18 listopada 2014

O byciu osobno

Pomiędzy pieczeniem, obrabianiem dzidziusia i innymi pracami domowymi mam trochę czasu na refleksję. A może to hormony, nie wiem, ponoć w połogu wszystko jest możliwe... śmiech, łzy i takie tam. A może to listopadowa pogoda i święto niepodległości, które niemal przegapiłam? A może to sytuacja wymusiła tę refleksję...?

To nie będzie wesoły wpis. Zaczęłam jakoś tak podsumowywać swoje pięć lat w Szwecji.

Nie zbudowałam żadnej mocnej siatki znajomych i przyjaciół, wręcz przeciwnie. Ci, co myślałam, że ich miałam, niedawno zdradzili (tak, tak, na własnej skórze doświadczyłam tego, czym jest emigracyjne "polskie piekiełko", na które tak wielu narzekało... czyli ludzka zawiść, oczernianie, obmowa... i to nie byle gdzie, w polskiej misji katolickiej!!!). Długo się zbierałam z gleby i przebaczałam, uczyłam spokojnie odpowiadać na "cześć" i ramię w ramię przystępować do komunii. Wszak nikt nie jest idealny i ja też kogoś kiedyś zdradziłam i pewnie jeszcze zdradzę. Niemniej jednak nie mam już tych kilku przyjaciół, których miałam do niedawna. Pojawili się nowi ludzie, dzięki Bogu, ale każdy zawód boli i daje nam kopa w tyłek. No i znowu zaczynam od nowa, ostrożnie stąpając po grząskim gruncie relacji międzyludzkich.

Kolejna smutna refleksja. Jedna z inicjatyw, w którą się angażowałam przez spory kawałek czasu, została niedawno brutalnie unicestwiona. Nie byłam na to przygotowana. Pojawił się człowiek z nikąd i  "pozamiatał". Bezceremonialnie i obcesowo, miał władzę nad tą inicjatywą i ją wykorzystał. Kolejny kawałek "mojego świata" runął w gruzy.

Możecie powiedzieć "nie martw się, przecież masz teraz małe dziecko, na tym się skup", już to słyszałam. Ale to omijanie problemu, bo dlczego niby nie można mieć małego dziecka i bliskich przyjaciół...?


A potem okazało się, że być może nie pojadę w tym roku do Polski na święta, bo logistyka nas przerosła. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale być może nie będzie świat w dużej rodzinie, z kolędowaniem w radiu, karpiem, dzieleniem się opłatkiem i odwiedzaniem wielu znajomych...

Wszystko nagle wydało się takie ostateczne. Zalało mnie całe morze obaw, że być może baaardzo długo nie pojadę do Polski, bo właśnie, ta logistyka... gdzie spać z dwójką małych dzieci, jak podróżować, jak pokryć koszty... a jeśli nie pojedziemy to jak dzieci będą poznawać polską kulturę i język? czy będą miały więź z polską rodziną...?

Spadłam z hukiem na ziemię. Poczułam się strasznie SAMA. Bo to jest ta sfera, o którą nie zadba mąż nie-Polak, to wisi na mnie. A jeden człowiek to za mało, żeby przekazać dzieciom to wszystko. Musi być więcej ludzi, którzy będą mówić po polsku, którzy będą się modlić z nami, którzy nauczą piosenek, będą świętować polskie święta i jeść polskie jedzenie. Jak to będzie...?

Po prostu masa pytań bez odpowiedzi.

Ogarnął mnie jakiś taki ogromny strach. Panika nawet. Że nie dam rady. Że moje korzenie zostały właśnie odcięte. Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze wybrałam... od początku, od decyzji o emigracji... a może za bardzo chcę...? może za dużo wymagam? może źle dobieram przyjaciół i  w ogóle nie powinnam tak ufać ludziom?

***
Kilka dni męczyłam się z tymi pytaniami.

I wtedy dostałam wspaniały list od mojej przyjaciółki z Polski. Która mi najpierw przypomniała Psalm 1. Błogosławiony człowiek, który jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą, liście jego nie więdną. A ten, który pokład nadzieję w innym człowieku, który szuka w nim upodobania - umrze.

A potem przysłała mi rekolekcje o. Szustaka, gdzie mówi o samotności. Że to wielki dar i przestrzeń od Boga, która pozwala doświadczyć co to znaczy być OSOBĄ (co pochodzi od słowa "osobno"). Kimś, kto jest jedyny i niepowtrzalny, kto jest wyjątkowym obrazem Boga. Dopiero w tym odosobnieniu można dotknąć tej Tajemnicy.

W tym czytaniu znalazłam fragmenty książki, którą od dawna mam na półce. W poszukiwaniu światła w tej mojej ciemności odkryłam takie słowa:
"Jednak kiedy już poprosimy o światło Ducha Świętego (...) należy powziąć postanowienie i zdecydować w imię Boże, a następnie nigdy już więcej nie poddawać naszego wyboru w wątpliwość, ale kultywować go i pobożnie, w spokoju i stałości kontynuować. A mimo że najrozmaitsze trudności, pokusy i rożnorodność wydarzeń, z jakimi się spotykamy w czasie wykonywania naszego postanowienia, mogłyby wprowadzić niepokój w nas co do tego, czy słusznie zdecydowaliśmy, powinniśmy mimo to pozostać nieustępliwi i nie zwracać uwagi na to wszystko, ale nieustannie mieć na względzie, że gdybyśmy wcześniej dokonali jednak innego wyboru, to być może wybralibyśmy gorzej. Poza tym nie możemy wiedzieć, czy Bóg chce ćwiczyć nas w pocieszeniu czy niepokoju, w uspokojeniu czy walce duchowej. Skoro postanowienie zostało już raz podjęte, nie wolno nam nigdy powątpiewać co do pobożności jego wykonania. Jeśli bowiem nie jest ono od nas zależne, nie może się nie wypełnić. Inny sposób podejścia jest oznaką wielkiej miłości własnej lub dziecinności, słabości albo niedojrzałości duchowej" (św. Franciszek Salezy)
I nagle przestałam się bać. Zrozumiałam. A raczej - zaczynam rozumieć, bo to proces.

Który muszę przejść sama.

Jak bardzo dotykają mnie słowa o "zaparciu się samego siebie i wzięciu swojego krzyża"...


"Nie, nie mam na myśli twittera. Chcę, żebyś dosłownie mnie naśladował" 
(nieprzetłumaczalna gra słów po angielsku - "naśladować" to jest to samo słowo co "śledzić", a na serwisie twitter można "śledzić" wpisy innych ludzi)


Wpis powiązany:

10 komentarzy:

  1. Twoja przyjaciółka jest bardzo mądrą osobą! Dobrze, że masz kogoś, kto tak dobrze potrafi Cię zrozumieć.
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, jest bardzo mądra i jest wielkim darem dla mnie
      i chyba sama trochę przepracowała te dylematy, bo sama jest trochę emigrantką...

      Usuń
  2. czasem wystarczy jedna wspaniała przyjaciółka zamiast grona znajomych, których spłoszy byle problem.
    tak często szukamy oparcia w innych, a prawda jest taka, że musimy być najpierw oparciem dla siebie samych. pokochać się, dać sobie możliwość gorszych dni, smutku, lenistwa. 'biczowanie' się w imię nierealnego ideału tylko wpędzi nas w depresję. nie śpiesz się, wybaczaj sobie.
    inni przyjdą, pójdą, zostaną lub nie. niestety, koniec końców mamy tylko siebie samych, lepiej się zaprzyjaźnić samemu ze sobą. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. witam :)
      to wszystko prawda, co piszesz, wiele razy to "przerabiałam"
      ale potem zmienia się kontekts, życie idzie do przodu i stary problem dopada - problem wybaczania sobie, akceptacji siebie i w ogóle poznania siebie

      niedawno usłyszałam znane mi zdanie Jana Pawła II, bodajże, że "nie da się zrozumieć człowieka bez Chrystusa" i mnie olśniło
      jestem chrześcijanka, jak możesz się zorientować z mojego bloga, i moim zdaniem właśnie, dopiero spojrzenie z perspektywy Stwórcy na mnie samą pozwala mi mieć miłosierdzie dla siebie
      zgodzić się na to, ze zawalę coś, że nie dam rady

      ciężki temat dla mnie - perfekcjonistki...

      i jeszcze - gdzie kończy się zdrowa przyjaźń z samą sobą z pełną pychy wynioslością, taką postawą "nie potrzebuję nikogo"? bo właśnie, potrzebujemy siebie nawzajem tylko nie wolno nam na nikim wisieć!

      pozdrawiam!

      Usuń
  3. Jakbym czytała siebie...Ile razy ja się zastanawiałam czy dobrze zrobiłam, czy moje wybory były słuszne, czy może byłabym się szczęśliwsza w Polsce, wśród rodziny i przyjaciół... Mój syn mówi więcej słówek po francuski niż po polsku, i zaczyna mnie to przerażać - boję się, że nie sprostam w wychowaniu go na świadomego swej polskości człowieka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cześć Aneta - fajnie, że zajrzałaś :)

      nic nie poradzę tutaj, jak widzisz, sama nie do końca wiem jak to zrobić... poza staraniem się, czytaniem mu, gadaniem, gadaniem, gadaniem...

      jeździłam do Polski ile się dalo, między innymi po to, ale co to będzie...? NIE WIEM
      teraz mamy drugiego, może będzie łatwiej, ale może i trudniej... bo dzieci w pewnej chwili zaczną do siebie po szwedzku, zwłaszcza jak nikogo z rodziców nie będzie obok

      a jak będą same z tatusiem, to on będzie do nich w urdu, a oni do siebie wtedy jak...?

      ciekawe...

      "obyś żył w ciekawych czasach" :)

      Usuń
  4. Moje kuzynostwo urodziło się za granicami "Twojej nowej ojczyzny". Fakt,mieli prościej,bo oboje rodzice PL. W domu mówiło się po Polsku,polskie bajki,książki. W szkole mieli prawo do dodatkowej nauki jezyka. Dzisiaj mówią pięknie! Fakt,młodszy kuzyn trochę gorzej radzi sobie z pisaniem,bo z siostrą śmigali między sobą we wszystkich im znanych językach. Ale dali radę :) A już są dorośli. Wujostwo ciągle czuje się jak na obczyźnie...to fakt,nie ma jednak pewność,że tu byłoby lepiej (językowo na bank :) ) ... Ogarniesz to :) Może chłopcy nie będą marzyli o fililogii PL,jednak myślę,że będą komunikatywni :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, Olu. :-)
    Bardzo dziękuję za zaproszenie na Twego bloga. Chyba mamy podobne przemyślenia. Twoje są nawet cenniejsze, bo oparte na konkretach, na doświadczeniu z własnego życia, moje rozważania są raczej tylko teoretyczne - wynikają z obserwacji świata i ludzi wokół. Świadectwo zwykle robi duże wrażenie, a Twoje jest mocne. Bardzo wzruszające jest pragnienie, by przekazać dzieciom polskie tradycję, Twoja troska o te wartości...Chwała Ci za to. Z tego co obserwuję, ludzie na emigracji są chyba jednak bardziej skłonni się zasymilować się z nowym krajem i jego kulturą niż kultywować polskość. Mieszkałam przez rok w Anglii u Polaków i niestety bardzo NIEWIELU prezentowało Twoją postawę...

    Piękny ten cytat Franciszka Salezego - nasze wspólne wnioski w pigułce... ;-) A konferencję Szustaka też słyszałam...i też dała mi do myślenia.

    Odwagi Ci życzę, odwagi i zawierzenia, Olu! Wiem, że nie jest łatwo bez przyjaciół szczególnie na emigracji...wielu moich znajomych i rodzina przeżywa to samo... Wierzę jednak, że Pan rozumie Cię lepiej niż Ty sama i że poprowadzi Cię odpowiednią drogą. Grunt to się na nim oprzeć... jak w tym pięknym psalmie. :)

    Z najlepszymi życzeniami,
    Aneta

    P.S. Dużo bardziej niż swój blog polecam Ci blog pewnego niezwykłego polskiego pustelnika (prawdziwego!), który każdego dnia zamieszcza nowy wpis będący owocem jego modlitwy, rozważania i lektury Pisma Świętego. Niezwykle uduchowiony i życiowy zarazem, sama zobacz: http://wboskimkregu.bloa.pl/strona_mojego_ulubionego_eremity/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! cieszę się, ze zajrzałaś, bardzo mi miło :)
      Blog Erem Maryi znam bardzo dobrze, regularnie czytam!

      Nie wiem co inni na emigracji, pewnie trudno uogólniać, ale jedno jest pewne - trzeba się określić. Emigracja sprzyja dojrzewaniu, moim zdaniem, sprzyja też krańcowym postawom. Nie chcę wpaść w żadne skrajności, ale sama chęć życia Ewangelią jest w niektórych krajach uważana za skrajność, patrz post o fundamentalistach.

      Szykuję się do kolejnego w tym temacie, wczoraj przeczytałam coś, co dało mi bardzo do myślenia...

      Pozdrawiam!
      Ola

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...