Mieliśmy wczoraj gościa. Furorę zrobiły suszone polskie morwy i packie mango. CIągle ostatnio to jemy. A zaczęło sie tak.
W grudniu pojechaliśmy do Polski na święta. Trafiliśmy na ostatni dzień jarmarku bożonarodzeniowego, już tylko w galerii dominikańskiej. Sprzedawano pyszne ryby wędzone - chyba wszystkie gatunki żyjące w Polsce, pierwszy raz jadłam SUMA (rewelacja!) - i suszone owoce. Niesłodzone, w przeciwieństwie do tych tu w Szwecji (czytałam nawet ostatnio artykuł o tym, jak to producenci "zdrowej żywności" de facto oszukują kupujących serwując im suszone owoce utopione w cukrze... człowiek myśli, że sięga po zdrową alternatywę a tak naprawdę ładuje w siebie cukier).
Mój mąż dostał małpiego rozumu na widok czegoś dziwnego, co wyglądało jak zlepek białych jajeczek robali. Zaczął w amoku wykrzykiwać "SZATUT, SZATUT!" a pani szybko podała mu trochę na łyżce do spróbowania. Oczywiście rzucił się, po czym kupiliśmy cały wór. To były morwy. Okazało się, że to jedne z owoców jego dzieciństwa, strasznie dawno ich nie widział a uwielbia.
Nigdy nie jadłam wcześniej morwy, bardzo słodka i smaczna. Wygląd nie teges, może stąd nazwa tak podobna do "larwy"? Żałowałam potem, że nie zrobiłam zapasu "na Szwecję", jarmark potem zwinęli i nie znaleźliśmy morw nigdzie indziej.
Ostatnio jednak pojawiły się u nas w netto mieszanki NIESŁODZONE. Wykupujemy cały zapas co kilka dni, zawsze dodaję sobie łyżkę-dwie do porannego musli. W mieszance jest też morwa, no i mango właśnie.
Ilekroć jem morwę przypomina mi się mój dziadek. Nie wiem dlaczego akurat to, ale jest to jedno z moich bardziej wyraźnych wspomnień z dzieciństwa. Dziadek upiera się, żebyśmy poszli "za jaz", bo tam w lesie "są morwy". Nie wiedziałam co to są morwy, a jaz był daleko. Chodziło o jaz bartoszowicki, jakieś 20 miut szybkiego marszu z domu mojej mamy.
Nie pamiętam czy tam trafiliśmy ani czy znaleźliśmy te morwy. Pamietam przechodzenie przez śluzę Bartoszowicką i ciemny las, którego się bałam...
Pomyśleć, że teraz niedaleko dzikiego dalekiego lasu mieszka moja siostra, mogłaby codziennie bywać na morwach. Jeśli tam jeszcze są.
Wczoraj w polskim sklepie znalazłam całą paczkę niesłodzonych morw. Znowu przypomniał mi się las za śluzą Bartoszowicką. Zerknęłam jednak na pochodzenie, bo zaintrygował mnie dopisek "rolnictwo spoza UE": Iran. O, to tuż pod Pakistanem, Amir się ucieszy.
Wiwat polscy dilerzy morwy!
U mnie w domu piło się sok z morwy. Ale to już dawno temu było. Czas, żebym sobie odświeżyła ten smak, tylko, gdzie ja znajdę morwy ;)
OdpowiedzUsuńO.
świeże? znam tylko to miejsce za jazem Bartoszowickim ;)
Usuńnigdy nie widziałam świeżych morw na oczy...
Do tego jazu to mi za daleko. U mnie w rodzinnych stronach też rosły. Ich owoce przypominały mi gąsienice...
UsuńO.
Jeszcze nigdy nie jadłam morwy. Muszę spróbować! :)
OdpowiedzUsuńjuż wiesz gdzie rosną, za jazem Bartoszowickim ;)
UsuńHa! Są też na Nowym Dworze, zaraz pod moimi oknami!
OdpowiedzUsuńAgata
oj, nie wiem czy bym jadła takie rosnące na blokowisku... morwy z domieszką ołowiu...?
UsuńMorwy... Chyba też nigdy nie jadłam...
UsuńRóżowe maliny,czarne jeżyny...
Ale białe... ;) :)
Witam.
OdpowiedzUsuńMorwy i żurawiny to owoce mojego dzieciństwa. Aczkolwiek ja jadłam morwy czarne. Pychota! :)
Jedyny sposób na własne morwy, to posadzić własne drzewka - i białe, i czarne. Niedługo zakupię sobie kilka sadzonek przez Allegro (polski serwis aukcyjny). Tylko co z żurawinami? :/
Kiro, wiem co to jest allegro :)
Usuńa żurawiny nie ma na allegro? na pewno jest, tam WSZYSTKO jest ;)
może posadzimy w nowym domu, dobry pomysł! już mam zakusy na śliwę, wiśnię i maliny
pozdrawiam serdecznie
Najlepsze morwy... Te koło cmentarza, jeździliśmy tam rowerami... A potem pomyśleliśmy sobie, ze one rosną na trupach :) oj dzieciństwo :))))
OdpowiedzUsuńkoło naszego cmentarza? :P
Usuńw sumie tuż przed wspomnianym jazem jest cmentarz, może te morwy tak się rozrosły od tej żyznej ziemi...?
czarny humor :D