... czyli rozpoczął sie finał World Grand Prix siatkarek.
Polska awansowała po świetnych meczach grupowych. Pierwszy mecz - babochłopy z USA. Kwadratowe, niezgrane, indywidualnie świetne ale całkowite przeciwieństwo takich zespołów jak Brazylia.
W pierwszym secie - miażdżąca przewaga naszych. 25:13.
W drugim - wygrywamy już tylko do 19.
No a w trzecim... przegrywamy do 26.
Niemal założyłam się z mamą, że i tym razem sprawdzi się stare siatkarskie porzekadło - "kto nie wygrywa 3:0 ten przegrywa 2:3".
Ale tliła się jeszcze nadzieja, że tym razem prawo siatkarskiego Murphy'ego sie nie sprawdzi. Kupa. Nadzieją matką głupich.
Zaraz usłyszymy, że to przez chińską dietę, długą i męczącą podróż (brazylijki dostały samolot, my - autokar), sędziego-kalosza... Może to i prawda. Ale to nie sędzia blokował ataki Skowrońskiej... TO MY SAMI - siatkarki i trener który za późno reagował - roztrwoniliśmy taką przewagę i podłożyliśmy się przecinikowi.
Już był w ogródku, już witał się z gąską... znamy tę bajkę.
A teraz popłynęliśmy z Brazylią. I co dalej?
OdpowiedzUsuńjutro popłyniemy z Chinami o 13:30, w sobotę z Japonią a w niedzielę z Włochami...
OdpowiedzUsuńniestety, dzisiaj szanse były i znowu zostały zmarnowane... mniej spektakularnie przynajmniej...