18 lutego 2016

Prochem jesteś...


Pobyt w Polsce zawsze budzi sprzeczne emocje. Coraz bardziej czuję, że już nie przynależę tam a jeszcze ciągle nie tu (i chyba nigdy tu!).

Bo okazuje się, że przyjaciele i rodzina, za którymi się tak tęskni nie mają dla nas czasu przez dwa tygodnie (chociaż to ferie, dzieci muszą ćwiczyć na pianinie!). Albo nie przyjdą, bo masz katar, można się przecież zarazić i co to będzie (w dawnych czasach wychowywano nas, że chorych kolegów i koleżanki trzeba odwiedzać, zanieść im zeszyty, zadania domowe, pogadać... teraz panuje jakaś pandemia strachu przed zarażeniem się... ciekawe kiedy ludzie zaczną sprawdzać wyniki badania krwi ludzi, którzy stoją za nimi w kolejce w sklepie)

Albo działamy sobie na nerwy, nie przyzwyczajeni do tłoku, harmidru i nie naszej rutyny. "Weź idź z nimi na spacer, szaleją w domu!" słyszę co chwila, podczas gdy ja ledwo żyję od spania na łóżku, do którego nie jestem przyzwyczajona, a poza tym oczekuję, że to stęskniona babcia pójdzie  (wybacz, mamo, nic osobistego, chyba muszę się wreszcie nauczyć niczego od nikogo nie oczekiwać).

A z drugiej strony zawsze znajdzie się ktoś, kto nas powita tak ciepło, że naprawdę nie chce się nigdy wyjeżdżać. A to rodzice chrzestni moich dzieci, a to osoby, które kiedyś nie były tak bliskimi przyjaciółmi, ale z biegiem lat to oni są wierni i wytrwali przy nas. Albo my przy nich. Albo dawno nie widziany przyjaciel, z którym po dwudziestu latach rozmawia się tak, jakby czasu nie było. To bardzo buduje, daje siły i przywraca wiarę w to, że Ktoś nad nami zawsze czuwa - nie jesteśmy sami!

Po powrocie miałam jednak refleksję, że gorzkie to piwo, którego sobie nawarzyłam.

Dzieci albo płaczą za babcią, albo za tatusiem. A jak przyjedziemy wszyscy to tatuś płacze za Szwecją ;)

Ale może tak właśnie jest dobrze. Bo to przypomniało mi, że do niczego na tym świecie nie wolno nam się przywiązać. Bo wszystko i wszyscy jest dane nam tylko na chwilę. Zawsze słyszałam słowa o "byciu pielgrzymem na tej ziemi", teraz żyję właśnie tą pielgrzymką.

Uczę się doceniać tę chwilę, którą dostałam. Bo nie ma wczoraj ani jutro, jest tylko dzisiaj.

W czasie lotu do domu przypomniałam sobie o katastrofie lotniczej miesiąc temu. No właśnie, nie znasz dnia ani godziny...

A dzisiaj otwieram gazetę wrocławską a tam na pierwszej stronie informacja o wielkim pożarze. Jakieś ABB...

Kurde! Nie jakieś tylko to na Bacciarellego. Nie ABB, tylko hale na ich terenie. Nie jakieś hale tylko magazyn firmy Wojtka, w której pracuje siostra, szwagier i kilku przyjaciół... I to nie jakaś tam firma tylko najbardziej uczciwe i przyjazne przedsiębiorsto, jakie znam. Mój przyjaciel Wojtek, którego znam z oazy, jako jednego z najbardziej poukładanych ludzi na świecie, zaczął pierwszy handel elektroniczny będąc jeszcze na studiach. Tonery trzymał w domu, ku utrapieniu narzeczonej.
Teraz zatrudnia kilkadziesiąt osób i wynajmuje wielką halę... Szczęśliwy mąż i ojciec trójki dzieci, zaangażowany w Opus Dei, zawsze pomoże w potrzebie i zawsze jest to autentycznie szczere, bez żadnych kalkulacji. Pomimo wielkiego kopa od "losu", którego dostał mając 17 lat, własnym potem i determinacją zbudował wspaniałą firmę, zupełnie sam.

A w nocy cały zawodowy dorobek strawiły płomienie. Nie chcę tu wpadać w jakieś górnolotne tony, ale powaliła mnie ta wiadomość. Jeszcze w poniedziałek zastanawiałam się, czy nie zanieść jednej walizki do firmy Wojtka, żeby mi wysłali do domu (tak, w tym Wojtek też mi pomagał jeśli potrzebowałam!), bo SAS ma limity wagowe. Bardzo mocno mu współczuję i mam nadzieję, że się pozbiera. Jeśli tylko będę mogła pomóc to na pewno to zrobię.


10 komentarzy:

  1. Nie wiem, jak dlugo jestes w Szwecji, ale ja tez mialam taki czas, ze jeszcze nie tu, ale juz nie tam. Trudny moment kiedy czlowiek zaczyna sobie to uswiadamiac. Bo czegos zaczyna znowu brakowac i znowu sie pragnie....no wlasnie, ale czego. Ze wszystkim trzeba umiec sie pogodzic. godzenie sie z czyms tam to proces i jak kazdy proces jest rozlozony w czasie. Znajdziesz swoje miejsce. Wszystko mija.
    Mamy swoje zycia ulozone powoli gdzies indziej. Wypadamy z zycia swoich znajomych, przyjaciol z Polski. Nie ma nas tam na codzien, a skoro nie ma, to omija nas wiele ich wydarzen, przezyc, targedii i radosci- emocjonalnie przestajemy brac w nich udzial. Po prostu oddalamy sie emocjonalnie. I jest jak jest. Kazdy zajety swoim zyciem.
    Chce Ci tylko powiedzeic, ze znam to. Z czlowiekiem trzeba byc na codzien, aby stac sie czescia jego zycia...dlatego Olu buduj tam, gdzie jestes, bo wszedzie gdzie pojdziesz zabierzesz tylko siebie:))

    A przypadek z kolega pokazuje mi tylko jak wiele zalezy od nas ( cala jego praca skierowana na to, co osiagnal) i jak niewiele zalezy od nas ( pstryk i ...ostatni gasi swiatlo) :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Aniu!
      W tym roku stuknie mi 7 lat w Szwecji
      i buduję tutaj, tak bardzo jak mogę, naprawdę (aż mi czasem mąż wyrzuca po co sie tak staram, przecież i tak mnie w końcu kopną w d**) ale nie wiem ile potrwa stworzenie mocnych więzi - a może nigdy ich nie stworzę, bo jestem za stara i "nowi ludzie" już nigdy nie będą mieli tyle wspólnego ze mną, co ktoś, kto chodził do szkoły i karmił się tym samym słowem, muzyką, kulturą...? A może sama mam za mało czasu na budowanie, bo ileż można zrobić przez te kilka godzin w tygodniu, kiedy resztę wypełnia praca, obsługa dzieci, domu...
      Nie umiem tego ocenić, nie chcę
      ale jedno wiem: chcę wychować dzieci dając im to, co mam najlepszego - więzi z rodziną, moją kulturę, tyle, ile dam radę
      nawet jeśli polegnę w tej batalii... wierzę, że Ktoś inny wypełni to, czego ja nie dam rady

      pozdrawiam!

      Usuń
    2. Staraj sie z rozwaga, bo byc moze Twoj maz ma wlasnie racje. My - emigranci- jestesmy tam naplywowi i nigdy nie bedziemy nimi- zreszta Ty to akurat swietnie wiesz i nikim innym niz soba sama byc nie zamierzasz:) Zdaje sobie sprawe, ze mozemy tamta rzeczywistosc ubogacac, tyle tylko czy czlowiek ktorego spotykamy na naszej drodze tego chce? Dlatego nie marnuj sily na dawanie siebie ponad miare, wszystko z umiarem:))
      Dzieci wasze zas wezma to co im dacie, nasiakan tym jak gabka bez wyjatkowych zabiegan. Po prostu bliskosc, atmosfera domu, wlasny przyklad, bez zbednych wychowawczych piruetow i sprawa zalatwiona:)) Tylko oby nikt wam nie przeszkadzam, nie wtracal sie:)

      Usuń
    3. Aniu, no mi się wydaje, że robię z rozwagą, jedno wyjście w tygodniu, no ale mąż ciągle nieprzyzwyczajony do cotygodniowych prób scholi i czterogodzinnych wyjść na msze w niedzielę (bo u nas zawsze kawka i coś na ząbek po mszy świętej, Kami ochoczo pomaga w kuchni, poza tym to właśnie czas budowania więzi, nie da się wyjść zbyt szybko :)
      a co do "ubogacania" tutejszej rzeczywistości... jakoś mi się ostatnio źle kojarzy to słowo ;)

      Usuń
  2. Jak tak czytam ten refleksyjny post o Polsce i Szwecji to dobrze tam gdzie nas nie ma :)...No ale najważniejsze ,ze zyjemy, tyle właśnie teraz tych katastrof, faktycznie człowiek nie zna dnia ani godziny- więc zamias snuć gorzkie reflekcje -lepiej cieszyć się z kazdej chwili:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Ula!
      to prawda stara jak świat :)
      czasem snucie gorzkiej refleksji pomaga jednak przestać się oszukiwać - i to jest cenne
      nie mówię, że to ten przypadek, ale u mnie co w sercu, to na języku
      (bardzo niepopularna postawa w Szwecji...)

      pozdrawiam!

      Usuń
    2. Mam podobnie. Nie umiem po ichniemu zalatwiac spraw. Oni tak szybko i latwo nie zdradzaja swoich mysli, bo to odkrywanie samego siebie....oni sie obawiaja i ludzie, ktorzy mowia wsprost sa dla nich trudni:)) Zdarzalo mi sie niechcaco uslyszec co kolezanki autochtonki w kiblu meidzy soba gadaly o ludziach , z ktorymi pracuja i ...to bylo wiekopomne odkrycie dla mnie - ludzie w maskach.

      Usuń
  3. @Ola

    Po pierwsze: bardzo przyjemny ten proszek. bo przecież nie proch, na pierwszym planie, przed Ratuszem;)

    Twój przyjaciel będzie miał wprawdzie krzyż pański z ubezpieczycielem firmy,ale najważniejsze, że ludzie nie ucierpieli. Resztę jakoś z czasem załatwi. Przynajmniej tego mu życzę.

    Mówisz, żeby się nie przywiązywać, bo wszystko i wszystkich trzeba stracić? Moim zdaniem właśnie dlatego warto się przywiązywać.

    Co do "ubogacania" mam identycznie jak Ty. W swoim czasie troszeńkę się włóczyłem po obcych landach, ale starałem się raczej dostosować i nie przyszłoby mi do głowy, że moja włóczęga to w istocie misja "ubogacania" ludzi będących u siebie i na swoim.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Juggler!
      masz rację warto się przywiązywać, by w pełni czerpać i dawać w danej relacji - ale trzeba umieć to "puścić"

      W kwestii "ubogacenia" to wiesz, do czego piłam
      Aczkolwiek na codzień na pewno z dumą noszę polską wirtualną flagę
      i wiem, że moja polska edukacja i kultura pomaga mi w wielu sytuacjach - w pracy pewne cechy okazały się bardzo przydatne, więc w pewnym sensie jednak ubogacam... staram się dawać z siebie to, co najlepsze
      no ale słowo brzmi jakoś tak frazesowo ostatnio

      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. wszystko zależy, jak rozumiemy to "nieprzywiązywanie się"... bo rzecz nie w tym, by pozbyć się emocji w stosunku do kogoś/czegoś, rzecz w dystansie, który pozwala nam nie cierpieć, gdy obiekt naszego przywiązania stracimy...
    historia z pożarem przypomniała mi podobną, gdy kilka lat temu, po siedmiu latach procesowania się zgarnęliśmy z moją Siostrą pewną sumę, która nam się należała od władz pewnego miasta... gdy zadzwoniła do mnie, by mnie zawiadomić, że przelała mi na konto moją część, dodała:
    - a ja już swojej części właściwie nie mam...
    okazało się, że właśnie trwa akcja ratunkowa, bo od awarii instalacji elektrycznej /najprawdopodobniej od tego się zaczęło/ sfajczyło się pół chałupy... spuentowała to zaiste na luzie:
    - oj tam, oj tam, bozia dała, bozia zabrała, w końcu to tylko pieniądze...
    pozdrawiać :)...

    OdpowiedzUsuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...