4 marca 2015

Przyczyna samotności

Trenujemy gadanie, wypytuję Kamyczka o różne rzeczy w urdu i po szwedzku. Daje sobie radę, skubany, doskonale rozróżnia języki.

- Mamo, w przedszkolu wszyscy mówią po szwedzku, wiesz? Tatuś i ja umiemy tak mówić!
- Wiem, wiem. - uspokajam, po czym dodaję nieśmiało - Ale ja też umiem...
- Ale ja to lepiej! - bezlitośnie ucina Kami.

Dzieci mają taki cudowny dar powiedzenia prawdy wprost. Tak, jak ją widzą. Bez bawienia się w polityczną poprawność czy nieurażanie uczuć.

Mój Kamyczek przywołuje mnie czasem do pionu swoim szczerym "Mamusiu, nie smuć się, najważniejsze, że ma się rodzinę" (no i ma rację, to jest najważniejsze z tych ziemskich rzeczy!).

Dzisiejsza wzmianka o szwedzkim współgra z moimi ostatnimi przemyśleniami.

Jakoś tak refleksyjnie u mnie ostatnio. Może dlatego, że Wielki Post i słucham sobie o mojżeszowym "schodzeniu ze ścieżki" i świętej ziemi, na której stoi (rekolekcje Mleko i Miód). A znaleziony niedawno wpis Zanim Wyemigrujesz dał mi już bardzo do myślenia, zwłaszcza to zdanie - "Brak znajomości języka jest przyczyną samotności".

Dzisiaj Kami powiedział ten swój mały komentarz o szwedzkim a ja zamieniłam się w słup soli. Przypomniał mi się powyższy post. Odkryłam, że to cała prawda o moim życiu w Szwecji! Taka prosta, na wyciągnięcie ręki, niby to oczywiste, jak się nad tym zastanowić, ale jednak dopiero teraz walnęło we mnie jakby obuchem. Więc to jest przyczyna tego okropnego uczucia, o którym już tu kiedyś pisałam i które mnie nieustannie męczy?

Mój szwedzki zatrzymał się bowiem na poziomie sprzed 5 lat. Pierwsze 6 miesięcy w Szwecji było skakaniem po falach. Kursy SFI (Szwedzki dla Imigrantów) zaliczałam w tempie 2-3 tygodnie na poziom. Nauczycielka była pełna podziwu i dopingowała do intensywniejszej pracy, mówiąc, że gdyby wszyscy byli tacy jak ja to ona by nie miała pracy. W pół roku zaliczyłam cztery poziomy SFI, ukończyłam go z wyróżnieniem, kolejny rok to "Grundläggande Svenska" czyli takie przygotowanie do poziomu "szwedzkiego liceum", w którym czyta się już literaturę piękną.

A potem dostałam pracę. Z nieba spadła: w zawodzie, po angielsku, dając mi pozycję o jakiej można pomarzyć. Wchodziłam jako specjalista od wdrożenia systemu IT, który znałam od podszewki. Byłam ekspertem, z miejsca docenionym. Zresztą, w tej branży język angielski rządzi, na całym świecie (z wyjątkiem Francji, Włoch i Rosji). Po prostu mleko i miód :)
Przerzucenie się na szwedzki wiązałoby się - być może - z opuszczeniem tego piedestału. Więc nigdy tego nie zrobiłam, tylko w prywatnych rozmowach.

I tak oto to zawodowe szczęście okazało się moim przekleństwem. Bo zbudowałam sobie przez to równoległy świat. W którym nie muszę się wysilać i mówić po szwedzku. Dodatkowo, natura miejsca, w którym pracuję, nie pozwoliła mi na zbudowanie żadnych przyjaźni w pracy - nie mam innych kobiet w moim wieku, a niemal wszyscy mieszkają daleko ode mnie. Poza wyjściem "wigilijnym" raz w roku nikt nie spotyka się ze sobą prywatnie.

W domu rozmawiamy po angielsku i polsku, mąż do dzieci mówi w urdu. Rzadkie okazje spotkań z innymi nacjami owocują oczywiście wieczorami po szwedzku, ale to się nie zdarza często. No a w ferworze walki z pieluchami zarzuciłam kursy językowe... 

Na innej płaszczyźnie mojego życia, w kościele, spotykam się praktycznie tylko z Polakami. Nie tylko dlatego, że tak wygodniej - szwedzkich katolików jest po prostu bardzo mało i pójście na szwedzką mszę budzi we mnie depresję. Dla zobrazowania, polska Wigilia Paschalna to kilkaset osób i brak miejsc siedzących, a na szwedzkiej zgromadziło się może 15 osób, smętnie rozstawionych po całym kościele, a w dodatku żadnej muzyki nie było na tej liturgii. Pamiętam piknięcie w sercu jak to zobaczyłam (wychodziliśmy z kościoła chwilę po zakończeniu naszej mszy, gdy zaczęła się już szwedzka) - to nie może tak być! Przecież mamy być jednym kościołem, dlaczego jedni tańczą i śpiewają a inni muszą czuć się jak na stypie? 
To w sumie osobny temat, ale powiem tylko, że to poruszenie dalej trwa i coś pcha mnie w kierunku budowania wspólnoty z wszystkimi katolikami a nie tylko Polakami. Nie wiem jeszcze jak ani kiedy, nie pytajcie o szczegóły.

Summa summarum mój język szwedzki zatrzymal się na poziomie dziewięciolatka (tak na oko). Kami ma rację w jednym - on mówi lepiej, bo mówi ładniej. Ma piękny naturalny akcent - ja mówię twardo, tak "po polsku" (od razu rozpoznam rodaka mówiącego w języku obcym właśnie po tej twardości). Wymowa szwedzka i melodia języka to zresztą osobny temat - Skania jest zdecydowanie najgorszym miejscem do nauki szwedzkiego. Ponoć koledzy z Göteborga planowali zorganizować kurs SFI dla mechaników ze Skanii, przyjeżdżających na północ do pracy.

Zasób słownictwa mam oczywiście znacznie większy niż pięciolatek, ale zbyt mały by nawet napisać bez słownika nawet taki tekst jak tutaj. "Dzieci z Bullerbyn" przeczytam bez problemu, ale trudniejsze lektury już nie.

Słówka to jest moja największa bolączka. Gramatycznie radziłam sobie od początku świetnie, nie ukrywajmy - szwedzka gramatyka jest banalna. Ale słownictwo stanowi trudność, bo po prostu... trzeba się go nauczyć. Tu nie ma dróg na skróty, nie w tym języku przynajmniej. A dodatkowo szwedzkie słówka nie wchodzą mi łatwo... z niczym się nie kojarzą! (Podobne zupełnie do niczego ;) ). Nawet nie budzą sympatii, bo czasem bardzo trudno je wymówić.

Skutek jest taki, że nawet jakbym znalazła szwedzką wspólnotę i poszła na szwedzką mszę czy też na inne szwedzkie spotkanie to sobie za bardzi nie pogadam. O gotowaniu, pracy czy przedszkolu - owszem, ale o duchowych przemyśleniach, moralnych refleksjach czy przeczytanych książkach już nie. Takie rozmowy toczę tylko po polsku albo po angielsku (po włosku też, ale akurat tutaj nie mam z kim). Trudno się z kimś zaprzyjaźnić jeśli wasza rozmowa zatrzymuje się na poziomie wymiany informacji. Inna sprawa, że ze Szwedami w ogóle trudno się jest zaprzyjaźnić (to doświadczenie tych, którzy mieszkają tu o wiele dłużej i biegle mówią po szwedzku), ale wiem, że na płaszczyźnie Kościoła byłoby to możliwe. Zresztą tu w kościele jest wielu nie-Szwedów - Włochów, Hiszpanów, Filipińczyków, Chorwatów - Szwedzi stanowią wręcz mniejszość.

No i w kontekście tych refleksji najpierw złapałam się na rozpaczaniu. Czemu nie możemy się przeprowadzić do angielskojęzycznego kraju, tam ten problem zupełnie by zniknął!

Ale potem postanowiłam, że się nie dam. Poświęcę czas na naukę szwedzkiego. Nie wiem jeszcze jak, ale zacznę od czytania artykułów i książek po szwedzku. Wiem, że się da - Joseph Conrad zaczął naukę języka w dorosłym wieku i osiągnął mistrzostwo. Teraz zrozumiałam, że dopiero dogłębne poznanie szwedzkiego otworzy mi wrota do Szwecji, jej kultury i jej LUDZI. Nie chcę żyć w równoległym świecie, chcę zanurzyć się w to miejsce, w którym żyję i wypłynąć na głębię.



10 komentarzy:

  1. Przyjaźnię się (jeśli można tak powiedzieć) z jedną Szwedką od kilku lat, choć znamy się tylko z Internetu, dokładnie z portalu dla tłumaczy. Mieszka w Strängnäs. Dużo piszemy do siebie i generalnie większość spraw odbieramy na "wspólnej fali", ale gdy idzie o sprawy wiary i religii - nawet miałyśmy na tym polu spięcie. Pia ma bardzo stereotypowy obraz Kościoła katolickiego. Mam nadzieję, że go trochę zmieniam, ale nie jest łatwo...Sama nie jest silnie związana z żadnym kościołem, woli adorować naturę niż Boga.
    Brawo, Olu! Powodzenia w nauce szwedzkiego! Też kiedyś próbowałam się uczyć (na własną rękę), ale te wszystkie "a" na końcu alfabetu, które nie wiadomo jak wymawiać - zniechęciły mnie. Bez nauczyciela nie ma szans, przynajmniej na początku... I masz rację, słowa w ogóle się nie kojarzą. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Aneta!
      Szwedów podejście do religii jest dla mnie niezrozumiałe kompletnie
      niby są pragmatyczni i konkretni w innych dziedzinach, a konkrety w tej jednej spychają na margines... jakby nie istniało "niech wasza mowa będzie tak - tak, nie - nie"... i nie mówię o epatowaniu własnym światopoglądem ale o zwykłym określeniu się w jakiejś dziedzinie!
      Potrafią tylko określić się w temacie tęczowych paznokci Emmy Tregaro podczas słynnej imprezy sportowej w Moskwie, ale jakby pociągnąć za język w kwestii potrzeb dzieci, do których mają rzekomo prawo wszyscy tęczowi przyjaciele Emmy to nabierają wody w usta
      Strasznie zindoktrynowany feministycznie naród, logika i konsekwencja wydaje się obca codziennemu życiu - nawet mój przyjaciel zielonoświątkowiec unika określania się w kwestii moralności...

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Brawo!

    Kibicuję gorąco :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie kibicuj tylko podpowiedz jak to zrobić :) z tym szwedzkim znaczy...

      wczoraj ponad godzinę czytałam artykuł Ulfa Ekmana, ze słownikiem i przerwywnikami na kupy , jedzenie i takie tam :/

      Usuń
    2. Nie jestem fachowcem od nauki języków, ale wiem jedno: trzeba jak najwięcej rozmawiać. Nawet kilka szwedzkojęzycznych uprzejmości z mamusią któregoś kolegi Kamyczka z przedszkola może więcej Ci dać, niż mądre artykuły..... skoro liczy się kontakt :-)

      Usuń
  3. Witaj, Olu
    Dzieci potrafią cudownie rozdzielać języki. Mój przyjaciel ożenił się z Chinka z Tajwanu, mieszkają w Polsce.. Oni ze sobą rozmawiali po angielsku, a do synów zwracali się w swoich ojczystych językach. Obecnie młodzi ludzie są dorośli, poza polskim znają biegle chiński i angielski. Doskonały punkt startowy w dzisiejszych czasach.
    Nauka szwedzkiego oczywiście ma sens, skoro chcecie wiele lat tam mieszkać. Mój kolega który przepracował kilkanaście lat w Szwecji a potem tyle samo Norwegii, zna dobrze obydwa te języki. Ale wiele razy mówił, że są to bardzo hermetyczne społeczeństwa. Dorobił się kilkoro kolegów i koleżanek, ale przyjaciół już nie.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      dzieci mają prawdziwy dar, to prawda
      ja do tej pory też miałam, ale ze szwedzkim coś nie idzie... :/
      pozdrawiam!

      Usuń
  4. "Czemu nie możemy się przeprowadzić do angielskojęzycznego kraju, tam ten problem zupełnie by zniknął!"
    Nie sądzę żeby zniknął. Zresztą juz poprzedno komentatorzy wspomnieli, że gdy bariera językoa nie przeszkadza odkrywa się barierę kulturową.
    Australia uważa się za najbardziej udany przykład sukcesu wielokulturowości i pewnie tak jest, ale to demonstruje się w pracy, zabawie, powierzchownych kontaktach towarzyskich. Ale rozmawiać o książkach, filozofii życia, religii, muzyce? W porządku jeśli ktoś jest ekspertem w tych tematach, ale tak z pozycji biernego odbiorcy - prawie niemożliwe.
    Wydaje mi się, że kobiety są w lepszej pozycji - mają tyle zyciowych spraw i doświadczeń, ze łatwiej znajdą wspólny język. Mężczyznom pozostaje tylko tematyka remontów domu i ewentualnie naprawy samochodu, ale w tych nowoczesnych nic nie da się naprawić domowym sposobem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      O tej Australii czytałam, siostra mi kiedyś dała książkę "Współkultury Australii" opisującą ten fenomen
      A co do rozmów o książkach, filozofii, religii czy muzyce - nie chodzi mi o rozmowę na poziomie ekspertów czy analityków, ale o dzielenie się własnymi przeżyciami... coś jak moje wpisy na tym blogu :) co mnie zainspirowało, dlaczego, czego sie boję, dlaczego, jakie pomysły na rozwiązanie problemów mi przychodzą...
      ale to chyba rzeczywiście trochę kobiecy problem, jak powiedziałam to mężowi to popatrzył na mnie i powiedział: "no znajomość języka jest przecież ważna, dopiero teraz na to wpadłaś"? eeeeeeech

      a co do naprawy samochodów - w Szwecji nikt tego nie robi, hihi, daje się do mechanika i już
      pamiętam moje zdziwienie sugestiami męża, że trzeba moje auto dać do serwisu, na co pytam "a co się zepsuło", a on powtarza "service, service" jak mantrę... pytam czy o przegląd techniczny mu chodzi, on że nie, że przecież w samochodzie TRZEBA robić różne rzaczy, na przykład olej wymieniać... na co ja, że olej trzeba, prawda, ale dalej nie rozumiem pojęcia "service"
      w moim polskim doświadczeniu jedyne, co się robi z samochodem to MINIMUM, czyli obowiązkowe przeglądy, naprawy zepsutych rzeczy oraz tę wymianę oleju...
      tu jest taka mentalność "oddawania fachowcom", którzy - niestety - bardzo często są strasznymi partaczami :/ w Australii też tak jest?

      A wracając do tematu - bariera językowa to rzeczywiście pierwszy etap, pozostaje bariera kulturowa... ponoć Szwedów nie wolno pytać o religię
      Wśród moich znajomych w Polsce swobodnie o tym gadamy, wymieniamy się doświadczeniami, analizujemy, polecamy sobie książki czy filmy na ten temat...

      pozdrawiam!

      Usuń
    2. Rozmowy o kulturze nie na poziomie eksperta. Właśnie to mam na myśli. Wśród anglosasów trudno znaleźć do tego partnera, chyba że kobietę.
      Samochody - service - tak, przegląd okresowy. W okresie gwarancji - 3-5 lat - trzeba to robić w autoryzowanej stacji. Liczą bardzo drogo, tu spartaczyć coś trudno.
      Naprawa czegoś zepsutego - trzeba mieć zaufanego mechanika.
      Religia, polityka - 0 tym nie powinno się rozmawiać bo w przypadku niezgody poglądów robi się nieprzyjemnie. No to o czym rozmawiać?
      Podrawiam.

      Usuń



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...