5 marca 2011

Syzyf czy Tytan...? Oto jest pytanie...

Czas na trochę opowieści pracowych. Mało o tym pisałam, bo najpierw nie było jeszcze o czym, a jak juz było to nie było czasu na pisanie...
Pracuję od 5 miesięcy w pewnej firmie, która wozi pocztę. W skrócie... (czy to znaczy że zostałam listonoszem...?). Zajmuję się systemem komputerowym, to znaczy wdrożeniem, szkoleniami, koordynacją z procedurami... i kilkoma jeszcze innymi rzeczami mniej lub bardziej zwiazanymi z owym systemem. Nie będę się wdawać w szczegóły, bo nie o tym chcę pisać.
Tylko o moim miejscu pracy.

Jest ono specyficzne. Z jednej strony bardzo mili ludzie, szwedzcy i przyjaźni, z drugiej potworny chaos we wszystkich dziedzinach. Mamy w pracy kilka nacji, szefem inżynierów i produkcji liniowej jest Duńczyk. Odbyłam z nim dwie podróże służbowe i w drugiej mięśnie brzucha mnie bolały ze śmiechu.

Mamy wspólny temat: szwedzkość i jej objawy. Zacytuję tu ostatniego maila, jakiego dostałam od niego (to była dyskusja na temat planu dalszych szkoleń i priorytetów z tym związanych):

"My preferred option is to change the Swedish male technicians with Polish female technicians!!! Imagine how efficient this company would be!" ("Moja preferowana opcja to zastąpić wszystkich szwedzkich męskich mechaników polskimi żeńskimi mechanikami!!! Wyobraź sobie jaka nasza firma byłaby wydajna!!!)

Bardzo mnie to połechtało, nie powiem, ale niestety obrazuje to moje szwedzkie bagienko ostatnich tygodni... praca na pół etatu oznaczała 190 roboczogodzin w lutym... 111 jest 'zbankowane', do obebrania 'potem'... cokolwiek to znaczy. Taka była potrzeba chwili (pierwszy miesiąc po wdrożeniu nowego systemu). Przynajmniej tak sobie to mówię (i mężowi też...).

Dodam, że Prawdziwy Szwed nie wykona żadnej dodatkowej godziny pracy jeśli nie ma polecenia nadgodzin. Widziałam ludzi znikających z biura o 15:45, choćby się waliło i paliło. Siedzących przez godzinę na lanczu i skrzętnie egzekwujących swoje przerwy na kawę. Czasem nawet wtedy gdy ja przyjechałam w mój nie-pracujący dzień, żeby komuś pomóc w jego problemach z używaniem systemu - zdarzało się, że musiałam czekać aż wróci z lanczu...

Inny dowcip delegacyjny, dialog między mną a szefem duńczukiem:
[ja] - Tue, wiesz, ludzie się krzywią na to, że jak rejestrują czas pracy, to monitor wyświetla "NON-PRODUCTIVE TIME" (czas "bezproduktywny"). Mogę to łatwo zmienić, tylko co się powinno wyświetlać?
[t]- COFFE TIME???



Jeszcze nie wiem czy jestem Syzyfem, czy Tytanem, ale wyznaję zasadę bycia szczerym w tym, co sie robi. Albo robimy to dobrze i ze 100% oddaniem (jak jest potrzeba chwili to się na nią odpowiada, jeśli to tylko możliwe fizycznie), albo nie róbmy wcale. Poza tym to żadna frajda przyjść do pracy po 5 dniach (przy pracy na pół etatu chodzę do biura na 2 lub 3 dni w tygodniu tylko) i mieć w skrzynce 200 nieprzeczytanych maili, niektóre o temacie 'help!!!". To może złamać każdego ducha i sprawić, że pół etatu zamieni się w koszmar pogoni za własnym ogonem.

1 komentarz:

  1. hahaha! swięta parwda... oni pracuja tak, żeby sie niezmęczyc... nawet robotnicy drogowi.. niewiarygonde...

    OdpowiedzUsuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...