6 lutego 2014

Sex and Service w Bulgari

Haruję ostatnio niczym wyrobnicy przy budowie obiektów w Soczi.
W pracy terminy i wielkie zmiany. Na przykład zmiana wersji systemu ERP, więc poprzedni weekend do północy byłam w hangarze, a potem wystąpiło kilkanaście różnych komplikacji. Wchodzę i wychodzę z pracy w jakimść amoku, z grubym zeszytem zadań i głową pełną "muszę jeszcze to sprawdzić, zanim ktoś zadzwoni, że jest problem i trzeba będzie gasić kolejny pożar".
I na koniec tego maratoniku miałam już od dawna zaplanowany wyjazd do UK na szkolenie, wyjazd już w czwartek. Odbędzie się w SOBOTĘ. Trzynasty dzień pracy pod rząd... grupa ludzi, którzy wacle nie chcą być szkoleni i trzeba będzie zmobilizować wszystkie wysiłki, żeby się nie załamać jak będą znajdować 100 powodów, żeby nie robić tego, co ich uczę... zcasem nie z ich winy, tak jest - mechanik w małej bazie, nie mając dobrego łącza, czase czy biegłości w sprawach IT przyjmuje takie usprawnienia jak kolejne "co sobie ci szefowi jeszcze wymyślą?..". I i tak zrobi swoje, bo jest rozliczany z naprawiania defektów i tego, by samolot latał.
Jechałam zatem do UK jak na katorgę.
Chodzę sobie po kopenhaskim lotnisku, pokończyły mi się różne kosmetyki, które zwykle kupuję na lotniskach więc chodzę z telefonikiem i spisuje ceny. W drodze powrotnej może być taniej. Co podejdę do jakiejkolwiek półki i stanę natgychmiast podchodzi u
Bardzo Uśmiechnięta Pani i po duńsku pyta, czy może mi w czymś pomóc. Liczyłam - dziesięć razy podeszły, czasem dwa razy przy jednej pólce. jedną odganiam przychodzi inna. Jakaś masakra.
Przysżło mi do głowy kupić perfumy, bo też się skończyły, może coś nowego tym razem... zatrzymałam się przy jednej półce i wącham.
Podchodzi kolejna i coś po duńsku nawija.
Odopowiadam (już lekko zniecierpliwiona) po angielsku:
- nie, dziękuję, nie potrzebuję pomocy
A ona:
- Ale ja wcale nie o to pytałam!
Zaskoczona (i lekko zaintrygowana) wyjaśniam:
- Wie pani, co chwila tu ktoś podchodzi a ja po prostu chcę sama poszperać.
Pani ciągnie po angielsku:
- Rozumiem, też tego nie cierpię więc nigdy nie pytam ludzi, chyba, że wyglądają na zagubionych. A skąd Pani jest?
- Mieszkam w Malmo...
- Pratar du svenska? - odzywa się pani płynnym szwedzkim.
- teochę - odpowiadam po angielsku - bo sumie to jestem Polką.
- To może przejdziemy na polski? - odzywa się pani po polsku.

No to już kompletnie się rozluźniłam. Gadamy jak najęte. Pani mieszka od 36 lat w Danii, pracowała w SASie, teraz na lotnisku. Opowiadała mi jak to nabijali się z własnych linii i nadawali im "nieformalne" rozwinięcia skrótów:

SAS - Sex and Service (seks i usługi)
LOT - Lots Of Trouble (dużo kłopotów)
SABENA (belgijskie linie) - Such A Bad Experience Never Again (Takie złe doświadczenie, nigdy więcej)

Na koniec zapytała czy wiem co to PIA, pakistańskie linie. No jak mogę nie wiedzieć :P

No. To oznacza to Please, Inform Allah (Proszę, poinformuj Allaha).

A potem zerknęła na trzymane przeze mnie perfumy i zapytała, czy próbowałam kiedykowiek Bulgari. Że problem z nimi taki, że jak się zacznie używac to nie chce się już innych... no to po takiej zachęcie nie mogłam nie spróbowac ich nowego zapachu. Piękny.

Mam go. Coś mi sie należy za taki wysiłek, cztery dni poza domem które właśnie zaczynam i jako uśmierzenie bólu po sobocie...

Ale byłam pod wrażeniem pani. Dystyngowana i miła. Dowcipna. Całkiem jak ja ;)
Skuteczni są ci Polacy, jak chcą to każdego owiną wokół palca. Nawet niechętnego klienta. Brawo dla tej pani. Autentycznie uprzyjemniła mi całą podróż.


***

Edit w niedzielę: szkolenie poszło świetnie, jakby Ktoś zainterweniował i wszystkie ciężkie komentarze zostawały gładko odparowane, albo nagle inny uczestnik szkolenia odpowiadał tamtemu i nagle wszystkim się rozjaśniało "acha, rozumiemy!". No cud jakiś!

A poza tym jadłam cudowaną masala fish, teraz będzie mnie dręczyć jaka to była ryba i jaka masala... może się dowiem.

3 komentarze:

  1. Czcigodna Olu
    Z grona swoich "kursantów" najmilej wspominam studentów zaocznych w jednej z prywatnych szkół. Wszyscy pracowali w branży informatycznej. Więc część autentycznie chciała się czegoś nauczyć. A pozostali, którym akurat ta wiedza nie była w pracy niezbędna, szanowali swój i mój czas. I bez ogródek prosili o podanie zakresu "minimum przyzwoitości", niezbędnego do zdania egzaminu. I tego byli skłonni się nauczyć, praktycznie wszyscy zdawali w pierwszym terminie.
    Na temat kosmetyków a zwłaszcza perfum nie będę się wypowiadać. Ale wiem że piękniejszej połowie ludzkości takie drobiazgi bardzo poprawiają humor. A co sie tyczy męskiego punktu widzenia, przypomniała mi się historyjka sprzed lat. Dziewczyna mojego kolegi idąc na plażę założyła kupiony poprzedniego dnia kostium kąpielowy. I gdy spytała jak w nim wygląda, jej brzydsza połowa odpowiedziała zgodnie z prawdą (dziewczyna dorabiała sobie jako modelka, pozując fotografom do naprawdę ślicznych aktów) że bardzo ładnie choć bez tego kostiumu wyglądałaby jeszcze piękniej. Dostał w ucho ale nie za mocno, tak dla zasady.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli jakby wyciągać analogię, to powinnam zapytać męża czy mu się podoba ten zapach na mnie a on powinien powiedzieć, że woli jak jadę potem? :P

      tak, ci studenci zdecydowanie szanowali mój czas
      a może woleli siedzieć w ciepełku przy ciasteczkach zamiast dygać ze śrubokrętami po hangarze...?

      Usuń
    2. Czcigodna Olu
      Dżentelmen odpowiedziałby że te perfumy to doskonały strój gdy jesteście sami. I poza ewentualnym jakimś drobiazgiem z biżuterii (ale to już nie jest konieczne) nie ma sensu tej kreacji na siłę wzbogacać.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...