23 lipca 2014

Szkoła Życia

Dawno mnie tu nie było, ale nie sądzę, zeby ktokolwiek tęsknił - spotykałam się wtedy z tymi, co czytają ten blog :)

Pojechałam na rekolekcje. Pierwsze od nie pamiętam ilu lat. Wybrane już dawno, ale losy urlopu wahały się do końca... Warszawa, Bielany, "Na fali wielbienia". Powiedział mi o nich kolega, dawno temu, a różne przypadki wskazywały, że to właśnie jest wezwanie dla mnie.

No i pojechałam. A raczej poleciałam (uwaga, rajan lata do Modlina za 25 złotych! i wolno mieć na pokładzie małą torebkę, oprócz dużego bagażu, taki luksus!), trochę drżąc, czy jeszcze wpuszczą na pokład. Ponoć od 28 tc trzeba przedstawić zaświadczenie lekarskie, że nie ma przeciwskazań... A Kami wrócił do Malmö z tatusiem.

I tu chciałam napisać krótkie świadectwo. Nie wiem w sumie dla kogo, dla nikogo konkretnie, ale bardzo chcę zaświadczyć o tym, że Bóg działał. I że przyszedł zupełnie inaczej niż się spodziewałam...

Pojechałam tam dla modlitwy charyzmatycznej, uwielbienia, dla poprawienia warsztatu muzycznego (w końcu zapisałam się na warsztat "chór", prowadzony przez Pawła Bębenka i Ewę Sykulską), ale ku swojemu zdziwieniu odkryłam, że śpiewanie mnie męczyło (gorąco, nie było śpiewników, brzuch trochę przeszkadzał a w dodatku tam wszyscy śpiewali i chór nie był jakoś wcale szczególnie potrzebny... choć dobrze było poznać trochę warsztatowych trików, no i nowe wspaniałe pieśni), a hałas niektórych wieczornych modlitw uwielbienia jakoś stawiał mnie poza ich nawiasem. Dodatkowo i dłuższe klęczenie, i siedzenie były niewygodne, wierciłam się okropnie na tych krzesłach. Nie wiem, tak jakoś to czułam i nic na to nie poradzę, chociaż talent Poldka Twardowskiego i poznańskich muzyków jazzowych jest niezaprzeczalny. Czasem więc tylko siedziałam i słuchałam, wszystko przed Najświętszym Sakramentem. A najlepszym czasem modlitwy była Eucharystia, także w planie dnia była ona wyeksponowana.

(próba orkiestry przed Mszą Świętą)

Ale najwyraźniej nie po to miałam tam pojechać.

Tylko po wzbudzenie pragnienia formacji i ewangelizacji. Już pierwszego dnia usłyszałam wyraźne wezwanie: "Uważaj! SŁUCHAJ!" powiedziane przez ojca Tomasza Nowaka OP, duszpasterza tych rekolekcji. Okazało się bowiem, że myślą przewodnią tej edycji "fali" było odkrycie prorockiej misji chrześcijan. Nie wiem czemu nie podali tych informacji w zaproszeniu, ale gdy zostało to ogłoszone w czasie pierwszej katechezy wiedziałam, że TO JEST TO.

Rekolekcjonistów było jeszcze dwóch. Drugim był także dominikanin, o. Tomasz Grabowski. Powiedział kilka świetnych wstępów do liturgii oraz znakomitą konferencję apologetyczną - to w którymś następnym poście, bo też warto (tutaj napisałam).

No i trzeci. W tym roku przyjechał ksiądz Piotr, franciszkanin Poznania, obecnie z Ukrainy. Okazał się wyśmienitym kaznodzieją i jeszcze wyśmienitszym kierownikiem duchowym. Nie udało mi się do niego dopchać, jego lista "interesantów" kończyła się zwyle koło 2 w nocy. Nie na moje siły. Ale w czasie swoich konferencji on odpowiedział na WSZYSTKIE pytania, jakie miałam! Na ostatniej siedziałam w tej auli i jakbym widziała poświatę ze sceny - był on i ja, mówił prosto do mnie. Nie było tam nikogo innego, świat wstrzymał oddech...

O rozeznawaniu duchowym. O szukaniu swojej drogi. O swoich doświadczeniach w tej dziedzinie.

Chciałabym to streścić, ale zrobie to w kolejnym poście. Chyba wolno... Dodatkowo brat Piotr (jak o sobie mówi) okazał się wyśmienitym (czyżbym się powtarzała...?) teologiem - prowadził warsztat biblijny - oraz "pasterzem". Ostatniego dnia rekolekcji, choć już nie było czasu na warsztaty, zaproponował sesję o 6:30 rano, bo nie skończył omawiania ewangelii wg. św. Jana. Na tę konferencję się załapałam, a raczej - zerwałam się jak skowronek o 6 rano i pofrunęłam do "katakumb". Usłyszałam ważne rzeczy. Na przykład to, że żadna wspolnota nie jest w stanie ewangelizować ("łowić") póki nie będzie w jedności - niczym apostołowie, którzy RAZEM wypłynęli na połów w dwudziestym pierwszym rozdziale ewangelii św. Jana... wcześniej, przed dniem Pięćdziesiatnicy, byli w tym samym miejscu, a teraz są razem i łowią... bo u świętego Jana nie ma przypadkowych słów. Cała Ewangelia to jedna wielka katecheza.

I kolejne wezwanie do Szkoły Życia.

W swoich konferencjach i wykładach ksiądz Piotr chetnie odnosił się do swojego życia, do swojej drogi. Dawał przykłady. Między wierszami powiedział historię swojego dzieła, czyli Szkoły Życia Chrześcijańskiego. I dla mnie to były najważniejsze didaskalia...

Zapragnęłam dowiedzieć się więcej, jakoś do tej szkoły wejść. Poczułam, że wszystko, co do tej pory robiłam jakoś mnie do tego podprowadziło, tak mi mówi moje serce. Nie będę tu wchodzić w szczegóły, ale wierzę, że nie ma takich przypadków. Dodatkowo tu, gdzie mieszkam, nie ma innej propozycji formacji i uświadomiłam sobie, że tego właśnie brakuje. Tym bardziej to wezwanie było niczym grom z jasnego nieba.

A śpiewnik w końcu się znalazł, też spadł z nieba, może jednak mam jeszcze trochę "porobić" w tej branży :)

Teraz zaś, zgodnie z zaleconą praktyką rozeznawania duchowego, będę to rozeznawać. Jutro postaram się napisać jak. Może ktoś inny też szuka swojej drogi i ten wpis mu/jej pomoże...

I proszę Was, czytających, o modlitwę. Dziękuję.

8 komentarzy:

  1. Tęskni , tęskni i czyta z wielką radością .... pozdrawiam serdecznie
    Izka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo - ogromnie mi miło :)

      pozdrawiam!

      Usuń
  2. Uwielbiam Twoje posty Olu :-) Barbara

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za to świadectwo - ostatnio "zanurkowałam" do Twoich starych wpisów. ;-)
    Zaintrygowało mnie, co napisałaś na temat ewangelizacji: "Usłyszałam ważne rzeczy. Na przykład to, że żadna wspólnota nie jest w stanie ewangelizować ("łowić") póki nie będzie w jedności" Polecam Ci, Olu, dobry artykuł na ten temat. http://gosc.pl/doc/2160125.Zgrzyt

    "– Kłótnie we wspólnocie – czy to po chrześcijańsku? – pytam s. Bognę Młynarz ze zgromadzenia sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana. – I tak, i nie". (cytat z pow. artykułu)


    Jasne, że bez jedności żadna wspólnota nie jest w stanie ewangelizować. Ba! Powiedziałabym nawet, że nie tylko ewangelizować - bez jedności żadna nie potrafi się ostać, prędzej czy później się rozleci. Ale gdzie są ludzie, tam są również problemy, nieporozumienia, niezręczności itp. Grunt to nie chować głowy w piasek i odważnie podejmować trudne tematy, nie udawać, że nie mam miedzy nami problemów, zazdrości i takich tam. ;-) W ten sposób, moim zdaniem, buduje się jedność wspólnoty - dzięki nieustannemu stawaniu w prawdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      czytałam ten artykuł
      pewnie, że tam gdzie sa ludzie są i egoizmy i docierania się - o. Szustak nawet powiedział, że takiej nienawiści jak między zakonnicami bywa nie spotkał nigdzie indziej - ale doświadczam bardzo mocno tego, że podzielone, połamane wspólnoty czy parafie nie przyciągają ludzi
      bo nie ma świadectwa, jest tylko walka o władzę
      sama takiej doświadczyłam w tej parafii gdzie byłam tu, w Szwecji, tamte podziały są rzeczą iscie diabelską ("diavolos - ten, który dzieli") i się pogłębiają - a wierni nie chcą w tym uczestniczyć, uciekają w inne miejsca

      pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    2. To przykre, co mówisz, ale faktycznie tak jest, gdy ludzie nie szukają Boga, tylko siebie... i nie stają w prawdzie każdego dnia, bo zawsze w innych widzą problem, a nie w sobie...

      P.s. Super masz synka (mówię o tym na zdjęciach). Wrocław też jest super! Kocham Ostrów Tumski nocą... :)

      Usuń
    3. Synek mówi "dziękuję za komplement" :)

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...