19 czerwca 2016

Szkoła w Arlöv

Coraz częściej docierają do nas niepokojące informacje dotyczące okolicznych szkół. Ale dzisiejsza mnie naprawdę poraziła.

Oto historia Marka, który ma diagnozę autyzmu. Znam tego chłopca, to znaczy na ile da się poznać takie dzieci. Chodził do poprzedniego przedszkola Kamyczka, ma polską mamę. Wiele razy widywałam ich rodzinę na spotkaniach przedszkolnych, albo placach zabaw, zwróciłam uwagę, że nigdy się nie otwierali na innych. Marek potrafił bawić się na tym samym placu zabaw co Kamyczek, obie mamy mówiły do swoich synów po polsku, ale nie następowała żadna interakcja. Dwa różne światy. Teraz rozumiem dlaczego. Ona nie chciała go zmuszać do zabaw z kimś innym, on nie czuł takiej potrzeby. Pewnie ze mną też nie chciała gadać w obawie, że będę ją naciągać na jakieś towarzyskie Everesty.

Marek jest starszy o dwa lata (kalendarzowe) od Kamyczka, bo w tym roku już chodził do pierwszej klasy. Do szkoły, która mieści się tuż obok poprzedniego przedszkola, w drugiej części naszej gminy. Do tej szkoły poszło bardzo wielu przedszkolnych kolegów Kamyczka.

Zerówka przebiegła dobrze - z uwagi na diagnozę autyzmu, chłopcu przysługiwał osobisty asystent, którego otrzymał razem z innym kolegą z klasy. Ale w trakcie roku zmienił się dyrektor, a latem 2015 wielu nauczycieli odeszło z pracy (mówią, że zła atmosfera w szkole, oficjalnym powodem są braki w kompetencjach, jako że w tym czasie zmieniły się przepisy i niektóre kwalifikacje przestały wystarczać), zabrakło personelu dla takich dzieci jak Marek. Ponoć w szkole jest więcej dzieci z większymi potrzebami, argumentuje nowa pani dyrektor. Rodzice byli przerażeni perspektywą braku asystenta w kolejnym roku szkoły.

Pierwsza klasa zamieniła się w koszmar już w pierwszych dniach szkoły, w sierpniu. Jednego razu Marek został pogryziony przez inne dziecko, gdy znajdowali się sami w klasie. Dzień później chłopiec został popchnięty na ziemię i zastraszony, co spowodowało, że uciekł ze szkoły. Kwadrans później odnalazła go mama, płakał. Nie miał na sobie butów.
Żadnego z tych występków nie odnotował personel szkoły.

Jeszcze jesienią 2015 rodzice kilkakrotnie zgłaszali się do inspektora szkolnego [coś jakby kuratorium  - przyp. moje].

3 września 2015: Marek i trzech innych uczniów zostało powalonych na ziemię i skopanych przez grupę innych uczniów
 
5 listopada 2015: Trzech uczniów kłóciło się z Markiem w szatni, po czym kopali go. 
 
13 listopada 2015:Jeden z uczniów kopał i bił Marka, dopóki nauczyciel nie zainterweniował.
 
23 listopada 2015: Marek został popchnięty z dużą siłą, tak że spadł z krzesła i uderzył głową o ziemię. Policzek został przecięty i spuchł, potem zaczął krwawić.

Mama Marka pojawiła się w szkole po kilku godzinach, ale nikt nie wiedział co się stało. Syn miał plaster na policzku. Rodzice postanowili przeprowadzić obdukcję w przychodni, po czym zawiadomili policję.
 
W trakcie pierwszych miesięcy szkoły odbyli wiele bezowocnych spotkań z dyrektorką szkoły. Po ostatnim wydarzeniu nie odezwała się do nich więcej.

Po piekle jesiemi przyszły jeszcze gorsze doświadczenia.

Jeden z nowo zatrudnionych nauczycieli poszedł na zwolnienie lekarskie po 1,5 miesiącu pracy. Stres, wynikający z poczunia nie panowania nad sytuacją. W klasie było wielu uczniów, którzy wymagali specjalnej opieki. Zaczęły się zastępstwa mniej lub bardziej wykwalifikowanego personelu. Problemy klasy Marka rozprzestrzeniły się na drugą pierwszą klasę, gdyż nauczyciele i asystenci [w Szwecji występuje instytucja "pomocnika nauczyciela", który pomaga opanować klasę, ale nie jest pedagogiem] zaczęli kursować pomiędzy nimi. Sytuacja pierwszaków całkowicie wymknęła się spod kontroli.

Na przełomie roku wielu rodziców zdecydowało się zabrać swoje dzieci z tej szkoły. Artykuł opisuje drugi przypadek - dziewczynki, która ma problemy ze słuchem i nosi aparat. Nie będę go tu rozwijać, bo chcę się skupić na jednej historii, tej bliższej mi.

Sygnały o problemach w szkole zaczęły docierać do władz gminy już jesienią. Informowano przede wszystkim o przypadkach mobingu, kłótni w klasach oraz bójek. Nie było żadnej interwencji. Po pierwsze kładziono to na karb zmian personalnych oraz dużej - większej niż średnia - ilości zwolnień lekarskich wśród nauczycieli. Ale przede wszystkim czekano na raport dyrektorki szkoły, który nie wpłynął dopóki sytuacja nie stała się naprawdę poważna.

Mimo wszystko pracownicy władz szkolnych nie chcą się przyznać do błędów. Nawet wiedząc, że jedna trzecia rodziców złożyła na policję zawiadomienia o popełnieniu przestępstw - 28 zgłoszeń w minionym roku szkolnym, tylko wśród pierwoszoklasistów. Za wszystko obwinia braki personalne i braki w procedurach szkoły.
 
Nie trzeba chyba dodawać, że poziom wiedzy uczniów też okazał się alarmująco niski. "To zdolna grupa, ale brak nauczyciela przeszkodził w osiągnięciu postępów" [zaiste, geniusz... szef programowy szkoły!... komentarz mój].

Nie będę tłumaczyć reszty artykułu, jest dość długi. Postaram się streścić.
 
Pani dyrektorka odpowiada na pytania o tę sytuację, tłumacząc, że według niej Marek nie potrzebował aż takiego wsparcia, że w szkole są gorsze przypadki. Inny pracownik gminy bije się w piersi, że to nieakceptowalne, że asysten się należy i trzeba poruszyć niebo i ziemię.
Pani dyrektor jako rozwiązanie problemu proponuje "poprawę działania szkoły", co "będzie możliwe dzięki tej konstruktywnej krytyce". Ale od maja pani dyrektor przebywa na zwolnieniu lekarskim, trwają poszukiwania zastępcy.

***

Poza oczywistym współczuciem dla chłopca i jego rodziców zastanawia mnie - i martwi - kilka spraw.
 
Po pierwsze wydaje się, że nauczyciele mają bardzo niski status i ich głos nie jest słyszalny. Boją się zgłosić problem, a jak sobie nie radzą to bach, zwolnienie lekarskie. Ponoć w Szwecji większość takich zwolnień (na depresję) dotyczy sektora publicznego - środowiska szkół, służby zdrowia i urzędów gminy to istna wylęgarnia szwefów sadystów i mobujących. W tym "biznesie" wskaźniki sukcesu są zupełnie inne niż w przedsiębiorstwach, nie da się łatwo zmierzyć dobrych rezultatów pracy nauczyciela - stąd tak łatwo nimi pomiatać. Wyżej opisana historia pośerdnio to pokazuje.

Po drugie, gmina nie radzi sobie z zarządzaniem placówkami edukacyjnymi. Zwrócił już na to uwagę Maciej Zaremba w swoim cyklu artykułów o szkolnictwie - przeniesienie odpowiedzialności za szkolnictwo z ministerstwa edukacji na gminy spowodowało katastrofę. Nie ma nad tym odpowiedniej kontroli, a niektóre gminy po prostu partaczą robotę. A ponieważ są sonbie sterem, żeglarzem i okrętem łatwo im przychodzi zamiatanie problemów pod dywan.

Po trzecie, szwedzki system socjalny się wysypał. Jakm widać nie stać go już na indywidualnych asystentów. Ten sam problem dotyczy osób starszych i upośledzonych, ogromne braki. Inna rzecz, że w Polsce żadne dziecko z autyzmem nie ma żadnego osobistego asystenta, normalny nauczyciel i rodzice muszą sobie z tym radzić. Myślę, że szwedzki system już dawno zeżarł własny ogon i nie potrafi się odnaleźć w nowych warunkach.

I wreszcie. W tym artykule nikt nie zająknął się na temat innego źródła tego problemu, myślę że głównego. Myśmy mieli o wiele większe klasy niż te szwedzkie i nie zawsze porywających nauczycieli. Przysługiwał nam jeden nauczyciel na klasę i nie było żadnych asystentów. I wszystko grałio! Nie było żadnej histerii! Wygląda na to, że szwedzcy nauczyciele sobie po prostu nie radzą z tym zawodem, miało być pięknie i łatwo a tu problem, dzieci nie słuchają... Ale to niesłuchanie to zmora, hałąs w klasie i krzyki są na porządku dziennym. Wynika to z tego, że ogromna większość mieszkańców terenu tej szkoły to imigranci z trzeciego świata. Panuje wśród nich duża agresja i nie ma wpojonego szacunku dla autorytetu nauczyciela. To prawdziwa bomba biologiczna. Trzeba ją rozbroić, ale nie nabierając wody w usta! Wprowadzić oceny, kary, prace społeczne... zgłaszać rodziny problemowy do opieki społecznej... Dlaczego tak się interesują klapsami polskich rodziców, a lekceważą to, że arabskie dzieci skopią do krwi kolegę w szkole...?

Zaiste perspektywa edukacji moich dzieci nie wyglada różowo. 
 
Plan A to lokalna szkoła. Na naszym terenie nie ma tylu problemów demograficznych co w tamtej części gminy. Widać to już po przedszkolu - w tamtym Kami regularnie narzekał, że "Ahmed go bije", tutaj nigdy. Obaj chłopcy uwielbiają swoje przedszkole.
 
Ale gdyby coś poszło nieteges, to mamy plan B. To katolicka szkoła w Lund, tam nie ma miejsca na takie historie a w klasach panuje atmosfera szacunku dla nauczycieli. Wiem, bo byłam i widziałam lekcję otwartą.

Może powinnam skontaktować się z rodzicami Marka i im o tym powiedzieć...?

2 komentarze:

  1. Ciekawy artykuł. Szwecję przedstawia się w Polsce jako modelowy wzór państwa opiekuńczego. Przedstawiasz trwające bankructwo tego systemu. Rodzicom nie wolno dać dziecku klapsa, natomiast w szkole brutalna, krwiożercza, darwinowska walka byt. Mało prawdopodobne jest, że dzieci tak wychowane będą w przyszłości popierać utopijne socjalistyczne programy.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio tak się przedstawia? myślałam, że już wszyscy się zorientowali, że ten król jest nagi...

      pozdrawiam serdecznie!

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...