26 maja 2013

Z okazji Dnia Matki - Czcij Ojca Swego i Matkę Swoją

Nie chcę i nie planuję za dużo filozofować na blogu, ale chciałabym dzisiaj podzielić się różnymi emigranckimi myślami, tak przy dniu Matki. W sumie od początku o tym się myśli, tylko przechodzi różne fazy. Ostatnio chyba więcej ludzi przechodzi różne fazy... a to Asia, a to Fidrygauka (i jeszcze kilka innych, ale nic szczególnego, więc nie będę linkować)... emigrant emigrantowi potrafi być wilkiem (w końcu emigrant też człowiek), ale mam nadzieję, że to mnie się nie będzie nigdy tyczyło, czytam z zainteresowaniem... postanowiłam dołożyć swoje trzy grosze.

Jakiś tydzień temu zorientowałam się, że mogę wystąpić o szwedzkie obywatelstwo, no i zaczęłam myśleć... czy aż tak wyemigrowałam? czy to nie przesada? czy to uczciwe? siedze i myślę...


Natrafiłam niedawno na ileś wpisów w stylu "wyjazd z Polski to zdrada" tudzież "wyjeżdżają tylko mięczaki".    I jeszcze "Polska to matka, a matki się nie porzuca, jak się robi chudo w portfelu". Nie chcę tu nikogo potępiać, bo rozumiem. Naprawdę (choć przypomina mi się dowcip "Matka, jest tylko jedna"!...). Ale.

Wszystko zależy od MOTYWACJI wyjeżdżającego.

Człowiekowi nie chce się wysilać i budować życia w ojczyźnie (uczyć, angażować, dawać z siebie wszystko), woli jechać "na (przysłowiowy) zmywak" na zachód - nieporadność i łatwizna. Jeśli polityk czy uciekinier od konsekwencji swoich czynów - można pokusić się o pojęcie "zdrady". Ale podążanie za godnym życiem nie jest żadną zdradą czy wygodnictwem. Ucieczka, przed wrogiem nie jest tym bardziej zdradą - trzeba zebrać siły, przegrupować się i dalej działać.

Ja nie wyjechałam za pracą ani z biedy, po prostu założyłam rodzinę poza Polską. Nie mając żadnego żalu do mojego ojczystego kraju, wyjątkowo ciężko być emigrantem, moim zdaniem. Bo zawsze się porównuje co się zostawiło, a to było przecież dobre, czasem lepsze, w każdym razie nie uciekało się od tego.

Najmocniej dotyka emigranta rozstanie z bliskimi i przyjaciółmi. Truizmem jest, że najbardziej boli to, co się traci ("Litwo, Ojczyzna moja, Ty jesteś jak zdrowie, ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił..."), ale tu rodzi się pytanie, co to znaczy tracić (osobną kwestią jest to, że do utraty pewnych więzi nie potrzeba emigracji, wystarczy przeprowdzka do Warszawy...). Błogosławiony fejsbuk za to, że ułatwia kontakty i relacje. Tak, wiem, dla wielu ludzi są one sztuczne, ale to tylko narzędzie i można go używać w dobrym celu. Najtrudniejsze w byciu daleko (i nie ma znaczenia czy Malmo, czy Warszawa) jest to, że Kami nie ma na codzień babci. Tak po prostu - na końcu ulicy, gotowej do wpadnięcia gdy ma ochotę zobaczyć wnuka albo wnyjk ma ochotę zobaczyć ją. Teraz trzeba się umawiać i kupować bilety (błogosławiony rajaner!!!!! nie dam złego słowa powiedzieć na tę linię, Malmo - Wrocław w 50 minut, za 120 PLN czasami). Podsumowując - emigrowanie nie oznacza utraty więzi, ale jej przemianę.

Ale to, o czym tak naprawdę chciałam napisać to ocena moralna emigracji. Coraz częściej słyszę  negatywne głosy, fora internetowe zioną nienawiścią wobec tych, co wyjechali, a ci, co wyjechali nie pozostają dłużni i "nigdy nie wrócą do tego bagna".

A przecież patriotyzm ma wiele twarzy, emigrowanie nie oznacza, że nie jest sie patriotą. Co więcej, trzeba patrzeć na życie szerzej - kim jestem, jaka jest moja tożsamość? To są, moim zdaniem zasadnicze pytania emigranta, ale ... to są zasadnicze pytania każdego człowieka! Nasza tożsamość to przede wszystkim bycie człowiekiem, stworzonym na obraz i podobieństwo Boga, według mojej wiary (i tu będzie o religii, pewnie ktoś się zawiedzie...)  - bycie Dzieckiem Bożym. Dopiero na drugim miejscu jest się żoną i matką. Na kolejnym Polką... Przeprowadzka poza polskość nie zaburza w żaden sposób tego, co stoi najwyzej w hierarchii. Nie powinno, przynajmniej, Jeśli zaburza, to trzeba iść do psychologa/księdza, a nie wrócić do kraju. Samo w sobie bycie Polakiem nie jest żadną wartością, nie miałam wpływu na to, kto i gdzie mnie urodził - wartością jest to, czy szanuję Ojca i Matkę. Bo miłość do ojczyzny to czwarte przykazanie. Szacunek dla mojej tradycji, kultury, języka, historii, wartości... Szacunek do matki nie oznacza, że muszę z nią mieszkać do końca życia.

Dalej. Przeprowadzka do innego kraju ma dodatkowy szeroki misyjny kontekst. Może to Bóg chce, bym była w tym nowym miejscu i czasie, bo TU JEST COŚ DO ZROBIENIA? Bycie katolikiem sprawia, że to Kościół jest matką i nigdzie na świecie człowiek nie jest sam. Idziesz na mszę świętą i jesteś częścią tego samego kosmosu*, co idąc na nią do parafii św. Rodziny we Wrocławiu.

Niby zawsze to wiedziałam, ale musiałam odkryć w swoim życiu. To doświadczenie zmieniło wszystko, co myślałam i czułam. Nawet tęsknotę za bliskimi. Bo "opuści człowiek ojca i matkę i złączy sie ze swoją żoną". Bo niezbadane są wyroki Opatrzności. Bo "czy na skrzydłach jutrzenki, czy na krańcu mórz, tam bym znalazł Cię" (Bóg mówi do człowieka).

Z punktu widzenia życia człowieka fakt emigrowania lub zostania w ojczyźnie NIE MA ZNACZENIA. To chciałam napisać. Tym się podzielić.

To nie jest tak, że propaguję tu relatywizm moralny, że wszystko zależy od punktu siedzenia. Ale wszystko zależy od intencji serca. Co mną kieruje w emigracji? Ucieczka, strach, konformizm? Sumienie każdego emigranta zna na to odpowiedź, wystarczy posłuchać.

Oczywiście, wśród swoich łatwiej, w otoczeniu własnego jezyka i kultury wszystko zdaje się pasować. Jak kiedyś powiedziała mi Halinka (trochę sparafrazuję, bo nie pamiętam) - "w ojczyźnie nawet kamienie pomagają człowiekowi". Nie bez powodu wśród grzechów wołających o pomstę do nieba wymienia się uciskanie ubogich, wdów, sierot i przybyszów. Bo bycie przybyszem stawia człowieka na przegranej pozycji wobec autochtona, to nie jest lekki chleb.

Ale w dalszym ciągu emigracja sama w sobie nie ma moralnego znaczenia. Z punktu widzenia dobra i zła, ważne jest tylko to, czy człowiek postępuje zgodnie ze swoim sumieniem, rozwijając swoje talenty, trwając przy Bogu (jakkolwiek się Go pojmuje). Czy powierza Mu swoja drogę i czy ma otwarte oczy na Jego wolę.

Najwięksi ludzie świata to emigranci - papież Jan Paweł II, Benedykt XVI (teraz ustąpił i dalej mieszka w Watykanie!), Skłodowska-Curie, Chopin, Norwid... Czy naprawdę zdradzili własne ojczyzny...? Święci Cyryl i Metody, dzięki nim jesteśmy dziś chrześcijanami... bo nie zostali u siebie. Abraham tylko dlatego jest ojcem narodów, że pozwolił się wykorzenić (i nie, nie porównuję się tu do żadnej z tych wielkich osób, chcę tylko zauważyć ten wspólny element...).

Ale nigdy o nich też nie zapomnieli. Bycie "konstruktywnym" emigrantem nie oznacza wtopienie się w nowe tło i odżegnanie od własnych korzeni. Zasada jest prosta - do własnego dziecka można mówić tylko w języku serca. Chcąc nie chcąc, polskość wyłazi ze mnie, niczym słoma z butów, i jest widoczna wszem i wobec. Nie epatuję nią, ale się jej nie wstydzę (no chyba, że usłyszę jakieś "kwiatki" z ust obcych przechodniów, na pewno do nich nie zagadnę "jak Polak do Polaka"). Staram się uczciwie podchodzić do Szwecji - krytykuję to, co złe ale chwalę to, co dobre. Tego pierwszego nie robię na blogu, bo zasadniczo staram się nie narzekać, nawet na pogodę. Ale wiadome jest, że nie łykam wszystkiego jak młody pelikan.

Nie łykam podejścia gender ani małżeństw homo, rozbijania rodzin przez służby społeczne, ciągotek eugenicznych, szwedzkiej służby zdrowia, która leczy wszystko paracetamolem, a żeby dostać się do lekarza internisty trzeba się naczekać/nadzwonić/nachodzić. Nie podoba mi się permanentna inwigilacja, będę zawsze protestować przeciwko obecnej** filozofii LAGOM, czyli podejściu, że najlepiej się nie wyróżniać, niczym, być "lagom" czyli "w sam raz" (wierzę, że powołaniem nie jest "mierność" tylko gwiazdy, czyli życie na 100% i realizowanie talentów otrzymanych od Boga).

Ale łykam naturalne jedzenie, spokój w pracy, szacunek do drugiego człowieka (choć ponoć wielu szwedów to świetnie zakamuflowani rasiści... cóż, nie doświadczyłam tego w moim środowisku, ale wiem, że inni tak). Podoba mi się ład przestrzenny, place zabaw dla dzieci i to, ze niemal wszędzie można z nimi pójść.

Zresztą, nie o Szwecji miało tu być, bo Szwecja też nie ma znaczenia. Polska też nie ma znaczenia. Moje serce ma znaczenie, moje motywacje, co robię z zadanym mi życiem. W jaki sposób przyczyniam się do większej chwały Boga.

O, i tu pojechałam z grubej rury, ale chcę nazwać rzecz po imieniu.

I na zakończenie - Dekalog Emigranta, których autorem jest Jan Paweł II. Wskazania Ojca Świętego dla Polaków poza Polską:
1. Nie zapominaj, że najwyższym dobrem jest Bóg i bez Niego nie zrozumiesz samego siebie i nie odnajdziesz sensu życia.

2. Nie zapieraj się imienia swojego narodu, ani jego historycznych doświadczeń bo są to jego własne korzenie, jego mądrość, choćby gorzka, jego powód do dumy.

3. Pamiętaj o tym, że gdziekolwiek rzuca cię losy, zawsze masz prawo, aż po kres dni twoich, pozostać członkiem swej narodowej rodziny.

4. W najgorszych nawet okolicznościach, zmieniając środowisko, obywatelstwo, nie wypieraj się nigdy wiary i tradycji twych przodków, jeśli chcesz, by twoi nowi bracia i twoje dzieci nie wyparły się ciebie. Rodzino stań się tak, jak wielki Kościół, nauczycielem i matką.

5. Szanuj swój naród, pomnażaj jego dobre imię i nie dozwól, aby bylo nadużywane dla politycznych nacjonalistycznych, czy jakichkolwiek innych celów.

6. Nie dozwól, aby twoja rodzina, naród, był przez kogokolwiek okradany, lżony, niesłusznie oczerniany.

7. Nie wywyższaj siebie i swojego narodu ponad jego rzeczywiste zasługi i ponad narody inne; raczej pokaż innym to, co w twoim narodzie jest najlepsze.

8. Ucz się od innych narodów dobrego, ale nie powtarzaj ich błędów.

9. Pamiętaj, że mieć rodzinę-naród, jest to wielki przywilej wynikający z prawa człowieka, ale i nie zapominaj o tym, że Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek.

10. Pamiętaj, że jesteś dzieckiem narodu, którego Matką i Królową jest Bogurodzica Maryja "dana jako pomoc ku obronie". Powtarzaj często modlitwę serc polskich: "Jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam"
Starając się uczciwie patrzeć na siebie i innych nie jest trudno wypełnić ten dekalog. Czy wystąpię o obywatelstwo czy nie - zawsze będę przybyszem. I nie zaprząta to mnie zabytnio. Bo w tym najważniejszym wymiarze wszędzie jestem u siebie :)

"Wszystko zależy od błogosławieństwa Boga" - motto mojej piekarni





*polecam książkę o liturgii Benedykta XVI
** ponoć pierwotnie miała ona inne znaczenie - dążenie do "bycia niemal doskonałym"

13 komentarzy:

  1. Pięknie i mądrze napisane, nic dodać, nic ująć. Posyłam dalej w świat :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Olu... Pięknie! I Chwała Panu w Twoich słowach...

    OdpowiedzUsuń
  3. Olu, dziekuje!
    za Twoje slowa i za slowa Jana Pawla II - nie znalam tego dekalogu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło mi bardzo...

      nawet nie wiem gdzie to znalazłam, ale na jakichś szwedzkich polonijnych stronach...

      Usuń
  4. A ja nie o Bogu, a o paszporcie. Bo też mi w czerwcu pyknie termin. I wiesz co, złożę sobie podanie i będę sobie na szwedzkim latała do Nowego Jorku, bo jak się okazuje, te wizy to my sobie wszyscy sami szybciej załatwimy niz Wałęsa czy Tusk. Bo tu tylko o małą czerwoną książeczkę chodzi. A polką będę zawsze w sercu. No i ten nasz "brytning" niezawodny - wszędzie rozpoznawalny.

    Zaśmiałam się gośno na lagom. Bo lagom to ja mam, na swoim własnym lagom poziomie. I czasem towarzystwo zawstydzam bo mam odwagę być inna;)

    pozdrawiam Cię serdecznie! // k

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję!
      (ale masz ładny blog, muszę pooglądać)

      ja się ciągle zastanawiam, bo chodzą mi po głowie takie rzeczy jak:
      - czy szwedzkie władze nie będą miały wiecej włądzy nade mną jak będę obywatelem (np zaczną pytać polskie banki o moje konta...)
      - czy nie doda mi to roboty kiedyś w przyszłości gdybym jednak NIE CHCIAŁA do końca życia żyć w Szwecji

      ale poza tym same korzyści: dwa paszporty (jeden na USA i Izrael, drugi na kraje arabskie), możliwość głosowania...

      Usuń
  5. Strasznie sie wzruszylam w Kabulu. Zwlaszcza na: "Czy wystąpię o obywatelstwo czy nie - zawsze będę przybyszem. I nie zaprząta to mnie zabytnio. Bo tym najważniejszym wymiarze wszędzie jestem u siebie :)" Poczucie bycia u siebie to czego bardzo mi brakuje w Afganistanie. A Ty wlasnie dalas mi bardzo fajny "tip" jak uspokoic serce. Dzieki!

    doafgu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo za miłe słowa... nie wiem czy w Afganistanie łatwo KOMUKOLWIEK "być u siebie"... ale "bycie u siebie" to postawa serca, nie miejsce geograficzne

      polecam przeczytać Ci książkę "pustynia" Catherine Doherty (mam w linkach gdzieś z boku)...

      Usuń
    2. hej, właśnie przeczytałam na Twoim blogu o książkach o "Pustyni" brzmi niesamowicie. Małe pustynie, małe przystanki ciszy. To coś czego prawie nie mam w Kabulu. W pracy, w ktorej jest sie długo masa ludzi. W domu - dzielonym z innymi ekspatami, bo samemu niebezpiecznie i drogo - cieżko o prywatność a zatem też o cisze i możlwość zdjecia emocjonalnej maski z bycia w jakiś taki samodzielny sposób, a nie sposób społeczny. Z drugiej strony - przez 9 miesiecy, zanim dołączym do mnie mój Luby, kiedy byłam sama w Kabulu, mam wrażenie że przeszłam nie jedna pustynie. Może źle sie odnosze do tego pojecia, ale rozumiem, je tylko z tego co napisałaś. Z checia ściągne sobie tą książkę, jeśli tylko bedzie gdzie wersja elektroniczna.
      Pozdrawiam!
      doafgu.blogspot.com

      Usuń
  6. Przeczytalam jednym tchem.. i az mam gesia skorke. :-D Pieknie napisane :-)

    Pozdrawiam cieplutko i zycze pieknego niedzielnego popoludnia :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agato, jakoś umknął mi Twój komentarz. Przepraszam.
      Bardzo dziękuję (choć już pewnie nie przeczytasz) i obiecuję poprawę

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...