9 listopada 2011

O czym właśnie myślę i dlaczego

Udało mi się pójść wczoraj na chwilę do szkoły. Bo niby ciągle jestem zapisana na kurs, ale chodzę tylko wtedy "kiedy mogę" (tj. przyjdzie wtorek, jest najpóźniej 17, Amir jest już w domu po pracy i ja nie zapomniałam). Nazywa się to 'nauka na dystans' w moim przypadku prawdą jest tylko 'dystans', nauka całkiem poszła w las...
Pani nauczycielka prowadzi małe zeszyciki, gdzie za każdym razem trzeba coś napisać. Krótki tekst, na jeden ze standardowych tematów, typu "co robiłam w ostatni weekend", "o czym właśnie myślę i dlaczego", "co się ostatnio ciekawego wydarzyło", "co sądzę o mojej nauce w szkole i o samej szkole".

Niedawno odważyłam się napisać na to ostatnie. Że to już moje siódme podejście do nauki jakiegoś języka (policzmy: angielski, ruski, niemiecki, włoski, ruski znowu po wielu latach, urdu... no i szwedzki), więc jakoś tak nie mam już energii na kolejny eksperyment. Niektóre próby zakończyły się totalną porażką (niemiecki), inne oszałamiającym sukcesem (włoski), reszta tak jeli-jeli*. Ale ile się nawkuwałam słówek, gramatyki i bukw to moje.

A wczoraj, jak jechałam rowerkiem na lekcję, w zupełnych ciemnościach obserwując lampeczki w oknach, jakoś tak mnie naszła refleksja rocznicowa. Że to dokładnie dwa lata temu zaczęłam. Przyszłam na lekcję i od razu miła Pani Nauczycielka mi zaczęła po angielsku wyjaśniać podstawy, potem porobiłam trochę ćwiczeń, a potem mi powiedziała, żebym lepiej zmieniła grupę na taką, co to idzie szybszym tempem. No to zmieniłam. Przez pierwsze 3 miesiące szło jak burza, do stycznia przeszłam przez dwa poziomy i zaczęłam trzeci-ostatni.

A potem urodził się Kami, miałam kilka tygodni przerwy, potem podjęłam naukę na wieczorowej grupie i do czerwca zamknęłam rozdział pt "Szwedzki dla obcokrajowców".

Potem zaczęłam go "utrwalać". Na dystans... właśnie... i tak sobie utrwalam i utrwalam, i jakoś tak spływa jak po kaczce. W sklepie jako tako się dogadam, gazety czy artykuły przeczytam, nawet książkę bym mogła jak bym miała czas (bo jednak słownik potrzebny), ale gadanie nie idzie ni w ząb.

Może to kwestia tego, że nie mam z kim gadać po szwedzku. Niby w pracy bym mogła, ale wszystkie techniczne sprawy załatwiamy i tak po angielsku, a te sprawy to 95% mojego czasu tam. Poza tym mam poczucie, że jako "ekspertowi" nie wypada mi mówić niegramatycznie, językiem na poziomie siedmiolatka.

Jeśli chodzi o praktyczne sprawy życia codziennego to wszystko w Szwecji da się załatwić po angielsku. Kupić kebab to nie, ale to umiem po szwedzku ;)

A może mnie po prostu "nie kręci", tak jak włoski czy rosyjski. W końcu nie ma pięknych pieśni czy literatury po szwedzku, dla "Dzieci z Bullerbyn" mam się uczyć...?

A może to prozaiczny brak czasu. Ale są całe tygodnie kiedy na naukę nie poświęcę ani minuty, a na bieganie 5 godzin... Nawet teraz, siedzę i piszę blog zamiast machnąć jakieś ćwiczonko.

Mimo wszystko mam poczucie, że pomimo przeszkód formalnych, w ciągu dwóch lat każdy inny język (poza niemieckim) bym opanowała w stopniu biegłym, a szwedzki jakoś kurka nie idzie... Szukam motywacji.

Na wczorajszej lekcji napisałam pani, że właśnie myślę o tym jak to roztrwoniłam ostatni rok. Wiem jak to powiedzieć po szwedzku, więc pani dobrze oceni moje wypracowanie. Ale treścią się zmartwi.


* z ruska: 'tak sobie'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...