ) studia. Umiesz czytac i pisac czlowieku, potrafisz myslec? To na co ci uniwerki, szkoly ...? Ucz sie sam, zglebiaj, szukaj, dochodz, dokopuj sie do wiedzy, zdobywaj ...ze tak na prawde, to w nas tkwi potencjal nie w profesorze- wykladowcy.

      Samodyscyplina powiadasz i jak mama zapyta: " "a Ty co myślisz? włożyłeś w to dużo pracy?"" to dziecko samo wyciagnie wnioski i zacheci sie do dalszej pracy lub spocznie na laurach? Oj, nie bylabym taka pewna, ze dziecko jest na tyle "dojrzale", aby dojsc do samodyscypliny i zwiazanego z tym ( w jakis sposob to sie jednak wiaze) samoksztalcenia.

      Saodyscyplinowanie sie to trudna praca, a dzieciaki sa labilne, chwiejne, niestale...
      Wedlug mnie regularny tryb zycia, konkretne- chociazby godziny posilkow, spania i wstawania, wprowadzanie w okreslona powtarzajaca sie aktywnosc, w pewien codzienny rytm dnia ( lekcje pianina, zajecia z taekwando.... motywowanie dzieciaka aby wytrzymalo, uczenie go regularnosci, a nie zmienianie- co rusz to inne zainteresowanie, choc mozna se na poczatku poesperymentowac...) to dyscypilinuje. Do tego dokladamy wzmocnienia typu "Zobacz kiedys grales tak, gdzie dzisiaj jestes? Slyszysz jak swietnie grasz, jakie to przyjemne- fajnie ci to wychodzi"- taka konstruktywna zacheta...to daje pare i dyscyplinuje. Przy czym duzo pracy w to musi wlozyc dorosly.
      Moja tesciowa miala taka samodyscypline, ze nigdy nie pozwolila sobie w starczej depresji na lazenie w pizamie do poludnia. O 6.00 pobudka to pobudka i tyle w temacie, poranna gimnastyka to poranna gimnastyka- schemat dnia...to pomaga. Nie chodzi mi o zrobienie w domu czegos na ksztalt musztry i wojskowego rytmu rozkazow, ale o regularnosc, powtarzalnosc...dziecko czuje sie w tym bezpiecznie, tak, jak przy konsekwencji rodzicow, jak wtedy, kiedy zna i rozumie granice. :))
      Ksiazke Gordona znam...kiedys tez czytalam i tez ulecialo wiele z umyslu:))

      Nie wiem, czy nastolatka przycisniesz, beda z tego wyniklaly tylko napiecia, bo czas nastolatkowy to czas buntu.
      Czlowieka przyciska z reguly koniecznosc, zycie...czasami tym zyciem moga byc przciskajacy nauczyciele, rodzice.
      Po prostu trzeba nauczyc dziecko wartosci...moja matka ciaglym powtarzaniem nam slow : " uczcie sie, uczcie sie.... wyksztalcenie to wartosc..." jak katarynka doslownie, mobilizowala nas chyba do nauki, ale pewna nie jestem:))

      ´No i widzisz wychodzi na to, ze nauka opartana strachu jest wartosciowasza, bo zakulas i przelykasz sline na wspomnienie zakuwania:)) A ja najlepiej pamietam lekscje, na ktorych mielismy burze mozgu i dochodzilismy do sedna sami, kiedy nauczyciel prowadzil, ale tak dyskretnie, kiedy dawal sie wygadac...kiedy po prostu zapamietywalo sie emocjonalnie, dzieki temu bylo latwiej, przezywalo sie ta wiedze, napedzalo nia....:)

      Usuń
    3. Mowisz o promocji wychowania w samodyscyplinie...hm... kazdy promuje to, co do niego przemawia....jest jeszcze cos takiego jak anytpedagogika- tez jest, byla, bywala promowana, istnieje na uniwerkach, mowi sie o niej...teraz moze jest cos jeszcze, w zwiazku z rozwijajacym sie gender?:))

      Usuń
    4. Może dałam zły przykład, nie wiem, ale to podejście Gordona było dla mnie takie ... "harcerskie". Ja czytałam te wszystkie rzeczy przy okazji prowadzenia drużyny harcerskiej, bo wychowanie harcerza to musi być właśnie coś takiego, chodzi w duzej mierze o ćwiczenie ducha; no i do harcerstwa każdy przychodzi dobrowolnie, natomiast do szkoły nie... wiadomo, że trzeba zróżnicować metody

      Teraz juz mało czytam, bo mnie frustrują takie porady :P widzę, jak nic mi z tego nie wychodzi i wpadam w rozpacz

      staram się pilnować regularności i wytrwałości, u siebie i dziecka (Kamyczka, drugi jeszcze za mały na kółka zainteresowań), ale kosztuje mnie to ogromnie dużo
      maile i blogi ogarniam z pracy albo z telefonu, no nie mam szans usiąśc do kompa po południu
      mąż uważa, że za dużo biorę na siebie, no ale czy jeden basen i jedno pianino w tygodniu to tak dużo? fakt, że do tego dochodzi logopeda co 2 tygodnie, moje "kółko zainteresowań" oraz męża (badminton)
      Efekt jest taki, że żyjemy z kalendarzem i zegarkiem w ręku, bieganie zarzuciłam już 3 lata temu :/

      dodam reżim wstawania o 6 rano, bo chodzę do pracy na 7, żeby mały nie mieszkał w żłobku (mąż zawozi na 8, ja odbieram po 15)...

      "Czlowieka przyciska z reguly koniecznosc, zycie...czasami tym zyciem moga byc przciskajacy nauczyciele, rodzice."
      No właśnie, jednak musi człowieka cos przycisnąć, żeby był rozwój ;)

      ostatecznie powiedzonko "co cię nie zabije, to cię wzmocni" skądś się wzięło, nie?

      niemniej jednak mam problem z przyciskaniem Kamyczka
      owszem, na lekcje go gonię, ani jednej nie opuściliśmy, ale ćwiczenie w domu to moja wychowawcza porażka
      uciekam się do szantażu i manuipulacji
      "dobra, nie chcesz ćwiczyć to nie, odwołuję lekcje pianina, nie będę za nie płacić skoro masz to w d**, za te pieniądze kupię sobie lekcje dla siebie i sama będę się uczyć"

      zwykle działa

      ale czuję się podle

      inna rzecz, że szwedzkie podejście do nauki muzyki to porażka - to właśnie system dawania nagród za uczestnictwo... dziecko nie ma motywacji pod tytułem "ocena" czy "konkurs"
      grają wszystkie dzieci, nawet jeśli niektóre jednym palcem, a publiczność bije brawo; cała motywacja spada na rodzica



      P.S. nie, nie narzekam, po prostu wygaduje się :) zawsze mogę zrezygnowac z pianina, nie? ale jest trudniej niż myslałam
      a może naprawdę matki powinny siedzieć z dziećmi w domu jeśli chcą je porządnei wychować...? czasem przychodzi mi do glowy taka myśl... jakby tak pracować od 8 to 13 to byłoby idealnie jak dla mnie

      Usuń
    5. P.S. RobertG podsunął mi kiedyś pomysł GUWERNANTKI/GUWERNERA

      o, i to by sie sprawdziło!

      choć to trochę na jedno wychodzi, pracować na pół etatu albo na cały i płacić guwernerowi ;)

      Usuń
    6. Ogladalam razu ktoregos program po olimpiadzie zimowej. Robiono wywiad z matka dwoch chlopakow- olimpijczykow, narciarzy, ktorzy obaj staneli na podium. Ona mowila, ze calkowicie jej zycie bylo podporzadkowane synom. Maz pracowal a ona, kiedy dzieci byly male, byla ich taksowka, menadzerem, dopilnowywala terminow, wozila na zjazdy, zgrupowania, na treningi, gotowala pod nich...wazne tez , ze sie temu przygladala co chlopaki robili, jak cwicza , ile cwicza..... Z czasem stala sie specjalistka w dziedzinie sportu swych synow. Tak wyglada to od strony rodzicow, kiedy chodzi o sport i osiagniecia w nim.
      Dwa lata temu bylam na rewii na lodzie w Dortmundzie. Spektakl , z ktorym akurat objezdzali swiat, nosil tytul "Pasja". Sportowcy ( byli tam mistrzowie swych krajow z calego swiata w lyzwiarstwie figurowym na lodzie, brali w tym udzial rowniez byli mistrzowie chociazby Europy i takie tam....) mowili, ze start zawdzieczaja w 99,9% swym rodzicom. To ojcowie, matki ... zaprowadzili ich na lod. To oni wspierali- INTERESOWALI sie dzieckiem i jego osiagnieciami. A jezeli dziecko mialo do tego talent, to szlo niezle.
      Choc ostatnio wypowiadali sie o owych talentach nasi polscy pilkarze: Lewandowski i inni chlopacy grajacy w ligach na zachodzie... talent jest baaaardzo pomocny, ale o niczym nie przesadza. Bez pracy nic z tego nie bedzie . Stawiali dwoch pilkarzy Mesiego kontra Ronaldo. Messi to talent, Ronaldo ciezka praca. Obaj sa na szczycie, ale chlopaki glowe chylili w kierunku Ronaldo. Messi- diament, Ronaldo- cyrkonia. Roznicy nie widac:)) Jeden z polskich pilkarzy stwierdzil, ze skoro on doszedl do ligi zagranicznej to uwaza, ze kazdy moze- tylko musi cwiczyc, cwiczyc, cwiczyc... te same zasady obowiazuje chyba tez w muzyce. nie wiem jak to jest w malarstwie. W spiewaniu to wiadomo... ustawisz emisje, podreperujesz barwe glosu...cwiczenia tez duzo robia, ale bez predyspozycji nic nie wycisniesz.

      Bardzo ulatwia prace z dziecmi nad czyms, kiedy to, co robia kochaja.... sami sie dyscyplinuja , bo to ich ciagnie- sprawia przyjemnosc.
      Napisalas ponizej o tym nasladowaniu, prawda ci to. Dziecko poznaje swiat najpierw od strony swojego rodzica. Podglada, podjada, smakuje, ... Trener Marie na trojke dzieci, kazde z nich jest zaangazowane w taekwondo. Najmlodszy - 8 latek- juz startuje w zawodach i zdobywa medale.
      Musimy mlodziezy swiecic przykladem. Taki styl zycia beda prowadzic , jaki przejma od nas. Przekazujemy paleczke...

      Usuń
    7. Natomiast Olu, nie zadreczalabym sie owa czasowa nieregularnoscia zycia. I tym wymuszaniem, szantazem- wiadomo trzeba unikac, ale zdarza sie "najlepszym".
      Moja siostra ma bardzo zdolnego syna. Chlopak gdzie nie staje
      w szranki przychodzi z osiagnieciami. Matma, biologia, chemia, historia.... Siostra slucha o synu samych superlatyw. Od historyka np.: ze to zaszczyt go uczyc. I ona uwaza swa pocieche za leniucha, ktorego jakby pocisnac to by wydusil jeszcze wiecej. Tez czasami dopuszcza sie szantazu wobec niego, bo chce, aby zrobil miedzynarodowa mature. Mama ma ambicje jednym slowem, choc z drugiej strony siostra patrzy na zycie inaczej- z perspektywy doroslego i wiadomo, ze chce dla swego dziecka dobrze. Ona mu np.: ostatnio tlumaczyla, ze on musi cos tam , bo zaciagnal od niej zyciowe kredyty, ktore musi potem posplacac. Synek uwaza, ze matke porzadnie trzepnelo. Nie, nie...nie ma tam ostrej jazdy, tylko takie wlasnie gadki -przepychanki...choc mysle, ze ona z cala premedytacja takie gadki stosuje. Rodzicom z reguly sie nie dogodzi:) A MAly Twoj jest MAly i moze jeszcze sie ociagac i wiem, ze masz trudne zadanie przelamywania jego niecheci, bo u dziecka strasznie dlugo czas sie ciagnie i czekanie na efekt to mordega. Dlatego niech ludzie klaszcza nad kazdym, wyduszonym przez nich dzwiekiem z instrumentu:)) To lepsze , niz robienie miny, ze: "ale kicha".

      Kiedy chodzi zas o mnie to.... ja wysiadam. Moja Mala w domu w ogole tornistra nie otwiera. Czasami przejrze co tam nowego...daje mi do podpisania testy. Chodze na wywiadowki i to wszystko w temacie. I jej i mi chce sie spokoju w chacie, no nie moge inaczej. Teraz dziecie jest na taekwondo Jako belfer sie chyba juz spelnilam. I mi nie chodzi o jakies jej niesamowite osiagi, ale o taki dobry, solidny poziom w tym co robi. Zeby sie po prostu fizycznie, jezykowo i muzycznie rozwinela. Posiadla umiejetnosci, ktore byc moze zaprocentuja, bo jak zlapie bakcyla cwiczenia i jego regularnosc to nie zasiadzie z dupskiem, na kanapie z pilotem w reku, tylko np.: pobiega na stres. Tzn. czasami moze wziasc tez miske chipsow i chrupac przed TV, ale zeby taka postawa sie w niej wyrobila, ze ...nie kurcze, ide jednak pobiegac:))
      A poza tym, przy Twoim komentarzu, dotarlo do mnie, ze ja nic, absolutnie nic, dla siebie nie robie, poza oszczedzaniem kasy, ktora potem tez okazuje sie nie dla mnie:(
      Kurcze, ale mnie strzelilo. Dobrze, ze strzelilo!
      I znowu dwa komentarze, bo znakow na jeden za duzo:)

      Usuń
    8. Aniu, przepraszam, że nie zawsze odpowiadamna Twoje komentarze, osttanio nie nadążąm z niczym (zamykanie miesiąca w pracy, a po pracy domowe wariatkowo)

      Wątpię, by szwedzka szkoła kiedykolwiek motywowała rodzica do jeszcze większej pracy z dzieckiem. Jak będzie za bardzo odstawał to będzie to problem dla nauczyciela i klasy przecież...

      Muszę poczytać więcej o tyj międzynarodowej maturze.

      Ja może dzisiaj pójde pobiegać, wczoraj odwaliłam pierwszy powakacyjny basen, prawie się utopiłam ;)

      pozdrawiam!

      Usuń
    9. a co do śpiewania to jestem w szoku jak bardzo da się wyciągnąc muzyczne miernoty, zwłaszcza w śpiewie
      jeśli tylko jest jako taki słuch to 99% tego, co się słyszy w radiu można zaśpiewać, to tylko kwestia promocji potem

      Usuń
  2. "Operacja ta wymaga dużej staranności od osoby, która sie tym zajmuje. Pracownik musi wykryć kierunek ciecia tak aby nie doszło do pęknięcia diamentu.Ze względu na fakt, ze diament, jak również i inne kamienie szlachetne, ma rożne stopnie twardości w rożnych kierunkach, szlifowanie faset może być stosunkowe łatwe w pewnych kierunkach podczas gdy w innych kierunkach jest to proces bardzo uciążliwy. Aby uniknąć uszkodzeń zarówno kamienia jak i tarczy szlifierskiej diament musi być szlifowany „wzdłuż ziarna” czyli linii wzrostu".

    Ano trzeba wzdłuż linii wzrostu - zawsze, inaczej nic z tego nie będzie -i dlatego efektywnej hodowli Parkerów też nigdy nie było i nie będzie czymkolwiek by rzucać, można nożem, ale to tez na nic.
    Ja się na muzyce nie znam, ale np u tych facetów paprających szmaty farbami bywało inaczej: jeden gadał nawet "że każda sztuka i każda twórczość jest sposobem przezywania samotności"
    Szukanie recept na optymalne wychowywanie (motywowanie) ludzi przeciętnych drogą śledzenia ścieżek rozwoju talentu/geniuszu to chyba nie ta droga.

    Parkera ten facet nie wyprodukował, ale... z reszty uczniów, patrzących na "szlifowanie", dało się dzięki celnym rzutom zrobić trochę ładnych cyrkonii o różnych odcieniach. Dobre i to.
    Geniusz to szybowiec, który mimochodem ciągnie za sobą w górę jakieś tam latawce, ale to szybowiec i producent latawców chwalący się swoimi zasługami w pułapie jego lotu - to tylko pajac.

    Rozumiem oczywiście, że zasadniczo mówisz Olu i durnej zasadzie pt
    " ja jestem OK i ty jesteś OK" służącej obecnie macherom od wychowywania do infantylizacji całych generacji "równie dobrych" we wszystkim dożywotnich przedszkolaków, ale talent i siła czy jakość charakteru to kiepskie małżeństwo (oni się prawie zawsze rozwodzą) - więc tak mi się skojarzyło;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahoj, Kapitanie :)

      "Szukanie recept na optymalne wychowywanie (motywowanie) ludzi przeciętnych drogą śledzenia ścieżek rozwoju talentu/geniuszu to chyba nie ta droga."

      Masz rację, czym innym jest diament, czym innym cyrkonia
      wątpię też czy Fletcherowi udało się te drugie, za ostry nóż może wszak zniszczyć kamień który nie jest diamentem
      (na logikę, bo jubilerem nie jestem)

      sztuką jest znajdowac diamenty i je szlifować, ale nie zniszczyć tych wszystkich cyrkonii przy okazji

      bo taka cyrkonia może potem być bardzo piękym pierścionkiem dla kogoś, kogo nie stać na diamenty

      ja jestem taką cyrkonią muzyczną, na przykład, od zawodowców i geniuszy dzieli mnie przepaść, ale na skale małej parafii w Lund błyszczę całkiem jasno - daję radę prowadzić scholę i nikt w nas nie rzuca butami :D gdyby nie takie cyrkonie to w takich miejscach jak Lund byłyby ciche msze, niestety

      pozdrawiam!
      Ola

      Usuń
  3. taka refleksja jeszcze...

    "ponoć dzieci nigdy nie słuchają, co mówią rodzice, ale ich NAŚLADUJĄ"

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Olu.
    Taka refleksja mnie naszła:
    Dzieci słuchają co mówią rodzice i bardzo często ich naśladują.
    Należy o tym pamiętać niezależnie od tego,co piszą w różnych poradnikach.
    Pisać każdy może.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Ps.
    Doliczyłem się u Ciebie trzech metod wychowawczych.
    Uważam jest ich dużo więcej,żeby nie przesadzić i nie napisać,że co rodzina,to inna metoda.
    I jeżeli jeszcze można.
    Sam tytuł:
    "Wychowanie bez porażek" powinien dać Ci do myślenia.
    Dlaczego "porażki"?
    Przecież błędy wychowawcze są nieuniknione.Jesteśmy tylko ludźmi.
    Ale żeby to miałyby być zaraz porażki?
    Spoko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Józefie!
      Kto jak kto, ale Ty jesteś niewątpliwie autorytetem w kwestiach wychowania dzieci
      Nie napisałam chyba, że to jedyne trzy znane metody, Ania sprowadziła wszystko do dwóch - kara lub/i nagroda, w moich doświadczeniach trzecia jest możliwa, ale pewnie jest więcej
      jeszcze pewnie jest czwatra, czyli zostawienie dziecka samopas, ale to zadne świadome wychowywanie

      w "Wychoaniu bez porażek" chodzić o cel końcowy, nie brak porażek po drodze, o ile pamiętam, musze naprawdę odkopać tę książkę, bo to była niezła inspiracja swego czasu

      Błędy wychowawcze są nieuniknione, zgodzę się, kluczem - jak dla mnie - to nie porównywać się do innych matek, a swojego dziecka do innych dzieci. Inaczej każde działanie okaze się porażką. Niemniej jednak są pewne zasady, które po prostu działają, warto je odkryć

      Na przykład, nauczyć się właściwego języka, żeby nigdy nie wyrwało Ci się "ty debilu"... nauczyć się konsekwencji czy argumentacji i tak dalej

      Ja przyjmuję jedną prostą zasadę - jestem zawsze uczciwa i nie używam argumentów ad personam, a jak mi się zdarzy jakieś złe słowo to zawsze przepraszam i proszę o wybaczenie; traktuję dzieci tak, jakbym sama chciała być traktowana.
      Generalnie, można to podsumować to imperatywu kategorycznego Kanta: "należy postępować zawsze wedle takich reguł, co do których chcielibyśmy, aby były one stosowane przez każdego i zawsze"

      Mam, oczywiście, na względzie moją rolę, więc jak dziecko chce zrobić coś głupiego lub złego sobie to jednak - czasem ze wstrętem - egzekwuję autorytet siły i działam przemocą (zdejmuję z ulicy/sadzam do fotelika/zmuszam do wejścia do wanny/walnę po łapie jak ciągnie kogoś za włosy itede)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Nie będę upierdliwy,więc nie napiszę,że Ania coś tam,a Ty jeszcze coś tam dołożyłaś.Wyszło mi trzy,ale nie będę się upierał..

      Ale do rzeczy.
      Trochę jednak poczytałem na Twoim blogu.
      Może już to pisałem,ale powtórzę:
      Daj Boże ,coby wszystkie matki tak podchodziły do wychowania swoich dzieci.

      Co do tego Kanta.
      Nie będę się upierał kto pierwszy to powiedział:

      "„Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, tak i wy im czyńcie”.

      Ale obaj mają oczywiście rację.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Wiem, wiem, że Kant to zerżnął, ale podoba mi się jak to uniwersalnie ujął

      również pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  5. Dopisek.
    "jeszcze pewnie jest czwarta, czyli zostawienie dziecka samopas, ale to żadne świadome wychowywanie"

    Są takie metody.Poczytaj o antypedagogice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. poczytam na pewno :)
      interesują mnie te rzeczy bardzo

      Usuń
  6. "Nauczyciel wydaje się pomiatać uczniami i wymagać od nich rzeczy niemożliwych. Niewybredny język, rzucanie w uczniów przedmiotami, wiele godzin pracy, łzy i krew to była codzienność"

    kojarzy mi się to ze wschodnimi mistrzami /np. sztuk walki - to najbardziej znane, wręcz oklepane przykłady/, którzy zaiste hardcore'owo nie patyczkowali się z uczniami... ale po co szukać na Dalekim Wschodzie?... np. współczesnym trenerom sportowym również zdarza się podobna metodyka...
    ważne jest w tym wszystkim, na co taki nauczyciel sam się nastawia, kierunkuje... na cel, czy na człowieka?... jeśli na cel, to stosuje "hardcore" i w końcu wychowa "debeściaka", ale po drodze skasuje mnóstwo innych ludzi... w tym drugim zadziała lajtowo i wychowa całą rzeszę dobrych "zawodników", ale "debeściaka"" być może nigdy...
    oczywiście zapewne najlepiej byłoby znaleźć jakiś "złoty środek", ale to już problem każdego z tych mistrzów, nauczycieli, trenerów /jak zwał, tak zwał/... na pewno sensowne jest, by robiąc swoje z uczniami wciąż odpowiadał sobie na pytanie "o co mi chodzi?"... bo inaczej nie wyjdzie mu ani jedno, ani drugie...
    pozdrawiać :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten trener był bardzo daleko od wschodnich mistrzów :)

      na pewno w kwestii używanego języka i emocji, jakie w niego wkładał

      nakierowanie na cel czy na człowieka - to podstawa naszej moralności, moim zdaniem
      co jest celem, a co środkiem

      w zarządzaniu istnieje metoda "zarządzanie przez cele" ;)

      "U podstaw tej metody leży założenie, że do najcenniejszych zasobów przedsiębiorstwa decydujących o jego wynikach należy motywacja, inicjatywa i aktywność pracowników. Idea przewodnia MBO skoncentrowana jest na wspólnym (przełożeni i podwładni) określeniu i negocjowaniu celów, wspólnym ustalaniu mierników pożądanych wyników końcowych oraz na wspólnych okresowych przeglądach i ocenie uzyskanych rezultatów"

      tyle, że tutaj mowa o wspólnym dojściu do rezultatów upragnionych przez obie strony, przy wychowywaniu to rodzice pragną, a nie dziecko, nie powinno się tu negocjować

      natomiast prawdą jest to, że mały cel, który jest w naszym zasięgu motywuje do pójścia do przodu, i dziecko też musi chcieć iść

      pozdrawiam!

      Usuń
    2. @Ola...
      akurat z tymi dalekowschodnimi mistrzami i używanym przez nich językiem to bywało i bywa różnie do tej pory... zresztą nie chodziło tu o język, tylko o brutalność metod, taki język może być co najwyżej jedną z nich...
      ...
      celem firmy nie jest wychowanie pracowników, które jest tylko jednym ze środków do tego celu osiągnięcia...
      ...
      no, i doszliśmy o tematu wychowania dzieci... bez wątpienia spośród wszelkich relacji typu "mistrz - adept" relacja "rodzic - dziecko" jest najbardziej skomplikowana, najdelikatniejsza i w efekcie najtrudniejsza... tu chyba nie ma o czym dyskutować...
      ale mam "ale" w temacie "negocjacje z dzieckiem"... temat już chyba poruszaliśmy kiedyś, więc zbriefuję... na mój gust to takie negocjacje są jak najbardziej na miejscu, a stopień dopuszczenia do tych negocjacji powinien być funkcją wieku dziecka... na początku zero, ale potem powinna rosnąć... cały myk jedynie polega na tym, jak ma rosnąć, ale detale już pomińmy... gdy będziemy za bardzo blokować ten wzrost, to wychowanie zamieni się w zarządzanie w niefajnym znaczeniu tego słowa... a z takim musztrowanym dzieckiem bywa często również niefajnie, gdy osiągnie wiek dorosły, nie wspomnę już o różnych niefajnościach po drodze...
      pozdrawiać :)...

      Usuń
  7. p.s. kojarzysz Olu taki film "Wielki Szu"? /świetna też jest książka na podstawie scenariusza/... tam akcja przebiega w ten sposób: mistrz przysposabia ucznia /co zresztą jest wynikiem splotu przypadków, bo sam wcześniej ambicji "trenerskich" raczej nie ma/ w dość łagodny sposób... ale na koniec poddaje go zaiste mocnej próbie, gdzie uczeń albo zginie "zmasakrowany", albo przeżyje i zostanie jego godnym następcą... może to nie jest stuprocentowo najlepszy przykład, ale ciekawy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej! widziałam, ale szczegółów nie pamiętam, teraz zepsułeś pointę ;)

      Usuń
    2. sorry, chyba faktycznie za dużo opowiedziałem... to wszystko przez moją skromność... objawia się ona np. tym, że czasem zakładam, iż skoro ja coś widziałem, wiem, umiem, itd, to widzieli, wiedzą, czy umią /etc/ to wszyscy...
      :D...

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...